Hemingway bada gender – recenzja powieści „Rajski ogród” Ernesta Hemingwaya
Ernest Hemingway „Rajski ogród”, tłum. Ewa Borówka, wyd. Marginesy
Ocena: 8 / 10
„Rajski ogród”, choć przetwarza motywy doskonale znane z prozy Ernesta Hemingwaya, czyli relacje damsko-męskie, pisanie, polowania i wojnę, ukazuje także inne oblicza autora. Choćby jako twórcy o zaskakująco współczesnej wrażliwości queerowej. Dostępna w nowym przekładzie Ewy Borówki książka to tętniąca namiętnościami opowieść o toksycznym trójkącie miłosnym, w którym każda zmiana ról niesie poważne konsekwencje. Czyta się to z wypiekami.
Powieść, którą w tym roku odświeżyły Marginesy w cyklu nowych wydań Hemingwaya, ma ciekawą historię. Podobno autor przepisywał ją przez 15 lat. Ostatecznie ukazała się w 1986 roku, ćwierć wieku po jego samobójczej śmierci, dzięki staraniom Toma Jenksa. W Polsce „Rajski ogród” pojawił się trzy lata później nakładem Czytelnika, w tłumaczeniu Miry Michałowskiej. Borówka, choć pełna podziwu dla swojej poprzedniczki (która przybliżyła też polskim czytelnikom m.in. „Szklany klosz” Sylvii Plath), podeszła do nowego przekładu z otwartą głową, starając się przede wszystkim uchwycić „charakterystyczną dla Hemingwaya treściwość stylu” i rytm dialogów (Michałowska nazywała go „rytmem staccato”). Co nieoczywiste – uwspółcześnienie języka powieści miało zbliżyć dzisiejszych odbiorców do doświadczenia lekturowego pierwszych czytelników Hemingwaya. A ci obcowali z językiem, który mogli usłyszeć w kawiarni, na ulicy czy na froncie. Nie oznacza to wszak, że Borówka pozwala sobie na anachronizmy – jest to uwspółcześnienie taktowne, nieodbierające postaciom godności.
Bohaterami powieści są David Bourne, początkujący, aczkolwiek już po dobrze odebranym debiucie pisarz (alter ego Hemingwaya), jego bogata żona Catherine oraz ta trzecia, pokusa w rajskim ogrodzie, czyli Marita. Akcja rozgrywa się w latach 20. XX wieku na Riwierze Francuskiej, gdzie David oraz Catherine spędzają swoje pozornie beztroskie wakacje nowożeńców: kąpią się w ciepłym morzu, wylegują w słońcu, piją martini i whisky z perrierem (zwłaszcza on), uprawiają namiętny seks. W wolnym czasie mężczyzna pracuje nad swoim kolejnym opowiadaniem oraz kroniką miesiąca miodowego.
Nawet w raju może jednak zagościć nuda. Catherine szybko przestaje wystarczać rola dobrze sytuowanej żony, mecenaski artysty. Gdy on walczy z materią tekstu, przeprowadzając na sobie literacką wiwisekcję, ona eksploruje swoją seksualność, pielęgnując cechy androgyniczne i sprzeciwiając się typizacji płciowej – tak w sypialni, jak i poza nią. Do eksperymentów, w tym zamiany ról seksualnych, zachęca również Davida. Wkrótce i to nie cieszy – gdy na horyzoncie pojawia się kolejna piękna młoda kobieta, Marita, Catherine zaprasza ją do miłosnej gry.
Między trojgiem kochanków rozkwita dynamiczna i burzliwa relacja romantyczna na zasadzie „każdy z każdym”. David nazywa Catherine „diablicą”, ona Maritę – „następczynią”. Wkrótce układ przeradza się w spektakl zazdrości, kwestionowania poczytalności Catherine i walki o symboliczną władzę. Catherine płonie zazdrością nie tylko o więź Davida i Marity, ale też o jego romans z literaturą. Podczas gdy Martia, jak dobra żona, wspiera swojego partnera i sprawdza z ekscytacją każdą próbkę twórczości Davida, Catherine staje się najsurowszą krytyczką jego prozy. Każda kolejna konfrontacja zbliża kochanków do ustanowienia nowych relacji nadrzędnych i podrzędnych w tej romantycznej konfiguracji. Wszystko zapowiada jakiś mały koniec świata.
Mierzenie „Rajskiego ogrodu” miarą zarezerwowaną dla nowości wydawniczych to oczywiście błąd. Książka Hemingwaya jest produktem swojej epoki. Paradoksalnie ten sposób myślenia czyni z „Rajskiego ogrodu” utwór zaskakująco progresywny – nie tylko przez motywy transpłciowości, miłości homo- i biseksualnej, ale też choćby z uwagi na akcenty, które określilibyśmy teraz jako postkolonialne. Opowiadanie tak pochłaniające pisarsko Davida traktuje o polowaniu na słonia, na które w dzieciństwie zabrał go ojciec. Nie mówi o odwadze ludzi, lecz odwadze zaszczutego zwierzęcia; nie o satysfakcji z pomyślnych łowów, lecz o wyrzutach sumienia. To nie opowieść o męskiej przygodzie, lecz o stłamszeniu przez apodyktycznego ojca (rodzica?), o krzywdach wyrządzonych Afryce i naturze. Sposób, w jaki Hemingway opisuje tropione zwierzę oraz jego tragiczny koniec, przez długi czas żyje w pamięci czytelnika.
Mamy więc opowieść w opowieści, która dopełnia portret psychologiczny Davida. Na dobrą sprawę fragmenty, w których przenosi się myślami na sawannę, to jedyne chwile, które pozwalają nam uspokoić oddech. Oszczędne, z pozoru suche, lecz tak naprawdę ociekające emocjami dialogi dynamizują akcję opowiadania, dlatego od decyzji translatorskich Ewy Borówki zależało naprawdę wiele. Czy wyszła z tej próby obronną ręką?
Przede wszystkim wypowiedzi bohaterów są wiarygodne pod względem stylistycznym. Przez większość czasu odnosiłem wrażenie, że tak mogli (i nadal mogą!) mówić do siebie zranieni i zazdrośni ludzie, którzy każdego dnia z coraz większą trudnością znoszą swoje towarzystwo (David i Catherine). W porównaniu z tłumaczeniem Michałowskiej tekst Borówki okazuje się bardziej współczesny, a często i bardziej dosadny. Zamiast po książkowemu „do diabła”, David przeklina: „do kurwy nędzy”, „sprośna” Katarzyna to teraz „zboczona” Catherine, David nie „pieprzy”, a „pierdoli”, kochankowie nie są „pogorzelcami”, lecz są po prostu „wypaleni”. Ton bohaterów wydaje się mnie oficjalny czy teatralny, miłość – bardziej przyziemna.
Borówce zdarza się też poprawiać błędy poprzedniego przekładu. Pewnego razu (a dokładnie na stronie 147) David, wracając ze wspaniałej kąpieli morskiej, stwierdza, że „w morzu było bardzo dobrze”. Na to Catherine zauważa: „ale się barwnie wysławiasz”, po czym dodaje, że „niemal to widzi”. Czy to ironia złośliwej kobiety, która ma za nic jego talenty? No bo gdzie tu kwiecistość języka i sugestywność wypowiedzi? U Michałowskiej ten sam fragment brzmiał inaczej. David oznajmia, że „woda była przyjazna”. Na to – uwaga! – nie Catherine, a Marita odpowiada z uśmiechem, że ten „używa interesujących określeń” i „szalenie obrazowo się wysławia”. Można by powiedzieć, że „przyjazna woda” to sformułowanie ciekawsze od zdawkowego „w morzu było bardzo dobrze”. Jak się jednak okazuje, to Borówka jest bliżej źródła, czy raczej tego morza. W oryginale wymiana zdań wygląda bowiem następująco:
„’I got along all right,’ David said. 'The sea was very good.’
’You use such interesting adjectives,’ Catherine said. 'They make everything so vivid.'”
Korekta Borówki nie tylko zbliża nas do samego Hemingwaya (którego Michałowska albo źle zrozumiała i próbowała poprawić, albo się zwyczajnie pomyliła), ale też pozwala odkryć w Catherine nowe pokłady zjadliwości. Pomijając to, zarówno jedno, jak i drugie tłumaczenie oddaje typową dla bohaterki skłonność do ironizowania. Borówka pozwala jednak odkryć, że to nie tyle niewinna złośliwość, a jadowity sarkazm. A była to broń, którą bohaterka władała coraz śmielej wraz z rozwojem wydarzeń i rosnącą frustracją.
Co do przekładu, jest jedna drobnostka formalna, które nieco przeszkadza. We wcześniejszym wydaniu przypisy, czyli przede wszystkim objaśnienia francuskich zwrotów, których w treści jest sporo, znajdowały się nie na końcu, lecz na dole strony. I tak było jednak wygodniej.
W urokliwym zakątku „Rajskiego ogrodu” przesiaduje Hemingway wrażliwy, zmęczony męskością, zadziwiająco bliski twórcom współczesnej nam literatury badającej tożsamości płciowe. Z treścią tej ciekawej pod wieloma względami książki współgra forma – wrażenie aktualności potęguje świeże, dosłownie i w przenośni, tłumaczenie Ewy Borówki. Jak zawsze w przypadku serii przekładów Marginesów oczy cieszy okładka projektu Anny Pol. Artystka i tym razem uchwyciła nastrój powieści oraz artystyczny klimat epoki, która zrodziła mistrza literackiego behawioryzmu.
Jacek Adamiec
Kategoria: recenzje