Ironiczny portret polskiej rodziny – recenzja książki „Zawsze coś” Marty Kisiel

2 sierpnia 2023

Marta Kisiel „Zawsze coś”, wyd. Mięta
Ocena: 8 / 10

Trzeci tom perypetii życiowych Tereski Trawnej – bohaterki wykreowanej przez Martę Kisiel – to nadal smakowita proza, która potrafi balansować na pograniczu prześmiewczości i rozprawiania o ważkich tematach życiowych. Tym razem na tapet trafia rodzina. A Tereska – jakżeby inaczej – znów pakuje się w kłopoty.

Można powiedzieć, że tarapaty to jakby drugie imię Tereski, co jasno i dobitnie udowodniły nam dwa wcześniejsze tomy. Jednak w taką kabałę, jak w „Zawsze coś”, nasza bohaterka chyba jeszcze się nie wpakowała. Musi bowiem – niechętnie i mocno wbrew sobie – skonfrontować się z całą od lat niewidzianą rodziną. Ma to mieć miejsce przy okazji urodzinowej imprezy na cześć dziewięćdziesięcioletniej nestorki rodu Jędrzejczyków. Niespodziewanie urodzinowa feta zostaje zastąpiona pogrzebem, a jakby tego było mało, to dopiero początek. I kłopotów, i nieboszczyków.

Trawna to urocza, ciekawie nakreślona postać kobiety nieidealnej (jak chciałoby się ją określić), ale dzięki temu na wskroś autentycznej. Takiej, w jaką śmiało możemy uwierzyć. Pewnie każdy z nas zna równie pełną energii, bezkompromisową, trochę bezczelną, wygadaną osobę, o umyśle bystrym jak brzytwa… pod warunkiem, że ktoś temu umysłowi dostarczy paliwa w postaci odpowiedniej ilości kasztanków.

O ile z wielką ostrożnością podchodzę do komedii, także kryminalnych, ponieważ poczucie humoru to materia niezwykle specyficzna, delikatna i chyba nie da się ująć literacko żartów w na tyle szerokim spektrum, by spodobały się każdemu, to akurat autorka radzi sobie w tej materii świetnie. Humor jest tu daleki od kiczu, często sytuacyjny, wynikający z kontekstu zdarzeń, ale i dopasowany do poszczególnych postaci.

A jeśli już mowa o postaciach, to Tereskę Trawną kupuję z całym dobrodziejstwem inwentarza, począwszy od miłości do kasztanków, poprzez lotny umysł, umiejętność pakowania się w kłopoty (często kryminalnej natury), a na otoczeniu z synem zwanym Maciejką skończywszy. Zwyczajnie czuję tę postać, jej dynamikę, osobowość i temperament, bowiem udało się Kisiel wykreować ją w sposób bardzo staranny, bez sztuczności, uniknąwszy klisz i tendencji, jaka często okazuje się bolączką literackich bohaterów. W kryminałach zwłaszcza.

Kisiel potrafi znakomicie też oddać dynamikę grupy. Relacje międzyludzkie, rozpisane na papierze, wychodzą jej jak mało komu w polskiej literaturze. Bohaterowie są celnie i precyzyjnie nakreśleni, mają swoje różnorakie charaktery, które konsekwentnie przekładają się na ich zachowania i sposób myślenia.

Sama historia spycha intrygę kryminalną na plan dalszy, eksponując warstwę obyczajową. Poznajemy rodzinę Tereski od strony jej ojca (przyznam, że zawsze byłem słaby w jakichkolwiek rodzinnych koligacjach, więc czytelnie rozpisane przez autorkę who is who na początku książki to nieoceniona pomoc dydaktyczna podczas lektury), a przy okazji – jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – wychodzą na wierzch wzajemne animozje, żale, pretensje i niechęci. A jeśli do całego tego emocjonalnego tygla dorzucimy nadciągające nieubłaganie święta Bożego Narodzenia, z całym okołowigilijnym galimatiasem, oraz problematykę spadku wraz z dziwacznym testamentem, to mamy z grubsza wyobrażenie tornada, w epicentrum którego trafia niczego z początku nieświadoma Tereska.

Cały ten ambaras nie przesłania rzeczy ważnych, które Kisiel chciała za pomocą powieści powiedzieć. I powiedziała, myślę, dobitnie. Prowadzi to do niby oczywistych i z pewnością słusznych refleksji, o które jednak we współczesnym świecie nie tak znów łatwo. A wszystko to zostało podane nie łopatologicznie, ale gdzieś między wierszami.

„Zawsze coś” to powieść mocno akcentująca, że wiele nieporozumień międzypokoleniowych czy choćby w obrębie jednego pokolenia wynika z niezrozumienia. Z przemilczania. Z zakładania, że druga strona się domyśla. Czasem tylko powiedzenie wprost daje szansę wyjść poza fasadę przypuszczeń, założeń, i pozwala wybrzmieć prawdzie, która wiele ułatwia.

Widzę w „Zawsze coś” zgrabny, choć ironiczny portret polskiej rodziny. Trochę w krzywym zwierciadle, trochę na poważnie. Z elementem kryminalnym, ubarwiającym fabułę, ale nie dominującym. I podejmujący dość ciekawy, a nawet niekiedy drażliwy temat powojennych zaszłości. Kisiel włada znakomitym językiem, pełnym odniesień kulturowych i metafor. To literatura pełną gębą, nie zaś zlepek notatek z Wattpada. Do czytania niekoniecznie przed świętami. Za to na wakacyjno-urlopowy relaks jak znalazł. Może też po lekturze będzie okazja mniej krytycznie spojrzeć na własną, bliższą bądź dalszą, rodzinę?

Mariusz Wojteczek


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje