Świta Putina jedzie na Zgromadzenie Ogólne ONZ. Przeczytaj fragment powieści „Mag z Kremla” Giuliano da Empoliego

2 sierpnia 2023

Wielki sukces literacki minionego roku na francuskim rynku. „Mag z Kremla” to powieściowy debiut Giuliano da Empoliego, doradcy politycznego, dziennikarza i eseisty. W książce autor opisuje swoje wyimaginowane spotkanie w Moskwie z enigmatycznym Wadimem Baranowem, niegdyś artystą i producentem reality show, który został szarą eminencją na dworze Władimira Putina. Wycofawszy się z działalności, opowiada o swojej młodości, życiu w Rosji w latach 90., a także o poczynionym wkładzie w polityczny sukces „cara”. „Przygotowywałem tę książkę jako esej. Oprócz życia prywatnego głównego bohatera wszystkie wydarzenia są autentyczne. Poznałem wielu ludzi, dużo podróżowałem po Rosji. Jest to bardzo wierna rekonstrukcja tego, czym ten kraj był przez ostatnie 20 lat. Ale w samym sercu władzy, a szczególnie rosyjskiej władzy, są elementy paradoksu, sprzeczności, irracjonalności, które mogła opisać tylko literatura” – mówi da Empoli. Wyróżniona Nagrodą Akademii Francuskiej oraz nominowana do Nagrody Goncourtów powieść jest już dostępna w polskich księgarniach w przekładzie Jacka Giszczaka, a poniżej możecie przeczytać jej fragment.

15

Polityka to zabawna profesja. Żeby w niej zrobić karierę, trzeba być mocno związanym z terytorium. Rozumieć potrzeby gospodyni domowej, kolejarza, drobnego przedsiębiorcy. Potem, kiedy docierasz na szczyt, wyrzuca cię na arenę między­narodową. Nagle zrównujesz się z wielkimi tego świata. Oni już tworzą krąg, ponieważ są tam od pewnego czasu, zdążyli poznać się nawzajem, przyswoić sobie podstawowe kody. Ty zaś jesteś debiutantem wpuszczonym na scenę, by zaprezentował nieznaną nikomu sztukę. W twoim kraju ludzie mogą cię szanować albo się ciebie obawiać, ale tu jesteś po prostu nowo przybyłym. Musisz zaczynać od zera, uczyć się wszystkiego od nowa, w jaki sposób masz się poruszać, witać z innymi. Spotkania grupy G8, zgromadzenia ONZ, fora w Davos: każda okazja ma własne rytuały. Twoi nowi przyjaciele są mili, każdy z nich wydaje się chętny do pomocy. Ale nie należy ulegać złudzeniom. Każdy ma plan, żeby cię załatwić.

Podczas gdy Bieriezowski zmierzał do Londynu, my lecieliśmy w odwrotnym kierunku: najpierw do Tokio, potem do Nowego Jorku. Na lotnisku Johna F. Kennedy’ego nasz ambasador przy ONZ powitał nas przy schodach do samolotu z niewielkim orszakiem limuzyn, czarnych SUV-ów, przed którym jechał radiowóz. Opuściliśmy lotnisko i sunęliśmy do przodu jak ślimaki, zatrzymując się na czerwonych światłach, od czasu do czasu słychać było policyjną syrenę, kiedy jakiś roztargniony kierowca wśliznął się do konwoju. Nie było tu ani śladu wyniosłej dominacji, wyróżniającej władzę w Moskwie. Po przybyciu do hotelu Waldorf Astoria zdaliśmy sobie sprawę, że gości on też wiele innych delegacji. Kremlowski protokół zarezerwował dwadzieścia pokoi, ale nad nami Saudyjczycy zajmowali z imperialnym przepychem trzy ostatnie piętra.

Tydzień w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ to orgia władzy, ale i lekcja pokory. Tu ludzie przywykli do niezwłocznego spełniania swoich zachcianek uczą się znowu cnoty oczekiwania: konwoje opancerzonych aut z rzędami ochroniarzy tworzą niekończące się korki na Drugiej Alei, delegacje z nadmiarem testosteronu zderzają się z sobą na przepełnionych korytarzach szklanego pałacu, szefowie państw, przyzwyczajeni do złoconych salonów, kryją się za prowizorycznymi parawanami, by prowadzić negocjacje o zasadniczym znaczeniu. A pośrodku tego wszystkiego, rzecz jasna, Amerykanie, którzy zawsze znajdują sposób na to, byście odczuli ich wyższość. Któregoś dnia wychodziliśmy właśnie z hotelu, by udać się do CNN, gdy agent Secret Service przydzielony do naszej delegacji kazał się nam zatrzymać.

– To freeze – wyjaśnił. – Kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych się przemieszcza, nikt inny nie ma prawa zrobić kroku.

Do dziś pamiętam wyraz twarzy Cara, gdy czekał na chodniku, aż nasz orszak dostanie zgodę i będzie mógł ruszyć z miejsca. Potem, kiedy dotarliśmy do studia telewizyjnego, przywitał nas jakiś kuglarz o znajomej twarzy. Różowa koszula, czarne szelki. Na tle Larry’ego Kinga Car wyglądał, jakby szedł do pierwszej komunii.

– Jak to jest być szpiegiem? – zagadnął go ten typ podczas transmisji.

– Nie różni się to specjalnie od bycia dziennikarzem – odparł Putin. – Chodzi o to, by zbierać informacje, dokonywać syntezy i przedstawiać je osobie, która ma się nimi posłużyć, żeby podjąć decyzję.

– A czy pan lubił to robić?

– Powiedziałbym, że tak, praca w wywiadzie pozwoliła mi poszerzyć horyzonty i rozwinąć pewne cechy, jeśli chodzi o podejście do ludzi. Nauczyłem się odróżniać priorytety od tego, co mniej ważne, i z tego punktu widzenia to bardzo mi się przydało.

– Świetnie! Po przerwie reklamowej wrócimy do rozmowy z prezydentem Putinem w programie Larry King Live. Zostańcie przy odbiornikach!

W owym czasie traktowaliśmy jeszcze wszystko bardzo poważnie, ale Nowy Jork to istny jarmark i zdołaliśmy się trochę rozluźnić. Zawsze miałem wrażenie, że Manhattan jest rodzajem gry planszowej, po której uczestnicy jeżdżą we wszystkie strony metrem, żółtymi taksówkami albo czarnymi towncars, w zależności od poziomu, na którym się przemieszczają. Miasto pozbawione jakiejkolwiek mądrości, skazane na powtarzanie tego samego bez końca, ale naładowane energią. Nasz konwój nie miał moskiewskiego majestatu, jednak i tak wyglądał świetnie. Z wernisażu wystawy jechaliśmy na uroczystą kolację i wszędzie przyjmowano nas z tą ekspansywną amerykańską wylewnością, pod którą, niemal zawsze, można wyczuć protekcjonalną nutę.

Szczyt z udziałem Clintona przebiegał mniej więcej w ten sam sposób. Prezydent był uprzejmy spotkać się z nami w hotelu Waldorf Astoria. Przywitał się tą miną starego wyjadacza, legendarnym uściskiem dłoni, obiema rękami ujmując twoją jak boa dusiciel, ochrypłym głosem i poczciwym uśmiechem hodowcy bydła ze Środkowego Zachodu, który po zapadnięciu zmroku opowiada przy kominku historie ze swego życia, ale wiedzieliśmy, że ten swojski wygląd ukrywa złożony i nieubłagany mechanizm. Clinton – superinteligentny student Yale i Oksfordu, Clinton – najmłodszy gubernator Stanów Zjednoczonych, Clinton – polityczne zwierzę, które wychodzi cało z każdego skandalu i w końcu pokonuje swoich przeciwników. A przede wszystkim Clinton prezydent, który żelazną ręką rozmontował sowieckie imperium, odzyskując połowę Europy, nie ustępując na krok, rozszerzając NATO niemal do naszych granic i pozwalając sępom rozerwać na części, kawałek po kawałku, to, co pozostało z naszego systemu produkcji.

Jednak już podczas pierwszej rozmowy popełnił błąd. Zapytał Cara, co słychać u Jelcyna, jego starego przyjaciela Borysa, i nie uświadomił sobie, że czyniąc to, przywołał wspomnienie upokorzenia, którego żaden z nas nigdy nie mógł strawić. Jak już panu mówiłem, Rosjanie przywykli do poświęceń, ale też do szacunku. W całej naszej historii władców traktowano zawsze jak wielkich tego świata i nikt nigdy nie mógł okazywać im swej wyższości. Kiedy Roosevelt spotykał się ze Stalinem albo – w kolejnych dziesięcioleciach – Nixon z Breżniewem czy Reagan z Gorbaczowem, była to konfrontacja dwóch wielkich mocarstw i nikt nie śmiałby pomyśleć, że jest inaczej. Po upadku muru to wszystko stało się dla nas trudniejsze. Jednak formy, poszanowanie form, mogłyby nas ocalić. Ale Jelcyn wpadł w pułapkę jowialności Clintona, był przekonany, że znalazł przyjaciela. A w każdym razie sprzymierzeńca, który byłby skłonny pomóc mu postawić Rosję na nogi. Opuścił gardę. I od uścisku dłoni i poklepywania po plecach przeszedł do tej okropnej sceny, która jako znak hańby utkwiła w siatkówce oka każdego Rosjanina.

Niech pan spróbuje wyobrazić sobie tę sytuację: Jesienny dzień, nadal jesteśmy w Nowym Jorku. Amerykański i rosyjski prezydent zawarli właśnie dwustronną umowę w Bibliotece Franklina D. Roosevelta i stoją teraz na zewnątrz, składając oświadczenia dla prasy. Neoklasyczne kolumny, flagi, gwardia prezydencka w galowych mundurach, a pod mównicą dwie dynie w hołdzie dla tego barbarzyńskiego święta, które Amerykanie jak zwykle zdołali narzucić całemu światu. Clinton mówi krótko, po czym oddaje głos Jelcynowi, który zaczyna się przekomarzać z tłumem, najwyraźniej nie w pełni trzeźwy. Kiedy rozlega się głos naszego prezydenta, Clinton parska śmiechem. To rzecz niezwykła, ale też nic takiego, nawet najpotężniejszemu człowiekowi na ziemi zdarza się zachichotać. Problem polega na tym, że Clinton nie może się powstrzymać: widząc starego niedźwiedzia, chwiejącego się na nogach, żałosnego, dosłownie zanosi się śmiechem. Clinton ma łzy w oczach, szkarłatną twarz, śmieje się jak szalony. My, Rosjanie, przykuci do telewizorów, błagamy w duchu, by przestał. Znamy Jelcyna, jego nawyki, jego słabości. Ale jest prezydentem Federacji Rosyjskiej, do diab­ła. Największego państwa na całej planecie, nuklearnego super­mocarstwa! Nic z tego, Clinton nie może nad sobą zapanować. Teraz on też się zatacza, mocno klepie po ramionach Jelcyna, który, choć pijany, chyba jest trochę speszony. Cały naród, sto pięćdziesiąt milionów Rosjan, ze wstydu zapada się pod ziemię, słysząc szalony śmiech amerykańskiego prezydenta.

Właśnie tę scenę zobaczył Car, kiedy Clinton zapytał go o starego Borysa. Więc od razu dał mu do zrozumienia, że z nim będzie to wyglądało inaczej. Koniec z poklepywaniem po plecach i rubasznym śmiechem. Clinton był zawiedziony, to jasne. Myślał, że odtąd wszyscy rosyjscy prezydenci będą jak odźwierni w hotelu, dozorcy największych złóż gazu na całej planecie, z których korzystają amerykańskie koncerny. Po raz pierwszy on i jego doradcy oddalili się trochę mniej uśmiechnięci niż na wstępie. Ale czego się spodziewali?

– Gdyby władzę w Rosji przejęli kanibale – zaczął się rozwodzić Car podczas lotu powrotnego – Stany Zjednoczone natychmiast uznałyby, że jest to prawowity rząd, pod warunkiem że nie naruszy ich interesów i nadal będzie ich traktował jak szefa. Są bowiem przekonane, że wygrały zimną wojnę, rozumiesz? A przecież Związek Sowiecki jej nie przegrał. Zimna wojna zakończyła się, ponieważ rosyjski lud położył kres reżimowi, który go uciskał. Nie zostaliśmy pokonani, wyzwoliliśmy się spod dyktatury. To nie to samo. Ludzie Zachodu także przyczynili się do demokratyzacji Europy Wschodniej, ale nie powinni zapominać, że największy był wkład Rosji. To my obaliliśmy mur berliński, nie oni, chociaż go zburzyli. To my rozwiązaliśmy Układ Warszawski, wyciągnęliśmy do nich dłoń na znak pokoju, nie kapitulacji. Byłoby dobrze, gdyby przypominali sobie o tym od czasu do czasu.
(…)

Giuliano da Empoli „Mag z Kremla”
Tłumaczenie: Jacek Giszczak
Wydawnictwo: Filtry
Liczba stron: 280

Opis: „Mag z Kremla” w samej tylko Francji sprzedał się dotąd w ponad półmilionowym nakładzie, a prawa do powieści kupili wydawcy z kilkudziesięciu krajów. Tytułowym bohaterem owej fikcji politycznej jest reżyser teatralny i producent popularnego reality show Wadim Baranow, którego zbieg okoliczności czyni głównym socjotechnikiem odpowiedzialnym za sukces Putina. Baranow to postać inspirowana Władysławem Surkowem, rzeczywistym radcą Kremla, który zrozumiał, że ludziom nie tyle potrzebna jest polityka, ile mitologia; nie „ciepła woda w kranie” – lecz poczucie wyjątkowości. Dlaczego subtelny artysta i poeta, jakim był Baranow, zostaje konstruktorem społecznej rzeczywistości, gdzie nie ma miejsca na zniuansowane myśli i uczucia? Obok postaci fikcyjnych spotkamy na kartach powieści te znane z pierwszych stron gazet: między innymi Borysa Bierezowskiego, Eduarda Limonowa, Jewgienija Prigożina, Michaiła Chodorkowskiego…

Powieść da Empoliego, pisana przed wybuchem wojny w Ukrainie, obejmująca okres od wojny w Czeczenii, przez igrzyska olimpijskie w Soczi, po inwazję na Krymie, dotyczy wprawdzie aparatu rosyjskiego państwa, ale w istocie jest refleksją nad uniwersalnymi mechanizmami władzy, tak bardzo potrzebną i aktualną w świecie ogarniętym nacjonalistycznymi populizmami, czemu sprzyjają nowe technologie. „Mag z Kremla” w 2022 roku został wyróżniony Nagrodą Akademii Francuskiej, znalazł się też w finale Nagrody Goncourtów.


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek