Porywający monolog filmowego maniaka – recenzja książki „Spekulacje o kinie” Quentina Tarantino
Quentin Tarantino „Spekulacje o kinie”, tłum. Jan Dzierzgowski, wyd. Marginesy
Ocena: 10 / 10
„Spekulacje o kinie” to druga książka Quentina Tarantino. W przeciwieństwie do „Pewnego razu w Hollywood” nie jest to powieść bazująca na którymś z jego filmowych pomysłów lub nowa oryginalna historia fabularna, lecz zbiór esejów i wspomnień. Mimo sześćdziesiątki na karku Tarantino nadal uchodzi za cudowne dziecko kina. Jego filmy wciąż potrafią zaskoczyć niespotykaną u innych twórców energią, a pasja, z jaką mówi o kinie, jest zwyczajnie zaraźliwa. Reżyser od najmłodszych lat nasiąkał filmami jak gąbka, co widać w wywiadach, których udziela, ale i dziełach, które kręci – pełnych cytatów z klasyki i filmów klasy B. Dzięki „Spekulacjom o kinie” możemy dowiedzieć się nie tylko, co Tarantino sądzi o wielu filmowych produkcjach, ale również jak zaczęła się i formowała u niego nieskończona miłość do kina.
Książka składa się z osiemnastu tekstów różnej długości. Trzynaście z nich to opowieści o konkretnych filmach (na zasadzie: jeden tekst-jeden film, choć autor bardzo często ucieka w długie dygresje, nakreślając kontekst i odwołując się do innych dzieł danego reżysera, scenarzysty lub aktora), pozostałe można uznać za felietony wzbogacone wspomnieniami. Tarantino zaczyna od początku: gdy na wieczorne podwójne pokazy do kina zabierała go matka i od najmłodszych lat oglądał „dorosłe filmy”. To opowieść formacyjna, pokazująca, jak pasja przerodziła się w coś więcej: w chęć tworzenia i opowiadania historii przy pomocy ruchomych obrazów. Oglądanie filmów dla dorosłych i dyskutowanie o nich z matką i jej różnymi partnerami ukształtowało małego Quentina i zapewniło mu edukację filmową, jakiej może pozazdrościć mu niejeden absolwent filmoznawstwa.
Tarantino to jeden z tych reżyserów, którzy nie tylko potrafią zachwycić widownię, tworząc postmodernistyczne dzieła gatunkowe najwyższej próby, ale również są jak mało kto zorientowani w temacie. Słuchając wywiadów z reżyserem i czytając „Spekulacje o kinie”, można odnieść wrażenie, że gość naprawdę kocha filmy, a do tego widział dosłownie wszystko. Pochylając się nad znanymi arcydziełami kina z lat 70. (takimi jak „Bullit”, „Brudny Harry”, „Taksówkarz”) i przywołując zapomniane tytuły (m.in. „Porachunki” czy „Daisy Miller”), często opowiada anegdoty zza kulis, odwołuje się do rozmów, które prowadził z reżyserami, osadza tytuły nie tylko w kontekście kinematografii Nowego Hollywood i historii kina gatunkowego, ale też wcześniejszych lub późniejszych dokonań twórców stojących za danym dziełem. To ogromna dawka wiedzy, wielokroć przybierająca zaskakujący kierunek i zwyczajnie imponująca – wartościowa nawet dla osób, które kinem mocno się interesują, bo gwarantuję, że Tarantino nieraz potrafi zaskoczyć oryginalnym podejściem do tematu.
Koncentrując się na kinie lat 70. (najpiękniejszej – zdaniem twórcy „Pulp Fiction” – dekadzie w historii Hollywood, bez cenzury dającej o sobie znać wcześniej i wymuszonych happy endów z lat 80.), reżyser pisze również o bolączkach ówczesnej krytyki filmowej oraz sposobie obcowania z filmami. Zanim pojawiły się kasety VHS, filmy oglądało się przede wszystkim w kinach. Często na podwójnych seansach, w mniej reprezentacyjnych dzielnicach Los Angeles, gdzie zestawiano ze sobą uznane dziś arcydzieła i kino eksploatacji. Podczas takich seansów publiczność żywo reagowała na wydarzenia na ekranie. Gdy coś jej się nie podobało, potrafiła krzyczeć wyzwiska w stronę ekranu i buczeć, gdy zaś była zachwycona, głośno śmiała się i wiwatowała, klaszcząc z radości. W takich warunkach Tarantino oglądał swoje pierwsze filmy, ten sposób odbioru (w formie kolektywnego doświadczenia z salą wypełnioną zupełnie obcymi ludźmi, którzy przeżywają jednocześnie te same emocje) ukształtował jego wrażliwość. To ciekawy wątek zważywszy na obecne przyzwyczajenia widzów kinowych oraz historię chociażby małych kin w „czarnych” dzielnicach, które specjalizowały się w projekcjach filmów blaxploitation.
Ze „Spekulacji o kinie” możemy dowiedzieć się wiele interesujących historii na temat znanych twórców i filmów, a wszystko to przefiltrowane zostało przez osobiste spojrzenie na kino Quentina Tarantino. Jaką rolę w wybieraniu projektów odgrywała żona Steve’a McQueena? Kto miał wyreżyserować „Taksówkarza” i jak wtedy film różniłby się od wersji Scorsesego? W jaki sposób „Brudny Harry” odmienił gatunek i dlaczego „Rocky” jest wyjątkowy na tle kina lat 70.? Która ze scen „Ucieczki gangstera” została pominięta przy adaptacji i w jakim swoim filmie sparafrazował ją Tarantino? Dlaczego na zakończenie „Daisy Miller” można spojrzeć zupełnie inaczej, znając osobistą historię jednego z aktorów? Kogo Tarantino obsadziłby w swojej wersji jednej z książek Richarda Starka? Który film jest nieoczywistym remakiem „Poszukiwaczy” Johna Forda? Tego typu pytania można mnożyć w nieskończoność, bo intrygujących ciekawostek „Spekulacje o kinie” dostarczają bez liku.
Książka, mimo że jest wypchana wiedzą po brzegi, ma lekką formułę. Tarantino pisze tak, jak gadają w filmach jego bohaterowie. Nie boi się rzucić mięsem i napisać, że po jakimś seansie „dupa wybuchła mu z ekscytacji”. Ma wyraziste poglądy na temat konkretnych produkcji, nie wstydzi się jednych mieszać z błotem, a innych, o których słyszała garstka maniaków na całym świecie, wychwalać pod niebiosa. Z drugiej strony jego filmowa erudycja, znajomość branży, kontekstów i filmografii poszczególnych twórców, a także błyskotliwość w interpretowaniu i analizie filmów sprawiają, że wiedza, jaką przekazuje na kolejnych stronach „Spekulacji o kinie”, jest doprawdy imponująca. Uwierzcie mi, po lekturze książki Quentina Tarantino inaczej spojrzycie na wiele filmów, które znacie. Drugie tyle tytułów, albo i więcej, dopiszecie do listy „chcę zobaczyć”.
Całość dzięki luźnej strukturze, licznym dygresjom i wspomnieniom przeplatanym historyjkami o filmach, sprawia niekiedy wrażenie pełnego pasji monologu filmowego maniaka. W dodatku monologu, który jest prowadzony zajmująco od początku do końca, bo Tarantino ani przez chwilę nie przynudza i potrafi wciągnąć czytelnika w swoją opowieść. Jeśli kiedykolwiek marzyliście, żeby iść z Quentinem na piwo i pogadać o filmach do białego rana (albo choćby tylko posłuchać), to książka ta daje namiastkę właśnie tego doświadczenia. Sam zresztą zarwałem kilka nocy, bo dosłownie nie mogłem oderwać się od lektury.
Tarantino – co sam podkreśla – nie chce nikogo edukować, pisze o tych aspektach przemysłu filmowego, które go interesują, i skupia się na tych tytułach i twórcach, którzy są jego zdaniem warci uwagi (lub o których pisze się według innego klucza lub za mało). Często zalewa czytelnika potokiem informacji, nazwisk i tytułów, zakładając, że ten się w tym orientuje. Przygotujcie się więc na to, że w czasie lektury będziecie musieli niekiedy odrobić pracę domową i na własną rękę dowiedzieć się tego i owego, by móc w pełni docenić żywiołowy wywód Tarantino.
Twórca „Pulp Fiction”, „Kill Billa” i „Django” zapowiada, że po nakręceniu swojego dziesiątego filmu (obrazu roboczo zatytułowanego „The Movie Critic”) skończy karierę reżysera i poświęci się pisaniu. Jeśli spod jego pióra mają wychodzić tak błyskotliwe pozycje jak „Spekulacje o kinie” lub powieściowe „Pewnego razu w Hollywood”, to chyba nawet trudno będzie się obrazić o tę nową ścieżkę kariery. Wydawnictwo Marginesy, odpowiedzialne za polską edycję książki w doskonałym tłumaczeniu Jana Dzierzgowskiego, zaledwie miesiąc wcześniej wypuściło na nasz rynek „Oscarowe wojny”, a tym samym wysuwa się na prowadzenie w wyścigu o tytuł wydawcy roku w tematyce publikacji poświęconych filmowi.
Jan Sławiński
Kategoria: recenzje