Nowa powieść Ali Smith od 10 kwietnia w księgarniach. Przeczytaj przedpremierowo fragment „Piątej pory roku”

13 marca 2024

Ali Smith zaprezentowała nam już „Wiosnę”, „Lato”, „Jesień” i „Zimę”. Czas zatem na „Piątą porę roku”. Zapowiadana na 10 kwietnia przez Wydawnictwo W.A.B. książka opowiada o dwóch epidemiach i dwóch artystkach, które dzieli od siebie pięć wieków. Samotniczka Sandy to malarka, która opiekuje się schorowanym ojcem i podejmuje niskopłatnych prac, by w wolnym czasie przenosić wiersze na kolorowe płótna. Równolegle poznajemy historię młodej kobiety z XVI wieku, utalentowanej adeptki kowalskiego rzemiosła, której świat wywraca się do góry nogami w wyniku zarazy. Książkę, która ukaże się w tłumaczeniu Jerzego Kozłowskiego, można czytać zarówno jako samodzielną powieść, jak i kodę popularnej tetralogii „Pory roku”. Poniżej przeczytacie przedpremierowo fragment.

Odrzuciłam kołdrę. Usiadłam.

Suczka mojego ojca w drugim końcu pokoju też usiadła, bo ja to zrobiłam.

Po chwili znów się położyła, gdy zdała sobie sprawę, że to tylko ja.

Pies ma ogólnie dotrzymywać towarzystwa. Najstarszy towarzysz człowieka.

Towarzystwo.

Słyszałam o ludziach, odosobnionych, uwięzionych, samotnych itepe, którym towarzystwo zapewniały najróżniejsze, najbardziej zaskakujące miejsca i rzeczy.

Kamyk w kieszeni.

Kawałeczek kości w maleńkim skórzanym mieszku, kości, która ponoć kiedyś znajdowała się w ciele świętego, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, przez rodzica dziecku, i ściskanej w dłoni podczas każdego szkolnego egzaminu, podczas każdej próby lub w trudnych chwilach, a potem przekazywanej następnemu pokoleniu, które robiło z nią to samo. Ten rodzaj rytuału, wciąż tak samo ważny, nawet jeśli to tylko kawałek kurzej kości, nic więcej, sprzedany przez szalbierza jako relikwia komuś, kto naprawdę potrzebował takiej relikwii albo sądził, że mu się przyda.

Tak. Wiara.

Wiara bez wątpienia też jest towarzyszem człowieka.

Czasem jakaś melodia. Piosenka.

Słowa piosenki.

Słowa czegokolwiek, zapamiętany wers, nawet na wpół zapomniany.

Słyszałam o więźniach, zakładnikach, których pamięć lub umysły, gdy siedzieli w strachu i poczuciu beznadziei, niezależnie od sytuacji, w jakiej się znaleźli, dosłownie otwierały się jak książki i podsuwały tyle różnych rzeczy, o których, jak im się wydawało, zapomnieli lub o których nie wiedzieli, że je wiedzą, jak gdyby oni sami stali się wszystkimi przeczytanymi książkami i wszystkim, czego się nauczyli i co zrobili w swoim życiu.

Książki.

Ludzie mówią, że książki to wspaniałe towarzystwo.

Zupełnie jak psy. Towarzyszki człowieka.

W dawnych czasach ja też wierzyłam, że te wszystkie rzeczy mogą stanowić dla nas towarzystwo.

Alexa. Ludzie często twierdzą, że ich urządzenia są dla nich pociechą, pewnego rodzaju przyjaciółmi, może jak te mieszczące się w dłoni japońskie gry, które dwadzieścia lat temu miały wszystkie dzieci, trzeba było przycisnąć guzik, gdy urządzenie pikało, informując, że jest „głodne”, bo przyciśnięcie guzika je „karmiło”, i jeśli się tego nie zrobiło na czas, „życie” urządzenia się kończyło.

Radio.

Ludzie zawsze mówią, że radio to wspaniałe towarzystwo.

Miałam radio mojego ojca.

Czasem włączałam je w środku nocy albo nad ranem.

Przypuszczałam, że istnieją programy, w których na przykład ktoś z mikrofonem stoi nad weneckim kanałem i zwyczajnie nagrywa odgłos chlupoczącej wody, po czym ktoś robi program, gdzie nie ma nic oprócz odgłosów wody chlupoczącej w Wenecji. Chętnie bym posłuchała czegoś w takiego i wiem, że mogłabym to wyszukać w laptopie lub telefonie, a potem ściągnąć i odtworzyć. Było jednak coś ważnego, coś, co stanowiło cały sens owej czynności, w fakcie, że mogę słuchać tej audycji równocześnie z innymi, przypadkowymi ludźmi.

Gdy jednak w ostatnich miesiącach włączałam w środku nocy radio, zwykle trafiałam na wiadomości, jedna po drugiej, w których przedstawiciele rządu przekonywali mnie, zupełnie jakby recytowali tekst reklamowy, że ten kraj to numer jeden, jest pierwszy na świecie, i wymieniali dziedziny, w których jest pierwszy na świecie, i zapewniali mnie, że tysiąc – lub coś koło tego – ludzi wciąż umierających w tym kraju każdego tygodnia to coś, do czego musimy się teraz po prostu przyzwyczaić, mówili, jak hojny jest rząd wobec każdego w tym kraju, bo wypłaca tyle publicznych pieniędzy przyjaciołom rządu i sponsorom, i jak wielkim się wykazuje patriotyzmem, wdając się w spory z innymi krajami. Słyszałam, że czarni są terrorystami, bo się organizują w ruch protestacyjny, który żąda równego traktowania oraz skończenia z rasizmem. Słyszałam, że obrońcy środowiska są terrorystami, bo organizują się w ruch, który żąda, byśmy się zajęli kwestią dewastacji planety. Słyszałam, między wierszami, między kłamstwami, że parlament przyjmie nowe przepisy, ażeby takich protestów zakazać, a takich demonstrantów kneblować i zamykać. Słyszałam, że przygotowywane są nowe przepisy, by nie wpuszczać do tego kraju żadnego z tych, którzy proszą o azyl, by nie udzielać im pomocy, by uniemożliwić Cyganom i im podobnym prowadzenie tradycyjnego wędrownego trybu życia, jak to robili od wieków. Słyszałam, że prastare rzeki płynące przez ten kraj wypełniają się całkowicie legalnie odchodami. (Wiedziałam, jakie to niebezpieczne, bo niedawno jednym z moich tymczasowych zajęć była praca w biurze przedsiębiorstwa wodociągów i kanalizacji, a ponieważ skłóciliśmy się z blokiem krajów, gdzie się produkuje środki chemiczne wykorzystywane w oczyszczalniach, wodociągi nie były w stanie ich sprowadzić i zostały z nadwyżką nieoczyszczonych ścieków. Wiedziałam też, że wirus uwielbia zostawiać swoje ślady w gównie). Słyszałam, że kobietom zatrzymanym przez, powiedzmy, funkcjonariusza policji, które wyczuwają, że ten może będzie chciał je napaść, zranić, wykorzystać i zamordować, oficjalnie radzono, by próbowały zatrzymać przejeżdżający autobus i poprosić o pomoc. Słyszałam, że niektórzy uchodźcy, którzy przybyli do tego kraju, Bóg jeden wie jak, pokonawszy wszelkie przeszkody, teraz są przetrzymywani w prawdziwych celach starego rozpadającego się więzienia, które wcześniej pełniło rolę więziennego parku rozrywki. Słyszałam, jak wielką niekompetencją i bezdusznością wykazał się ten rząd, porzucając w Afganistanie tysiące ludzi, teraz zagrożonych ze względu na współpracę z nami w czasie naszej wieloletniej bytności w ich kraju.

Słyszałam to wszystko. A potem wysłuchałam członka gabinetu, który oświadczył, że radio i telewizja powinny nadawać wyłącznie programy promujące czysto brytyjskie wartości.

PURE move. Te słowa widniały na przedniej ściance odbiornika radiowego mojego ojca, move przypuszczalnie dlatego, że radioodbiornik można było z łatwością przenosić z pokoju do pokoju, PURE ze względu na manipulacyjny kłamliwy szajs, jakim zazwyczaj jest budowanie świadomości marki.

No, w każdym razie. Przestało mi zależeć.

Oto dokładny moment, w którym to nastąpiło:

Spędziłam właśnie całe popołudnie w szpitalu. Wróciłam do swojego wynajmowanego domu. Włączyłam czajnik. Włączyłam telewizor. Wykonałam te czynności, bo zawsze to robię. Nawet ich nie zauważam; tego dnia nie miałam w głowie nic poza zapalonymi światłami w wysokim budynku szpitala, do którego nie mogłam wejść, i w jednym z tych kwadratów światła znajdował się mój ojciec.

W telewizji zaczęła się reklama firmy dostarczającej świeżą żywność. Wizja żywienia, w której rozmaite kolorowe owoce i warzywa wyfruwają wybuchowo z pudełek jak z rogu obfitości, a ludzie mają zachwycone miny, gdy to się dzieje.

Przystanęłam, żeby popatrzeć, bo w tle tych owocowych obrazów leciała popowa piosenka, którą pamiętałam sprzed lat. Satyryczny utwór o amerykańskim samolocie, który zrzucił pierwszą bombę atomową na Hiroszimę w Japonii w roku 1945, przez co poniosło śmierć od siedemdziesięciu do stu dwudziestu tysięcy ludzi, a rannych zostało siedemdziesiąt tysięcy.

BUM! – jak czytamy w komiksach.

Jak bardzo lifestyle’owe stało się nasze życie, pomyślałam. Kiedyś maszerowaliśmy w protestach. Śniliśmy koszmary o oczach roztapiających się w oczodołach. Teraz na moich oczach następował zupełnie nowy rodzaj zbiorowego wytapiania oczu, w telewizji w porze największej oglądalności, i dotarło do mnie, gdy stałam i wpatrywałam się w ekran z rozdziawionymi ustami, dlaczego każdy rząd zawsze będzie miał to w dupie, a żadna historia nigdy nie odnotuje, nie mówiąc już o uszanowaniu, śmierci i kruchości którejkolwiek z milionów, milionów, milionów indywidualnych osób z ich szczegółowym i ogólnym, radosnym i elegijnym, owocnym i zmarnowanym, wartościowym i niedowartościowanym, wspólnym i jednostkowym życiem, tych, którzy cierpieli i umierali teraz albo przez minione półtora roku w czasie czegoś, co ostatecznie było jedynie najnowszą epidemią, i których oddzielone dusze wirowały niewidzialne w falujących rojach nad każdym codziennym dniem, gdy my uwijamy się pod tymi konfiguracjami pełni, jak sobie wyobrażamy, poczucia celu.

Co można powiedzieć o tak wielkiej stracie?

Przy niej wszystko staje się trywialne.

Siedziałam przed telewizorem i gapiłam się na szczęśliwe twarze z reklam.

W mojej piersi pękła jakaś struna, zupełnie jakbym była zbyt mocno nastrojonym małym instrumentem smyczkowym.

Auć! – jak krzyczą w komiksach.

Po pewnym czasie jednak przestało mnie boleć i potem już nic mnie nie bolało, i nie obchodziło mnie, jaka jest pora roku ani który dzień tygodnia.
(…)

Ali Smith „Piąta pora roku”
Tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 240

Opis: Nowa powieść autorstwa czterokrotnej finalistki Nagrody Bookera. Pewnego dnia Sandy odbiera telefon od niewidzianej przez kilkadziesiąt lat znajomej ze studiów, która prosi ją o pomoc w rozwiązaniu pewnej zagadki. Rozpoczyna to serię dziwnych zdarzeń, nieoczekiwanych wizyt i zaskakujących wspomnień. Ali Smith w „Piątej porze roku” w mistrzowski sposób opowiada o samotności, potrzebie bezpieczeństwa oraz wolności.


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek