Wszystko się cofa – recenzja książki „Zadziwienie” Richarda Powersa

18 marca 2023

Richard Powers „Zadziwienie”, tłum. Dorota Konowrocka-Sawa, wyd. W.A.B.
Ocena: 8 / 10

Niełatwo jest pisać o powieści Richarda Powersa. Nie dość, że to jedna z najsmutniejszych fabuł ostatnich lat, to na dodatek autor tak opisał nasz świat, że nie ma innej opcji niż odczuwanie współwiny za jego aktualny stan.

Richard Powers dał już się poznać polskim czytelnikom dzięki „Listowieści”, innej, równie poruszającej powieści, za którą kilka lat temu zdobył Nagrodę Pulitzera. Ta swoista oda do przyrody, opisująca jedynie garstkę ludzi, którzy na poważnie starają się w pełni o nią dbać i ją rozumieć, wyraźnie pokazuje, z jakim twórcą mamy do czynienia. Równie ważne jak sama historia jest aktualne ekologiczne przesłanie i jednoczesne oskarżenie nas wszystkich o to, co uczyniliśmy złego naszej planecie.

Z tak zaangażowaną literaturą zawsze jest problem, bo ciężko utrzymać równowagę między zajmująca historią, a tym, co dzięki niej twórca chce nam ważnego powiedzieć. Nie wszyscy lubią tego typu zagrywki, zazwyczaj uważając je – i częstokroć słusznie – za szantaż emocjonalny, lub po prostu kwitują lekturę wzruszeniem ramion. Ci zaś, do których przesłanie dociera, czują przede wszystkim bezradność, bo postęp cywilizacyjny ze wszystkimi jego skutkami jest po prostu nie do powstrzymania. A jeśli już dyskutuje się o próbach zmiany status quo, to potrafią one wywołać w niektórych kręgach histerię – wystarczy przypomnieć sobie sprawę z naszego polskiego podwórka ze straszeniem koniecznością jedzenia robaków. Po prostu wspólnie idziemy ku zagładzie, wszyscy jesteśmy w to uwikłani i widać tak musi być. Czy zatem „Zadziwienie” jest jedynie – odwołując się do przyrodniczych konotacji – głosem wołającego na puszczy?

Z jednej strony książka Richarda Powersa to w wielu momentach historia dosłownie uniwersalna, bo włączona jest w nią nie tylko Ziemia, ale – dzięki zawodowi wykonywanemu przez jej narratora – w zasadzie cały wszechświat. Z drugiej to niezwykle intymna opowieść o wychowaniu przez samotnego ojca kilkuletniego, ale jak na swój wiek niezwykle dojrzałego syna. Wychowanie nie obywa się bez problemów – kiedyś o Robinie mówiłoby się, że jest trudnym dzieckiem, dzisiaj bardziej pasuje określenie „wrażliwy”. Owszem, strata matki chłopca miała wpływ na obu bohaterów, ale Robin ze swoimi napadami agresji, wpadaniem w stupor czy reagowaniem ponad miarę na różne emocjonalne bodźce to już przypadek klasyfikujący się do leczenia.

Ojciec jednak nie chce, żeby była to terapia farmakologiczna, a przy okazji Powers podsuwa czytelnikowi zatrważające dane na temat milionów dzieci leczonych w Ameryce w ten sposób (takich okazji do podawania różnorodnych danych będzie w powieści jeszcze więcej). Wybór rodzica pada na eksperymentalną formę terapii neurofeedbackiem, w której mózg pacjenta współpracuje ze sztuczną inteligencją, obrazującą mapę stanów/emocji innego, badanego wcześniej podmiotu. Leczenie, mówiąc prostymi słowami, ma polegać na uczeniu się, „jak zajmować się własnymi uczuciami, jak je kontrolować”, z obiecującymi rokowaniami w obszarze panowania nad bólem i w leczeniu zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. I co najważniejsze – ten sposób działa. Ale to tak naprawdę jeden z kilku wątków, które Powers sprawnie włączył do powieści, by raz po raz stosować terapię na swoich czytelnikach, w wielu momentach niewątpliwie wstrząsową, która jednak w ostatecznym rezultacie ma w nas wywołać tytułowe zadziwienie. Jak to możliwe?

Richard Powers

Zadziwiający jest sam młody syn, główny bohater tej historii, którego łatwo można byłoby zaklasyfikować do galerii pozytywnie zakręconych freaków, ale Robin to ktoś więcej. W „Zadziwieniu” nie na darmo przytaczane są nawiązania do słynnych „Kwiatów dla Algernona” Daniela Keyesa opowiadających o eksperymencie przeprowadzanym na upośledzonym umysłowo mężczyźnie, pozwalającym zwiększyć umysłowe zdolności pacjenta. Powieść Powersa to swoiste powtórzenie tej fabuły, jej przystosowana do współczesności wersja 2.0. Co więcej, w postaci Robina możemy wychwycić biblijne nawiązania, choć akurat świętość jest w fabule określeniem, które staje się zmorą dla naukowców próbujących naukowymi metodami poprawić ludzkie życie. Robin to wyjątkowa literacka kreacja, jakby skupiająca w soczewce nasze winy i nasze nadzieje, próbująca wskazać nam właściwą drogę, którą z rzadka kto decyduje się iść.

W tym wszystkim, z czasem także w wymiarze medialnym, tkwi również narrator, Theo Byrne, ojciec Robina, astrobiolog zajmujący się modelowaniem, czyli po prostu wymyślaniem planet, które mogą kryć się wokół nas w niezmierzonym i niezbadanym wszechświecie. Uderza nas pomysłowość Powersa w kreowaniu różnorodnych, czasem kompletnie wydumanych zasad panujących na tych modelowanych przez Theo ciałach niebieskich. Ważne, że różnią się od Ziemi, a ojciec i syn mogą znaleźć na nich wspólnie wyobrażoną chwilę wytchnienia. Rzecz w tym, że fabuła toczy się na naszym podwórku, na Ziemi, na której – według oskarżycielskich słów chłopca – wszystko się cofa.

Niby mamy postęp cywilizacyjny, rozwiązania technologiczne ułatwiają nam życie, ale za to w naszej szalonej przestrzeni informacyjnej ludzkość nurza się w populizmie i głupocie, brakuje głębszej refleksji i brakuje działań, które w „Zadziwieniu” – by na swój sposób ratować planetę – musi podejmować dziewięcioletni Robin. A obok niego jest ojciec, przytłoczony tym, co dzieje się z chłopcem – zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym – często udręczony i niepokojony własnymi samolubnymi odczuciami. Nasz zachwyt kierujemy więc na chłopca, ale to właśnie Theo jest tu kluczową postacią, która praktycznie całkowicie rezygnuje z prywatnego życia, by wesprzeć swojego zadziwiającego syna, gdy ten w miarę postępów w terapii neurofeedbacku niespodziewanie wyrasta na medialną gwiazdę. I obaj razem – z nami wszystkimi – kroczą ku katastrofie.

Katastrofa w powieści Powersa może mieć różne rozmiary. Theo wydaje się, że wychowywanie syna bez ukochanej żony jest sprawdzianem ponad jego siły i musi się skończyć źle. Mamy też w tle tę wielką, ogólną, ekologiczną katastrofę, która dzieje się tu i teraz, a my udajemy że jej nie widzimy. Co więcej, cały człowieczy świat jest katastrofą, którą co jakiś czas punktuje Powers, przywołując – niczym w programach informacyjnych – kolejne, zawinione lub wręcz przeciwnie, nieszczęścia dotykające ludzkość. By wyjść z tego błędnego koła, trzeba na chwilę się zatrzymać i zacząć chłonąć niezwykłość otoczenia (głównie przyrody), by w pełni się nim zadziwić – tak jak to czyni Robin, a wcześniej jego wcale nie tak całkowicie nieobecna w powieści matka-aktywistka.

A jak jest konkluzja? Prawdopodobnie taka, że wizjonerzy sami z siebie zazwyczaj ponoszą porażkę, ale ich wizja z czasem zaczyna żyć swoim życiem. Ale może zejdźmy teraz… na ziemię i zostańmy z samym zadziwieniem. O dziwo, najbardziej prawdziwe zdanie w książce, które we mnie utkwiło, wcale nie dotyczy tych wszystkich wielkich i ważnych spraw, tylko mówi nam o tym, co dla ludzi często jest ważniejsze, nawet gdy zadziwienie (choćby nad liczbą gwiazd w naszej galaktyce) jest na wyciągnięcie wzroku. Oto fragment z rozmowy dwóch ojców naukowców o ich dzieciach: „Ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego moi chłopcy bardziej kochają ‘Gwiezdne Wojny’ niż same gwiazdy”. No właśnie, dlaczego?

Tomasz Miecznikowski
fot. Booker Prize Foundation


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje