Literacki rock and roll ? wywiad z Jakubem Ćwiekiem

23 lipca 2014

jakub-cwiek-wywiad
Mówi, że „gra lepiej niż Keith Richards pisze”, nieustannie śledzi popkulturę, a w głośnikach wciąż gra mu rock. Właśnie ukazała się jego kolejna książka, druga część przygód podstarzałego rockmana-superbohatera „Dreszcz 2. Facet w czerni”.

Milena Buszkiewicz: Pierwszym, co rzuca się w oczy zaraz po tym, jak czytelnik sięga po twoje książki, jest ostrzeżenie. Najpierw na okładce „Dreszcza” na samym przodzie Parental Advisory, w drugiej części przestroga znalazła się na tylnej części okładki. Kolejno tuż po otworzeniu powieści mamy „Szanowny Czytelniku, w trosce o Twoje zdrowie psychiczne…” i co ten biedny Czytelnik ma zrobić? Gorzej, co on ma zrobić, gdy tę książkę czyta jego nastoletnia córka?!

Jakub Ćwiek: Kiedyś naiwnie wierzyłem, że jeśli piszę książkę o gangu motocyklistów czy zaćpanym menelu z rockową genezą, to czytelnik już, zerkając na blurba, wie, na co się pisze. Byłem w błędzie, co dość dobitnie pokazały mi recenzje autorstwa tych dotkniętych językową przemocą i gwałtem, jaki na nich zastosowałem. Stąd ostrzeżenia, żeby potem nie było tylko na mnie. A co ma zrobić czytelnik? Cóż, piszę o rock and rollu, więc rockowa odpowiedź – na co tylko ma ochotę! To właśnie jest najfajniejsze. A gdy książkę czyta jego nastoletnia córka? Powinien sprawdzić, co sprawia jej aż taką frajdę i sięgnąć po nią samemu. Może przypomni sobie czasy, gdy nosił włosy tak długie, że rozścielały się na skórzanej marynarce czy kurtce, a na jego ścianie Krzysiek Klenczon i Czesio Niemen unosili na swych grzbietach wielki poster Stonesów… czy coś. Może razem, tata z córką, pojadą na koncert, ona spotka tam miłość życia w toalecie, a tata się rozerwie, bo dawno nie ćwiczył. Same plusy i rodzinna integracja.

Sam masz dzieci. Wyciągają już ręce na półki z książkami taty?

Nie, bo książki stoją wysoko na szafie. A poważnie, córka (lat 10), która czyta z niesamowitą prędkością i zapałem, raz zapytała, czy może. Powiedziałem, że przecież nie zabronię i nie będę chował, ale wolałbym, żeby na razie poczytała inne rzeczy, bo bez nich będzie jej się mniej fajnie czytało. Napisałem też dwie książki specjalnie dla nich (jedna, „Świetlik w ciemności”, została nawet wydana i poszła w całości na cel charytatywny), więc póki co w temacie mamy kompromis. A jak będzie dalej? Cóż, świat się zmienia z dnia na dzień ? zobaczymy.

dreszcz-ksiazki

Nie bawisz się w eufemizmy, język twoich książek jest cięty, a w „Dreszczu” staje się nawet pewnego typu eksperymentem. Sięgasz po gwarę śląską. Łatwo pewnie nie było?

Korzystałem ze wsparcia ekspertów. Dość mocno związałem się ze Śląskiem i, ponieważ nie mieszkam w samych Katowicach, czasem tę gwarę słyszę, coraz częściej też rozumiem, co się do mnie mówi, choć odpowiedzieć nie potrafię. Dlatego poprosiłem o pomoc Marcelego Szpaka, który napisał kiedyś świetne, nominowane do Zajdla opowiadanie „Obcy”, właśnie gwarą. On przetłumaczył, a potem mój wyśmienity łącznik światów polskiego i śląskiego – Patrycja Brzeskot – zredagowała te fragmenty, czasem czyniąc bardziej przejrzystymi. A ja to przeczytałem i uznałem, że jest dobre. Tak zakończył się poranek i wieczór… a nie, to nie to story .

W posłowiu wspominasz o książce życzeń i zażaleń ze skeczu Kobuszewskiego, piszesz, że nikt tego nie przeczyta, a jednak! Oczywiście dziękujesz tam wielu osobom, ale najbardziej ciekawa wydaje się postać Iwa, który „nie śpi, bo rysuje dla Ćwieka”. Faktycznie, kawał dobrej roboty. Jak się odnaleźli pisarz z ilustratorem?

Dość zabawnie. Wydawnictwo SQN wydawało komiks o Kłamcy i z tej okazji ogłosiliśmy konkurs na wizję graficzną Kłamcy. Z wielu prac kilka było naprawdę dobrych, ale jedna pozamiatała całkowicie zarówno wykonaniem, jak i ślicznym nawiązaniem do filmowego Kruka (a jak łatwo zauważyć, nawiązania popkulturowe sobie cenię). A że akurat rozglądaliśmy się za kimś, kto stworzyłby grafikę okładkową do „Chłopców”… Tak się zaczęło, teraz się rozpędza.

Czy za okładki też odpowiada Iwo?

Za niektóre tak (seria „Chłopcy” chociażby), ale nie za „Dreszczowe”, a już na pewno nie za tego starego Indianina z reklamy Marsa, który naprawdę nie wiem, skąd się wziął.

chlopcy-ksiazki

Twoje książki pełne są muzyki, one niemalże śpiewają w głowie. Czy ty również jesteś muzykalny, kryjesz w garażu gitarę i grasz po zmroku?

Nie mam garażu i nie czekam do zmroku, a już na pewno się z tym nie kryję, ale poza tym się zgadza. Lubię sobie trochę pograć, relaksuje mnie to, i choć wirtuozem nie będę, sądzę, że powoli mogę używać frazy Stephena Kinga przedstawiającego ich zespół złożony z pisarzy Rock Bottom Reminders: „Gramy tak dobrze, jak Metallica pisze książki”. No więc ja gram lepiej niż Keith Richards… pisze. I tak, czytałem jego autobiografię.

Czemu miały służyć muzyczne cytaty w książkach? Dla kogoś spoza świata rockowego zabawa może nie być taka przednia. Myślałeś, pisząc tę powieść, o potencjalnym czytelniku?

Zawsze o nim myślę w tym sensie, że chcę dostarczyć mu swoją historię napisaną jak najlepiej. Ale akcent kładę na „swoją”. Autor, który nieustannie tylko się dostosowuje do czytelniczej wiedzy, już wyrobionych gustów etc., jest niczym więcej jak – wybacz dosadność stwierdzenia – literacką dziwką. Piosenki tworzą klimat tej opowieści. Gdy je znasz, odpalają ci się w głowie jak soundtrack do danej sceny i jest wtedy między nami więź, bo ja tę scenę pisałem właśnie z tym kawałkiem na zapętleniu. Czytasz to, co ja wpisałem, i słyszysz muzykę, która wtedy huczała w moich uszach – to prawie jak wehikuł czasu, w który wsiadasz, by… dobra, dosyć wulgarnej dosadności na chwilę, powiedzmy, spędzić wspólnie upojne chwile. I uprzedzając pytanie – nie, nie mam problemu z tym, że sporo moich czytelników to faceci. Intymne połączenie może tu zadziałać tak czy owak. Jak na rockowym koncercie, między zespołem a publiką. Zgrywają się zmysły…

W ogóle nie jest lekko czytać „Dreszcza” polskojęzycznemu fanowi popu, któremu daleko do Śląska i do Zachodu…

Jeżeli jest fanem popu, to nie może być mu dzisiaj daleko do Zachodu. Mamy Internet, wszystko jest na wyciągnięcie ręki, wystarczą chęci. Jeżeli mimo wszystko jest trudno, to dziwię się, że ten ktoś w ogóle sięgnął po książkę. Przecież regał stał tak daleko…
Mówi się o tym, że moje książki to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Owszem, taki jest jej cel: działać na emocje i w ten sposób dawać frajdę. Ale jest też napisana tak, że im więcej dajesz z siebie, tym lepiej się bawisz.

Cytuję z okładki: „Przewrotny (prawie) komiks Ćwieka o superbohaterach w trudnych czasach fejsa, słitfoci i Łan Dajrekszon”. Na marginesie, masz świetnego copywritera, ale rozpracujmy te hasła. Najpierw komiks. Superbohaterowie to nie jedyny aspekt komiksowy cyklu o „Dreszczu”?

Dzięki za miłe słowo – tekstami na tył okładki zajmuję się albo sam, albo – jak w tym przypadku – tworzymy je z Pawłem Łęczukiem. To znowu jest coś, co – jak piosenka – ma mało liter, zdań, a co za tym idzie mało czasu na złapanie właściwego rytmu, który rozbuja czytelnika. Cieszę się, że i tym razem się udało. A co do komiksu – to w zasadzie jest komiks superbohaterski właśnie, tylko prawie bez obrazków. Świat przedstawiony jest komiksowy, budowany na wzór rzeczywistości wykreowanych przez Stana Lee i jego ekipę czy ludzi z DC. Pewna umowność, przerysowanie postaci, klisze nakładane jedna na drugą – to konwencja, którą trzeba znać, by się nią bawić. Ja znam na tyle, by zaryzykować, choć do prawdziwych ekspertów mi daleko.

Jak wygląda twoja przygoda z pisaniem scenariuszy do komiksu? Czy myślałeś nad stworzeniem historii głównie w wersji graficznej?

Napisałem komiks o Kłamcy, który zilustrował i opowiedział grafiką Dawid Pochopień – to była historia tworzona specjalnie pod to medium i jestem zadowolony z efektu, z tego w jakim niespodziewanym kierunku poszły prace. Wcześniej tworzyłem inne komiksy na zamówienie, ale ostatecznie, choć kupione, nie ukazały się z różnych przyczyn. Wciąż jednak nie tracę nadziei, że kiedyś uda mi się pisać i wydawać komiksy regularnie. Zanim to jednak nastąpi, wciąż czeka nas, fanów, ciężka praca nad budowaniem w powszechnej świadomości właściwego, a nie zinfantylizowanego obrazu komiksu. Bo niestety taki obecnie dominuje.

jakub-cwiek-pod-domem-kinga

Czasy mamy niełatwe i doskonale to wyłapujesz. Twoje książki składają się z mnóstwa kulturalnych, medialnych, językowych klisz. Trzymasz rękę na pulsie popkultury. To raczej część pracy czy naturalny bieg rzeczy?

Zupełnie naturalny bieg rzeczy. Staram się być na bieżąco, ciągle jestem w ruchu, słucham ludzi na ulicy, śledzę media. Nie we wszystkie sprawy nurkuję: są takie, po których tylko surfuję, ale jeśli są mi potrzebne do jakiejś opowieści, to plum i jestem na głębinie, bo wiem gdzie szukać. To pozwala mi przy okazji cały czas dobrze się przy tym bawić.

Obecnie jesteśmy obserwatorami poważnej wrzawy medialnej wokół klauzuli sumienia, doktora Chazana, strajków antyaborcyjnych, przepraszających za pedofilię księży i protestów przed teatrem, gdzie wystawiana jest „Golgota Picnic”. Jak reagujesz na to wszystko?

Och, to skrajnie różne sprawy są, każda z osobna, choć mają kilka wspólnych mianowników. Uważam jednak, że skoro trzymamy się koncepcji Państwa i w tym Państwie obowiązuje prawo, to jeżeli nam się to prawo nie podoba, mamy konstytucyjne metody, by na nie wpływać. Droga na skróty typu „deklaracji wiary” czy samowolnych decyzji wbrew przyjętemu prawu to coś, czego nie możemy tolerować, jeśli nie chcemy prędzej czy później doprowadzić do rozlewu krwi. Już dziś mamy coraz brutalniejsze marsze niepodległości, coraz bardziej zradykalizowane metody manifestowania swoich przekonań. Jestem zwolennikiem umiaru – protesty pod teatrami wkurzają mnie dokładnie tak samo, jak wypięte niemal gołe dupy na platformach podpisanych „tolerancja”. Nie tak się walczy o sensowną koegzystencję. Działanie szokiem było w ostatnich latach tak bardzo nadużywane, że dziś nie robi to już wrażenia. Co zostaje? Albo szokowanie ostateczne, albo krok wstecz i jednak droga kompromisów. Tylko kto w tym zacietrzewieniu się na to zdecyduje?

W drugiej części „Dreszcza” pojawia się emerytowany papież, który wykreśla nieszanowanego przez siebie świętego. Kilka lat temu popełniłeś książkę „Gotuj z papieżem”, nie boisz się?

Och, w obu tych książkach pojawiają się manipulacje osób trzecich. W „Gotuj…” to kpina nie z papieża, a raczej z tępego motłochu, którym łatwo manipulować, bo nie myśli. I to motłochu wszelkiego rodzaju: nie skupiłem się na fanatykach religijnych. W „Dreszczu” pojawia się też ten problem manipulacji religią, wzbogacony o pewną zabawę dogmatami i aksjomatami, które choć nie otrzymały miana słówka na d, obowiązują w Kościele na ich zasadzie. A co do strachu – czasem mam pewne obawy odnośnie tego, jak to wszystko odbije się na moich dzieciakach. Już miałem przykład księdza próbującego za pomocą mojej córki wywrzeć na mnie wpływ. Ale tu dziesięcioletnia dziewczynka szykująca się do komunii potrafiła odpowiedzieć: „Tata wierzy w Boga, ale trochę inaczej. Mnie to nie przeszkadza”. O samego siebie natomiast nie obawiam się specjalnie – kilka razy zdarzyło mi się za poglądy oberwać, kilka razy nazbyt krewcy obrońcy wiary, narodu, klubu sportowego czy czystości rasy otarli się o męczeństwo. Takie tam małe uliczne średniowiecze.

Camper_Rock&Read_Festival

„Odszedł Kłamca, nadchodzi Dreszcz. Bo ileż można pieprzyć się z Bogami” – znajdziemy na okładce pierwszej części „Dreszcza”. Mamy już drugą odsłonę przygód podstarzałego rockmana. Ile jeszcze będzie… zabawy z superbohaterami?

Po pierwsze cieszy mnie niepomiernie, że synonimem dla pieprzenia jest dla ciebie zabawa. Świat ostatnio wariuje i przestaje to być takie oczywiste. Co do przygód Dreszcza, planuję jeszcze jeden tom, ale akurat ten cykl i świat nie domknie się aż tak radykalnie, jak uniwersum Kłamcy (które, jak mogliśmy ostatnio zobaczyć, też ma wciąż swoje małe furtki). Przyjmijmy zatem, że na razie mówimy o trylogii i ta domknie wszystkie napoczęte już wątki. A co dalej? Cóż, rockandrollowcy nie umierają łatwo. I dobrze!

Dwa lata temu zorganizowałeś Rock & Read Festiwal i przez 21 dni objeżdżałeś Polskę camperem jak prawdziwa gwiazda rocka (albo jak Steinbeck)! Planujesz powtórzyć taką podróż?

Ja już ją powtórzyłem. Dokładnie rok później wystartowała druga edycja Rock & Read Festivalu z podtytułem Convoy, bo zamiast jednym samochodem, jechaliśmy już czterema (a na pokładzie była blisko trzydziestoosobowa ekipa). I tak, zamierzam wrócić do trasy, w tym roku robię sobie przerwę od imprezy tej wielkości i skali, ale nie odpuszczam całkowicie. Myślę coraz bardziej o edycji R&R Unplugged – tylko ja, samochód, gitara i rano nie wiem, gdzie będę wieczorem. To będzie zdecydowanie bliższe podróży Steinbecka – choć bez psa – może trochę Kerouaca albo, gdy się odpowiednio zaopatrzę, Huntera S. Thompsona. Tak czy inaczej w Drogę ruszę, bo to ważne dla pisarza, by być w Drodze.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz

fot. pisarza: Agata Krajewska

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady