Chcemy stworzyć całe Uniwersum Winklera – wywiad z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi

13 maja 2021

O podbijaniu rynku kryminałów w Polsce, pracy w małżeńskim duecie, bohaterach powieści „Dwudziesta trzecia” i granicach tabu w literaturze gatunkowej rozmawiamy z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi, których wspólne dzieło – pierwszy tom serii o Tomaszu Winklerze – opublikowane właśnie zostało w nowej edycji przez Wydawnictwo Agora.

Mariusz Wojteczek: „Dwudziesta trzecia” powraca. To szturm na rynek kryminału?

Eugeniusz Dębski: Nie wiemy, czy szturm, po prostu – my piszemy, wydawca kule nosi. Mieliśmy pomysł na kryminał, więc go zrealizowaliśmy. Ja, męska część tandemu, piszę zawsze i tylko gdy mam pomysł, który wydaje mi się oryginalny, ciekawy, nowy, nie znoszę wycmokanych cukierków, mój musi być świeżutki. Akurat muza nie podsuwała niczego ciekawego w fantastyce, więc zaprosiłem drugą, muzę thrillera, a ta skorzystała z naszych ramion i rozsiadła się, co się okazało potem, na dłużej.

Coraz liczniejsi autorzy, zarówno z kręgów prozy gatunkowej, jak i głównonurtowej, kierują się w stronę kryminału. Szczepan Twardoch czyni to w estetyce retro, Jakub Ćwiek sięga po współczesny kryminał noir. To trend, za którym podążacie i wy? A może znak czasów, kształtowany przez czytelnicze gusta?

Beata Dębska: Nie uważamy siebie za kreatorów gustów. Wymienieni autorzy też nie odkryli niczego nowego. Kryminał w wielu odmianach istniał i wszystkie one czekały na kolejne realizacje. Czytelnicy łakną emocji, czasem nawet przesadnych, jak w „Pięćdziesięciu twarzach…” (nie czytaliśmy!), no to je dostają. A forma… jak w samochodach: karoseria różna, a funkcja ta sama – do przodu!

Wraz z wieściami o wznowieniu „Dwudziestej trzeciej” pojawiła się zapowiedź dwóch kolejnych tomów. Czy Winkler od początku miał być bohaterem cyklu?

Eugeniusz: Nie, to było niemal dokładnie jak z Owenem Yeatesem – miał zaistnieć raz i koniec, ale, niesforny facet, poszedł jak burza, sięgając dziesięciu tomów. Tomasz Winkler był też, w zamiarze, jednokrotnym wyczynem, ale tak się nam spodobała wspólna, efektywna i – nieskromnie – efektowna praca, że zrobiliśmy miejsce na dyskach na kolejne tomy i zapełniamy je.

Czyli seria z Winklerem, aktualnie zapowiadana na trzy tomy, może się jeszcze rozrosnąć?

Beata: Ha! Oczywiście, rozpracowujemy czwarty tom. Powoli, bo powoli, zwłaszcza że trwają prace redakcyjne nad drugim i trzecim tomem, ale generalna nić fabularna jest gotowa, jak na razie zaaprobowana przez obu współautorów, i pewnie ją zrealizujemy.

Które z was jako pierwsze wpadło na pomysł głównego bohatera – byłego gliniarza zajmującego się rozwiązywaniem zagadek zbrodni?

Eugeniusz: A wiesz, że teraz nie potrafimy sobie przypomnieć? Od dwóch lat spędzamy wolny czas w letniskowym domku, trzeba tam dojechać, trwa to godzinę, i kiedyś, zamiast psioczyć na chamskich kierowców TIR-ów, zaczęliśmy rozmawiać o kryminałach. I dojechawszy na miejsce, właściwie byliśmy dogadani. Wracając do Wrocławia, już zaczynaliśmy sortować postacie, sytuacje, scenografię…

Jak w waszym przypadku wygląda praca nad wspólną powieścią? Jaki jest podział obowiązków?

Eugeniusz: Nie ma obowiązków. Wymyślamy wspólnie, tu są możliwe sprzeczki, tarcia, przepychanki. Potem tłuczemy. Generalnie więcej wolnego czasu w naszej firmie, z której żyjemy, mam ja, więc wbijam więcej literek, ale wszystkie sceny są uzgadniane, korygowane, omawiane wspólnie. Często tekst leci na dwie klawiatury, ja – jadę z Winklerem do Zgorzelca, a Beata robi, powiedzmy, scenę babci Romy z mordercą, bo się jej ta sytuacja podoba, więc pisze. Oczywiście takiej sceny, jeszcze, nie było, ale tak to się dzieje.

Trudno się pisze w duecie? W dodatku będąc małżeństwem? Kłócicie się przy obmyślaniu fabuły, wprowadzaniu zmian, pierwszej autorskiej korekcie?

Eugeniusz: Nie kłócimy się. Sprzeczamy, owszem. Gdybyśmy się nie spierali, pomyślałbym, że Beata nie istnieje, a ja zaliczyłem chorobę dwubiegunową. Te spory służą jakości książki, albo wybieramy lepszy wariant z dwóch czy trzech, albo wypracowujemy nowy.

Znam kilka „kryminalnych duetów”, nie tylko polskich, ale „kryminalne małżeństwo” kojarzę chyba tylko jedno – Małgorzatę i Michała Kuźmińskich. Chcecie iść w ich ślady?

Beata: Nie możemy tutaj nie wspomnieć o świetnym duecie małżeńskim, o Jacku Dehnelu i Piotrze Tarczyńskim, z ich kryminalną serią o Maryli Szymiczkowej. A my nigdy nie startowaliśmy do pisania z myślą: napiszmy coś a’la Mróz (broń Boże!) czy Maj Sjöwall i Per Wahlöö. Chodzenie po cudzych tropach, świadome, jest jak prowadzenie tramwaju: potrzebne, ale mało interesujące, te same trasy, te same skrzyżowania, światła i powtarzający się pasażerowie. Staramy się iść swoimi szlakami, nie jesteśmy butni i hardzi, nie sądzimy, że wytyczymy nowe autostrady, my zabieramy chętnych na wspólną wycieczkę i staramy się, by była maksymalnie ciekawa. Chociaż ostatnio usłyszeliśmy od naszego cudownego redaktora, Pawła Sajewicza, że wyczuwa w naszych kryminałach fascynację Chandlerem i Chmielewską. I to jest ogromny komplement!

Wracając do bohaterów „Dwudziestej trzeciej”. Winkler to dość sztampowa postać kryminalna. Przeciwwagę dla niego stanowi babcia Roma. Od początku taki mieliście plan, by skonfrontować tę dwójkę o jakże różnych charakterach i powierzchowności? Czy wyszło to w trakcie? Kiedy „narodziła” się Roma?

Eugeniusz: Babcia Roma była jakby od początku przypisana do Tomasza. Gdy on się urodził, lekko zgorzkniały, pracowity, szczery, uczciwy, dobry chłop – musiał dostać kogoś, kto by jego cechy czytelnikowi podpowiadał. Standardowa narzeczona wydała się przesadnie standardowa, a dowcipna, inteligentna babcia – była w sam raz. Poza tym w świecie, gdzie ludzie starsi wciąż jeszcze pozostają na uboczu, z wiekiem przestają się liczyć, zapominamy o nich, chcieliśmy uświadomić, jak cudownie mieć kogoś doświadczonego i zdystansowanego do życia. Poza tym często tam, gdzie stare koronki, może pojawić się arszenik.

A czy ta postać pojawi się w kolejnych tomach? Przyznam, że to jeden z mocniejszych punktów w powieści.

Eugeniusz: Znamy jedną czytelniczkę, zachwyconą naszą powieścią, która twierdzi, że nienawidzi Romci. No trudno, przykro nam, że zapłaciła za towar, który jej nie do końca odpowiada. Jakbyś kupił miękki parmezan. Ale to jedyna taka niezadowolona czytelniczka. Roma była, Roma jest, Roma będzie!

Eugeniuszu, mam wrażenie, że żona trochę trzyma w ryzach twój sardoniczny humor – nie ma w „Dwudziestej trzeciej” tak gorzkiej ironii, jak choćby w powieściach o detektywie Owenie Yeatsie. Jak jest naprawdę?

Eugeniusz: Skąd znasz moją żonę? Ona mocno powstrzymuje mój słynny sardoniczny dowcip. I bardzo dobrze, bo czasem uszy mnie pieką, gdy czytam, jak się wygłupiłem w tym czy innym miejscu. Uważam swój dowcip za ten z wysokiej półki, ale lepiej trochę go miarkować, niż potem się tłumaczyć.

Przywołany wcześniej Owen Yeats to twój najsłynniejszy bohater, który doczekał się całej serii książek, utrzymanych jednak głównie w konwencji fantastycznej. Porzuciłeś fantastykę?

Eugeniusz: Nie-nie. Tylko zwyczajnie aktualnie w studni „Fantastyka-SF-Fantasy” jest posucha, poziom fabuł się obniżył, nic ciekawego, poza pomysłem na jedno opowiadanie, nie widnieje na horyzoncie. Więc korzystam z bardzo wygodnego przywileju autora: wybieram to, co sam wybieram.

Ostatnio dużo emocji wzbudza doroczny raport o stanie czytelnictwa w Polsce. Waszym zdaniem jest tak kiepsko, jak o tym piszą?

Beata: No kiepsko jest, bez wątpienia. Tak na pierwszy rzut oka nawet tego nie widać. Nasi znajomi, tak zwana „nasza bańka”, to ludzie, którzy kupują, wypożyczają i czytają. Kupujemy swojej wnuczce książki w zadziwiająco dużych ilościach. Ale gdzieś są tacy Polacy, którzy od zakończenia szkoły nie przeczytali żadnej książki, i to oni pracują na te statystyki. Zdecydowanie te procentowe słupki podkręcają kobiety!

Czy czytanie rzeczywiście nobilituje, jak niektórzy chcą myśleć? Jest wyznacznikiem wyższej pozycji społecznej, inteligencji? Słowem – czy ci, którzy nie czytają, powinni czuć się gorsi?

Eugeniusz: Nie wiem, czy powinni, jak to w socjalipolo było: „…kowalem swego losu każdy bywa sam…”. My uważamy to za zajęcie szlachetne, pouczające, rozwijające. Ale jeśli ktoś może żyć bez tego – niech żyje! Szczerze mówiąc, to ja nawet komiksowi mam za złe, że dużo daje obrazków, a za mało tekstu, że narzuca czytelnikowi/oglądaczowi wizje rysownika, pozbawia własnego malowania postaci i sytuacji, ale… Ale pamiętam, że mój starszy syn zaczął od komiksów, i bałem się, że przy tym zostanie, acz – nie! Po jakimś czasie komiks dawał za mało, przeskoczył więc na książki. Ale znam też przypadki ludzi, którzy przy komiksie zostali do starości, chłe-chłe…

A co sami czytacie? Jakie gatunki? Autorów?

Beata: A tu jest trochę dziwnie, Eugeniusz jest wierny prozie gatunkowej, kryminały, thrillery, dobra fantastyka, podkreślam – dobra, byle czego już nie łyka. Ja czytam współczesną prozę mainstreamową, książki biograficzne, prozę amerykańską. Wszystko, co napisze Marcin Wicha i Filip Springer! Bezgranicznie ufam poleceniom Michała Nogasia, ale za mało jest czasu, żeby za nim nadążyć. Potem więc przy pisaniu stykają się dwa nurty, szlachetniejszy i emocjonalniejszy, i coś z tego się wykluwa.

Dużo w kontekście kryminału dyskutuje się o granicach ekspresji w scenach przemocy. Niektórzy autorzy wręcz prześcigają się w epatowaniu przemocą, tłumacząc to rynkowymi oczekiwaniami. A jaki jest wasz stosunek do opisywania zbrodni?

Eugeniusz: Ja to bym kroił, ale… nie pozwalają. Bez przesady, oczywiście, ale kryminał „na miękko” to inaczej „ostry romansik”. Są okrutne zbrodnie, są wyrodki i nieludzie, nie ma co odwracać nosa, bo śmierdzi.

Patrząc szerzej: czy literatura gatunkowa powinna mieć granice tabu? Czy są rzeczy, o których pisać nie wolno bądź nie wypada?

Beata: Tak, bez szafowania treściami, hm… faszystowskimi, niczym, co nie uchodzi w dobrym towarzystwie. Krew i flaki uchodzą, niegodziwość musi być ukarana, ale wcześniej trzeba czytelnikom pokazać, że istnieje.

A w kontekście własnej twórczości ustaliliście jakieś granice? Czy jest gatunek, w którym nigdy nie zdecydujecie się pisać? Temat, którego nie podejmiecie?

Eugeniusz: Nie widzę nas w romansach, przygodówkach dla młodzieży, nawet w bajkach nas nie widzę, a kilka razy przymawiało się jedno drugiemu, że mamy wnuki, że trzeba by. Ale nie doszło. Mi się udało napisać i opublikować „Kogel-Nobel”, kompletnie niegatunkową powieść, zwykły mainstream, czyli można i na poważnie?

Czy oprócz dwóch kolejnych tomów serii o Winklerze macie jakieś konkretniejsze plany na później? Możecie już coś zdradzić?

Już wcześniej rozpisałem losy Winklera, ale dodam, że chcemy stworzyć całe Uniwersum Winklera. Mam gotową, solową, powieść kryminalną „Siódmy koci żywot”, owoc stypendium miasta Wrocławia. W tej powieści niebagatelną rolę odgrywa kotka, pomagająca w dochodzeniu, ale występują też postacie ze świata Winklera. Do tego już dość dawno leżakuje też kryminalna powieść dziejąca się w Berlinie i ją też sytuowałbym w tym wyżej wspomnianym Uniwersum Winklera. A co będzie potem? Dobre pytanie…

Rozmawiał: Mariusz Wojteczek

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady