Horror jest jednym z bardziej politycznych gatunków literackich – rozmowa z Laylą Martínez, autorką „Kornika”

2 marca 2024

„Kornik”, powieściowy debiut hiszpańskiej autorki Layli Martínez to horror z całym anturażem historii o nawiedzonym domu. Jednocześnie zjawy i klątwy okazują się w nim mniej przerażające od krwawych wspomnień z czasów frankizmu oraz wciąż aktualnej przemocy klasowej. I właśnie o tej książce rozmawiamy z autorką.

Sebastian Rerak: „Kornik” spaja konwencję horroru ze społeczno-politycznym przekazem. Co sprawiło, że zdecydowałaś się na takie połączenie?

Layla Martínez: To połączenie wydało mi się logiczne, ponieważ horror jest w moim mniemaniu jednym z bardziej politycznych gatunków literackich. Dość wspomnieć o jego długiej historii podejmowania tematów przemocy rodzinnej czy mniejszości seksualnych w czasach, kiedy nie było to powszechnie akceptowane. Stąd wszystkie te książki o nawiedzonych domach, w których równie straszni co sam dom okazują się jego mieszkańcy, albo homoerotyczne opowieści o wampirach w rodzaju „Carmilli” Sheridana Le Fanu, znacznie poprzedzającej „Drakulę” Stokera. Oczywiście, wszelka krytyka przyjmowała w horrorze formę metafory lub alegorii, niemniej była w nim obecna.

Pisałam „Kornika” z przekonaniem, że kultura śmierci i zaświatów w regionie, z którego pochodzę, jest ważną częścią losów mojej rodziny. Kobiety, zwłaszcza prababcia, odwoływały się do magii i klątw, aby chronić się przed przemocą, której doświadczały, a wizje duchów uchodziły za coś powszechnego. Ponadto od czasów nastoletnich jestem wielką fanką literatury i filmów grozy, dlatego ten gatunek jest mi wyjątkowo bliski.

Jednocześnie przyznajesz, że historycznie horror wyrażał zazwyczaj obawy klasy wyższej, przez co był reakcyjny.

Tak, w przeszłości pisarze wywodzili się zazwyczaj z klasy wyższej lub średniej, więc ich twórczość odzwierciedlała obawy właściwe ich statusowi społecznemu. Nie bez powodu w połowie XIX wieku, wraz ze wzrostem nastrojów socjalistycznych, popularne stały się w horrorze motywy podstępnej pokojówki lub lokaja-mordercy. Burżuazja poczuła, że ma wroga we własnym domu, a ponadto ów wróg zna jej tajemnice. W tym sensie powieść grozy rzeczywiście mogła być bardzo konserwatywna. Obecnie na szczęście pisarstwem zajmują się także ludzie pochodzący z klasy wykluczonej niegdyś z udziału w tworzeniu literatury.

Wspomniałaś o historii swojej rodziny. Do niej należy także dom, który doczekał się przedstawienia w „Korniku”.

Tak, powieściowy dom jest domem rodziny mojej matki. Podobnie jak w książce zbudowany został przez pradziadka jako prezent weselny dla żony. Położony jest na przedmieściach, w bardzo odizolowanym miejscu, praktycznie na ziemi jałowej. Chciałam opisać historię tego miejsca i uczynić je bohaterem samym w sobie, co jest dość charakterystyczne dla podgatunku poświęconego nawiedzonym domom.

Doświadczyłaś w nim kiedyś czegoś, co można uznać za nadnaturalne?

Osobiście nie, ale atmosfera panująca w domu jest bardzo dziwna. Kiedy tam jesteś, masz poczucie, że w powietrzu panuje napięcie – że nie jesteś sam, ktoś cię obserwuje. Nikt z mojej rodziny nie chce przebywać tam w pojedynkę. Babcia doświadczała zdarzeń opisanych w książce, przy czym jej wydawały się one normalne. Była święcie przekonana, że duch jej matki pojawiał się w pokoju, co zresztą jest dość charakterystyczne dla kultury śmierci w tym regionie. W mojej rodzinnej miejscowości wielu ludzi jest przekonanych, że ukazują im się zmarli krewni, zazwyczaj przez kilka dni po śmierci, kiedy chcą pożegnać się ze światem lub trzymają ich tu jakieś nierozstrzygnięte sprawy. To motyw obecny także w filmach Almodóvara, który również pochodzi z tych okolic, aczkolwiek nieco na południe od moich stron.

Sporo uwagi poświęcasz w powieści czasom po zakończeniu wojny domowej i panującemu wówczas terrorowi. To coś, z czym Hiszpania konfrontuje się stosunkowo od niedawna.

To prawda, wojna domowa i czasy dyktatury pozostają otwartymi ranami w zbiorowej psyche kraju. W przeciwieństwie do Argentyny czy Chile tutaj nigdy nie odbyły się procesy funkcjonariuszy reżimu – nie usunięto ich ze stanowisk w policji czy sądownictwie. Nie doszło nawet do symbolicznego uznania krzywd ludzi, którzy walczyli o demokrację i ginęli za nią. Niektórzy z nich doczekali się upamiętnienia we Francji, gdzie udali się na wygnanie i gdzie brali udział w walce z nazizmem. A zatem trauma nigdy nie została wyleczona, a przez to nadal powraca. Jak pisał Freud, to, czego nie rozwiążesz, a jedynie wypierasz, wciąż będzie cię nawiedzać.

W ostatnich latach doszło do pewnych zmian na lepsze, czego ślady można znaleźć w literaturze i w kinie, jak również w polityce. Cztery lata temu szczątki Franco usunięto z grobowca, który sam dla siebie zaprojektował – wielkiego mauzoleum wybudowanego przez więźniów politycznych, i złożono w zwyczajnym grobie, bez honorów należnych głowie państwa. Szkopuł w tym, że stało się to dopiero 44 lata po jego śmierci.

Chociaż akcja „Kornika” rozgrywa się współcześnie, społeczna dynamika wydaje się niezmienna od wielu dekad – wyzysk nadal jest powszechny, a bogaci cieszą się wyjątkowymi przywilejami.

Tak, niestety wiele rzeczy nie uległo znaczącym zmianom. W czasach dyktatury rodziny sympatyków Franco wzbogaciły się, częściowo na przymusowej pracy więźniów politycznych, częściowo na rabunku ich ziemi i własności. Te rodziny pozostają bogate do dzisiaj, a ich dzieci i wnuki cały czas są aktywne w polityce i sądownictwie.

W twoich bohaterkach jest wiele gniewu na panujące nierówności. Gniew napędza je do działania, ale ostatecznie rani wszystkich dookoła.

Zgadzam się z tym, co na temat gniewu pisał Mark Fisher, kiedy przekonywał, że jest to uczucie wynikające z przeżywanego na nowo bólu naszych rodziców, dziadków i pradziadków. Dotyczy to zresztą nie tylko członków rodziny, ale także ludzi należących do tej samej klasy społecznej czy rasy – wszystkich, którzy w przeszłości cierpieli z powodu prześladowań. Tak odczuwany gniew może posłużyć za paliwo do zmian, a zatem stać się czymś pozytywnym. Już teraz tak się dzieje, na przykład w reakcji na kryzys klimatyczny. Niemniej to prawda, gniew może być bardzo destrukcyjny, jeśli nie zostanie właściwie skanalizowany i pozostaje wewnątrz nas.

W finale „Kornika” nie ma żadnych egzorcyzmów mających na celu pozbycie się duchów, czyli książkowych „cieni”. Pozwalasz im być, uznajesz ich istnienie… To wystarczy jako zadośćuczynienie?

W toku całej książki bohaterowie rozumieją, że cienie nie są złe. Są takimi samymi ofiarami, stoją po ich stronie. Sporej inspiracji dostarczyły mi w tym względzie religie afrykańskiej diaspory, takie jak voodoo czy santeria. Te wierzenia przetrwały za sprawą niewolników, którzy odwoływali się do bóstw i przodków, aby znaleźć w sobie siłę do buntu. Istnieją dziesiątki historii o powstaniach niewolników (z rewolucją haitańską na czele), które rozpoczęły się od rytuału voodoo lub rzucania zaklęć. Sięganie do duchów, magii i klątw od zawsze stanowiło formę oporu dla ludzi, których pozbawiono wszystkiego.

W twojej książce mamy dwie narratorki, nierzadko przeczące sobie nawzajem. Chciałaś w ten sposób zasiać nieco zamieszania?

Tak, podoba mi się idea niewiarygodnego narratora. Zazwyczaj, czytając dany tekst, wierzymy narratorowi i przyjmujemy jego perspektywę. Tym bardziej zaskakująca okazuje się więc konstatacja, że nas okłamywał. Podoba mi się taka gra z czytelnikiem, podszeptywanie mu: „Nie wierz we wszystko, co mówią ci bohaterowie”. Ponadto moją intencją było powołanie dwóch bohaterek, które mają bardzo skomplikowane relacje i nienawidzą się nawzajem, aby z czasem pozwolić im się zrozumieć. W końcu pojmują, że nienawiść i wściekłość, które w sobie nosiły, powinny zostać skierowane przeciwko odpowiedzialnym za ich nieszczęście. I dlatego podejmują się zemsty.

„Kornik” ukazał się w podobnym czasie, co debiuty Andrei Abreu i Eleny Medel. Czy można mówić o nowej fali hiszpańskich pisarek, które podkreślają pochodzenie z klasy pracującej i podejmują temat społecznych konfliktów?

Myślę, że tak! Kwestia przemocy klasowej długo pozostawała nieobecna w literaturze, aby teraz powrócić. Do pisarek, które wymieniłeś, dodałabym jeszcze Cristinę Morales i jej „Lekturę uproszczoną”. Skądinąd myślę, że podobny zwrot odbywa się nie tylko w Hiszpanii. Wielkim osiągnięciem autorek takich jak Sally Rooney czy Elena Ferrante było napisanie bestsellerowych książek podejmujących temat klasowości.

Literatura sama w sobie nie jest zdolna do zaprowadzania zmian, ale może być w tym pomocna. To, że pewne zagadnienia znów znajdują się w centrum uwagi, świadczy chyba o konieczności gruntownych zmian.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. archiwum Layli Martínez


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady