Kino i literatura potrafią urzeczywistniać naprawdę piękne idee ? wywiad z Terrym Gilliamem
Czy naprawdę warto marzyć? Dlaczego ludzie są leniwi i po co im narkotyki? Czemu Don Kichote nigdy nie umrze? Terry Gilliam, legendarny artysta, reżyser takich filmów, jak „Brazil”, „Las Vegas Parano”, „12 małp”, „Fisher King” czy „Kraina traw”, jeden ze współtwórców słynnej grupy Monty Python, dzieli się z nami spostrzeżeniami na temat swojego życia i sztuki. Okazją do rozmowy stała się polska premiera obrazu „Człowiek, który zabił Don Kichota”, która odbyła się na wrocławskim festiwalu filmowym Nowe Horyzonty, oraz polskie wydanie autobiograficznej książki „Gilliamesque”.
Marcin Waincetel: W swojej autobiografii napisałeś, że artysta jest dla ciebie kimś w rodzaju… szaleńca.
Terry Gilliam: Uważam, że nie powinniśmy być ani normalni, ani typowi! Artysta to ktoś, kto widzi świat inaczej. Dostrzega różnorodność perspektyw. Trzeba mieć w sobie coś z wariata, aby właśnie w taki sposób dostrzegać i opisywać rzeczywistość.
Napisałeś również, że narkotyki, dzięki którym można przecież widzieć świat w innej, zaskakującej perspektywie, zdecydowanie nie są dla ciebie. A co zatem jest narkotykiem w twoim życiu? Co cię napędza?
Takim narkotykiem jest dla mnie najpewniej praca. Kiedy jestem w ferworze twórczym, gdy zaangażuję się w projekt, wówczas… to naprawdę jest najlepszy narkotyk na świecie. Sprawia, że uciekam od swoich przyziemnych myśli. Sądzę zresztą, że właśnie z tego powodu ludzie chcą kosztować psychoaktywnych substancji. Traktują to jako sposób na ucieczkę. Dokładnie tak samo działa na mnie praca. Tym jest też dla mnie sztuka. Przekraczaniem granic poznania. To nieprawdopodobne, euforyczne doznania, które naprawdę mogą uczynić z ciebie szaleńca!
Artysta-szaleniec, artysta-buntownik… Masz świadomość, że dla bardzo wielu osób wciąż jesteś symbolem buntu, walki o niezależność?
No i świetnie! Nigdy nie chciałem być częścią establishmentu. Wolę być postrzegany jako buntownik, jako ten, kto prowokuje do zmiany. Chcę opisywać rzeczy, które mnie drażnią, ale również takie, które są mi bliskie. Przez całą swoją karierę starałem się iść własną drogą. Uważam, że nonkonformizm to wyjątkowo straszna rzecz.
Nie sądzisz, że ludzie ? niestety, również często młodzi ? stają się w dzisiejszych czasach coraz bardziej leniwi?
Wszyscy tak mają. Choćby ludzie z mojego pokolenia, z lat 60., kontrkultury, hipisowskich ruchów. Wszyscy stopniowo, nieuchronnie stają się leniwi. Zakładamy rodziny, kupujemy domy, bierzemy kredyty… Ale właśnie! Powinnością młodych ludzi, tak jak ja to widzę, jest reagować. Młodzi to przyszłość. Więc ruszcie swoje dupy i uprzątnijcie bałagan, który wam pozostawiliśmy.
Zadanie wymagające sporej odpowiedzialności! Też to czułeś, gdy byłeś młody?
A jasne, że tak! Teraz to twój problem! (śmiech) Moja generacja… kiedy byłem na studiach, czułem, że moją wielką powinnością jest, aby coś zmienić. Jestem wykształcony, więc muszę zrobić coś, aby świat stał się lepszym miejscem. Zawsze to czułem, nigdy nie uciekałem od tej odpowiedzialności. Choćby tworząc filmy! Robię je również po to, aby zainspirować innych do działania. Zmienić ich sposób patrzenia na świat. Ale równocześnie, muszę przyznać, czuję się już nieco zmęczony.
A jednak ciągle tworzysz. O sztuce i życiu, artystycznym (nie)spełnieniu traktuje również „Człowiek, który zabił Don Kichota”. Wbrew wszystkiemu jest to jednak bardzo optymistyczny film. Od początku chciałeś, aby taki był jego wydźwięk?
Właściwie, gdyby się tak zastanowić, to… tak! (śmiech) Główną myślą, która stoi za tym filmem jest ta, że Don Kichot nigdy nie umrze. On jest nieśmiertelny. Umrzeć może człowiek, ale idea nie może zginąć. A bohater powieści Cervantesa reprezentuje pewną ideę. Mówi nam o tym, że aby żyć, należy marzyć. Warto dać się porwać fantazji.
Tak jak Toby, główny bohater filmu, który odnalazł w sobie ducha Don Kichota.
Jest on ? jakkolwiek byś tego nie nazwał ? nową wersją, reinkarnacją, kolejnym wcieleniem błędnego rycerza. Tak jak powiedziałem, idee nie zginą. Żyją w ludziach. To mnie inspiruje. A kino, ale także literatura ? jako medium ? potrafi urzeczywistniać naprawdę piękne idee!
„Człowiek, który zabił Don Kichota” to nie tyle adaptacja, co niezwykła wariacja oparta na najważniejszych motywach „Don Kichota”. Chciałbym cię zapytać, w jaki sposób rozumiesz wymowę powieści Cervanetsa. Co najbardziej ujęło cię w tej historii?
Odpowiedz została już poniekąd zawarta w twoich pytaniach. Cenię sobie wolność. Bunt. Możliwość mówienia tego, co się myśli, robienia tego, co się chce. Z pewnością jest to bardzo idealistyczne założenie, mam tego świadomość, ale uważam, że podążanie za marzeniami jest czymś pięknym. Choć równocześnie nieco szalonym. Trzeba zatem odrobinkę uważać, aby nie stracić rozumu i ? mimo wszystko ? starać się być ostrożnym. Przecież Angelica, jedna z bohaterek filmu, po zagraniu małej rólki w filmie Toby?ego, zdecydowała się wyruszyć z rodzinnej wioski, aby zrobić wielką karierę. Nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Ale nie możemy się bać. Życie to droga, która nie zawsze jest prosta. Najczęściej kręta, bywa, że szalona. Nieprzyjemna, wyboista i z wieloma objazdami! (śmiech)
Podobnie opisałeś swoją autobiografię. Jako „Grand Theft Auto-biografia: dynamiczny wyścig przez moje życie, z mnóstwem poślizgów i kraks”. Z jaką intencją pisałeś tę książkę?
Ciągle to powtarzam ? córka mnie do tego namówiła! Dla mnie jest to coś w rodzaju pamiętnika. Chciałem, aby to był zapis ważnych dla mnie wydarzeń, spotkań z ludźmi, których cenię, moich osiągnięć, ale też porażek. Miało być szczerze, bezpretensjonalnie i bez zadęcia. Od początku wiedziałem, że znajdą się też tam grafiki, zdjęcia, szkice. To wycinki z mojego życia. I sztuki, która przecież mocno jest z nim związana.
Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. (1) Jay Brooks/HarperCollins/Camera Press London, (2) English National Opera
Kategoria: wywiady