Religia ma w sobie zarówno zdolność przeżywania piękna, jak i krzywdzenia innych – rozmowa z Kirstin Valdez Quade, autorką „Pięciu ran”
„Pięć ran”, powieściowy debiut Kirstin Valdez Quade doczekał się licznych słów uznania, w tym również na łamach Booklips.pl. W wywiadzie, którego nam udzieliła, amerykańska pisarka opowiada o swojej książce, okolicznościach jej powstania oraz realiach rodzinnego Nowego Meksyku, które wciąż dostarczają jej inspiracji.
Sebastian Rerak: Nie mieszkasz już w tym stanie, ale czy nadal uważasz Nowy Meksyk za swój dom?
Kirstin Valdez Quade: Zdecydowanie tak. W swoim życiu zdążyłam się już wiele razy przeprowadzić, ale moje korzenie tkwią w Nowym Meksyku. Również te głębokie, historyczne. W Nowym Meksyku mam rodzinę, wciąż tam wracam… To jedyne miejsce na świecie, które mogę nazwać domem.
Można odnieść wrażenie, że w „Pięciu ranach” opisujesz swoją niełatwą relację z tym miejscem. To oczywiste, że masz do niego emocjonalny stosunek.
Jak najbardziej! Większość moich utworów rozgrywa się w Nowym Meksyku, czasami w miejscach, w których rzeczywiście dorastałam, nawet jeśli nie nazywam ich wprost. Byłam bardzo zżyta z moją prababcią, a także dziadkami, wujkami i ciotkami. To poczucie przynależności do historii i więzi z innymi pokoleniami jest stale obecne w moim pisarstwie.
Nowy Meksyk, który opisujesz, jest dość szczególny. Moją uwagę przykuła wzmianka o tym, że mieszkańcy utożsamiają się z potomkami hiszpańskich osadników. Nie z miejscową ludnością, a z kolonizatorami.
To uległo zmianie w ostatnich latach, ale jeszcze moi dziadkowie sami nazywali siebie Hispanics lub wprost Hiszpanami. To było kluczowe dla ich poczucia tożsamości. Z prostego zresztą powodu – amerykańskie społeczeństwo jest głęboko rasistowskie. Internalizowany rasizm sprawiał, że ludzie czuli wstyd z powodu ciemniejszej skóry, wypierali się rdzennej kultury. Aby dowartościować się we własnych oczach, przekonywali się, że są potomkami Europejczyków. Nowe pokolenia nie mają już jednak oporów przed przyznaniem, że jesteśmy mestizos – Metysami. Pamiętajmy, że konkwistadorzy wiązali się z miejscowymi kobietami i choćby już dlatego wszyscy w tym regionie mają mieszane pochodzenie.
„Pięć ran” wyewoluowało z opowiadania opublikowanego na łamach „The New Yorkera”. Na jego potrzeby przeprowadziłaś rozległe badania na temat tzw. penitentes, endemicznych bractw religijnych. Czy zalążkiem całej historii było właśnie zainteresowanie nimi, czy może wcześniej wymyśliłaś intrygę związaną z rodziną Padilla?
Najpierw pojawiła się intryga rodzinna. Wprawdzie od początku wiedziałam, że Amadeo Padilla będzie penitente, ale w pierwszej kolejności nakreśliłam historię Padillów. Dodam, że nikt z mojej własnej rodziny nie należał do żadnego bractwa, aczkolwiek znaliśmy kilku penitentes. Pamiętam też, że mój dziadek co roku w Wielki Piątek szedł piechotą blisko trzydzieści mil – z Santa Fe do Chimayo, małego miasteczka w górach, aby tam odwiedzić bardzo stary kościół. Była to dla niego specyficzna forma wielkanocnej pokuty.
Jeszcze w XIX wieku do penitentes należały setki mężczyzn w każdej lokalnej osadzie. Wszystko zmieniło się na początku kolejnego stulecia, kiedy Nowy Meksyk zaczął doświadczać większego ruchu turystycznego. Wraz z nim pojawiło się dziennikarskie, a wręcz voyeurystyczne zainteresowanie działalnością penitentes. Wielu anglosaskich autorów pisało o nich jednak w sensacyjnym tonie – jako o dziwnym kulcie uprawiającym krwawe rytuały. W rezultacie Kościół katolicki potępił je, a same bractwa zeszły na długo do podziemia. Od niedawna znów jednak przeżywają swój rozkwit, a liczba ich członków rośnie.
Czy rozwijając opowiadanie w powieść, zmieniłaś znacznie swoje obiekty zainteresowania i kierunki rozwoju?
O tak! Dwa lata po publikacji opowiadania powróciłam do historii i uznałam, że mogę ją rozwinąć w dłuższą formę. Zmieniło się sporo, na przykład pozbyłam się kilku bohaterów na rzecz innych. Powieść nie dotyczy też wyłącznie penitentes. O ile bractwo jest bardzo ważne dla Amadea i jego wuja, tak zupełnie nie dotyczy już postaci takich, jak Yolanda czy Angel.
Akcja powieści rozgrywa się w miasteczku, czy wręcz wiosce nękanej przez wiele problemów – alkoholizm, narkotyki, bezrobocie, niechciane ciąże wśród nastolatek… Jakie są główne powody wykluczenia, dotykającego latynoskie społeczności w USA?
Wiele z tych powodów jest głęboko zakorzenionych. W przypadku Nowego Meksyku doszło do ogromnych zmian w tkance społecznej na przełomie XIX i XX wieku. Niezliczone rodziny straciły wówczas ziemię, bądź to przejętą przez rząd federalny, bądź wykupioną za bezcen przez ranczerów. Całe społeczności utraciły wówczas zasoby, dzięki którym mogły wcześniej godnie żyć. To główny powód zubożenia całego regionu.
Niektóre ze wspomnianych przez ciebie bolączek, jak choćby epidemia uzależnienia od opiatów, to już z kolei plaga na skalę całego kraju. Dopiero od niedawna mówi się o niej głośno, w tym także o roli, jaką w jej rozpętaniu odegrały wielkie korporacje gotowe zarabiać na czyimś cierpieniu. Z jednej strony opisuję więc w „Pięciu ranach” realia panujące na północy Nowego Meksyku, z drugiej zaś – podobne problemy można znaleźć w całych USA.
Wszystko rozbija się o fakt, że nie mamy tak naprawdę żadnej siatki bezpieczeństwa – sprawnie działającej publicznej służby zdrowia, powszechnie dostępnych ubezpieczeń społecznych, a i edukacja publiczna jest pozbawiana nakładów na funkcjonowanie. Cierpią na tym całe społeczności, nie tylko latynoskie.
Chociaż bohaterowie twojej powieści znajdują się w trudnej sytuacji, to nie załamują się.
Ludzie reagują na trudności na wiele różnych sposobów. Akurat Amadeo ma skłonność do użalania się nad sobą, (śmiech) ale generalnie masz rację, nikt nie załamuje rąk. Angel jest pełna nadziei, jest gotowa ciężko pracować, aby wywalczyć lepszą przyszłość dla siebie i dla swojego dziecka. Dlatego angażuje się w szkołę, przez co włącza w tamtejszą społeczność. Yolanda z kolei, kiedy dowiaduje się o tym, że ma guza mózgu, wycofuje się i zamyka w sobie.
Jako pisarka i czytelniczka czułabym zwyczajną frustrację bohaterami, którzy tylko ubolewają nad tym, jak im ciężko. Także dlatego powieść pisana jest z perspektywy różnych postaci, a nie tylko Amadea. Gdybym oddała głos wyłącznie jemu, chyba bym zwariowała. (śmiech)
Każdy z bohaterów stara się też wykonywać swoje zadanie jak najlepiej, tyle że z różnym sukcesem. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Amadeo jest taki niezdarny? Chyba nie da się tego tłumaczyć wyłącznie skłonnością do alkoholu.
To prawda, praca nad sobą sprawia Amadeowi wiele trudności. Nie ma przy tym żadnych złudzeń – wie, że jest nieudacznikiem, i wstydzi się tego. Jego rolą w całej historii jest dorosnąć i wziąć na siebie odpowiedzialność. A dlaczego jest niezdarny? W dzieciństwie stracił ojca, a matka wciąż go rozpieszcza. Poza tym fakt, że nikt niczego się po nim nie spodziewał, pozbawił go ambicji. Ostatecznie, kiedy Yolanda nie może już się nim zajmować z powodu choroby, a córka wymaga pomocy, Amadeo bierze się w garść. Wcześniej był jak dziecko – przekonany o tym, że znajduje się w centrum uwagi. Tymczasem przyszło mu zrozumieć, że obok niego są także inni.
Problemem Amadea jest chyba to, że szuka odkupienia poprzez uczestnictwo w rytuale, w tym wypadku chodzi o udział w inscenizacji ukrzyżowania. Tymczasem gest nie wystarcza, konieczne jest działanie.
Zdecydowanie tak! W finale opowiadania Amadeo doznaje olśnienia, wisząc na krzyżu. Uświadamia sobie, że Jezus uczył poświęcenia i miłości. Jego córka cierpi, potrzebuje pomocy, dlatego powinien być przy niej. Czy to wystarczy jednak, aby się zmienił? Na pewno nie, jedno olśnienie to za mało dla kogoś takiego jak on. Również z tego powodu rozwinęłam opowiadanie w dłuższą fabułę. I masz całkowitą rację – odkupienie musi odbyć się poprzez działanie, nie ma innego wyjścia.
Przyznajesz się do fascynacji katolickimi wizerunkami. Czy jednak religia wśród Amerykanów latynoskiego pochodzenia nie została dziś zredukowana wyłącznie do pewnej obrazowości?
Na pewno wiele zmieniło się w ostatnich latach. Kościół nie stoi już w centrum każdej społeczności, wiele z nich uległo zupełnej sekularyzacji. Ważną częścią mojego dzieciństwa było chodzenie z babcią i prababcią na mszę. Teraz, jako dorosła, dużo lepiej pojmuję rolę Kościoła w różnych, nie zawsze chwalebnych wydarzeniach. Myślę, że religia ma w sobie zarówno zdolność przeżywania piękna, jak i krzywdzenia innych. Przez rok mieszkałam w Rzymie (w tym czasie odwiedziłam też zresztą Polskę – bardzo piękny kraj!), miałam wówczas okazję wybrać się do Watykanu. Jego bogactwo i przepych były dla mnie szokiem. Każda instytucja tak zamożna musiała wzbogacić się na czyjejś krzywdzie.
A propos religijnej symboliki, „Pięć ran” zaczyna się podczas Semana Santa – Wielkiego Tygodnia, kończy zaś podczas Wielkiego Postu. W oczekiwaniu na odrodzenie?
Zgadza się. Podczas spotkań z potencjalnymi wydawcami książki jeden z nich zasugerował zawarcie akcji powieści w ciągu jednego tygodnia. Rozważyłam to, ale nie pasowało mi do koncepcji. Interesowało mnie bowiem to, jak ludzie zmieniają się i odkupują swoje winy, dlatego uznałam rok za wystarczający okres, w którym rodzina Padilla przejdzie wielkie przeobrażenie. Powieść zaczyna się od inscenizacji Pasji, dlatego chciałam zakończyć ją innym rytuałem, mającym już inne znaczenie dla bohaterów.
To, co podoba mi się w cyklicznych rytuałach, chociażby tych wyznaczanych przez katolicki kalendarz liturgiczny, to fakt, że skłaniają do refleksji nad tym, kim byliśmy o tej samej porze w poprzednich latach. Amadeo początkowo identyfikuje się z Jezusem, ale w obliczu problemów Angel, poniekąd przyjmuje rolę Marii, ponieważ doświadcza cierpienia swojego dziecka.
„Pięć ran” to powieść o znakomitym potencjale filmowym. Jest szansa na jej ekranizację?
Bardzo bym chciała, żeby takowa powstała. Nie ma jednak żadnych konkretnych planów. Jeśli znasz jakichś filmowców, to podrzuć im ten pomysł. (śmiech)
A pracujesz nad kolejną powieścią?
Tak, choć na razie dopiero obmyślam jej koncepcję. Na pewno główną bohaterką będzie latynoska kobieta, ale rzecz nie będzie już związana z obyczajami i wiarą. Jestem na wczesnym etapie pracy, dlatego nie mogę powiedzieć wiele więcej.
Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. Marco Giugliarelli/Civitella Ranieri Foundation
Kategoria: wywiady