Mamy kontakt z przybyszami z przyszłości – rozmowa z Danielem Odiją i Wojciechem Stefańcem, laureatami 16. Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za komiks „Rege”

31 sierpnia 2023

Kiedy kilka lat temu pisarz Daniel Odija i rysownik Wojciech Stefaniec połączyli siły we wspólnym projekcie, zapewne mało kto mógł spodziewać się, że przyniesie on tak frapujące rezultaty. „Bardo”, ich wspólne dzieło, to tetralogia science-fiction z powodzeniem łącząca komiks gatunkowy z eksperymentami na polu grafiki i tekstu. Jej trzecia, ostatnia póki co odsłona zatytułowana „Rege” doczekała się uhonorowania Nagrodą Literacką m. st. Warszawy. W nawiązaniu do tego wydarzenia, a w oczekiwaniu na ostatnią część cyklu mieliśmy okazję do rozmowy z autorami.

Sebastian Rerrak: Czy Bardo może być Warszawą?

Wojciech Stefaniec: Bardo jest Warszawą, Słupskiem, Nowym Jorkiem i każdym miastem na Ziemi. To symboliczne miejsce, odwołujące się raczej do cywilizacji niż do konkretnej metropolii. Dlatego każdy odnajdzie w nim skrawek miejsca, w którym mieszka.

Pytam, bo wraz z Nagrodą Literacką m. st. Warszawy zostaliście poniekąd twórcami warszawskimi, choć obaj mieszkacie nadal w Słupsku. Celowo zdecydowaliście się nie włączać w stołeczny obieg?

Daniel Odija: Pamiętam, jak po wydaniu powieści „Tartak” w połowie lat 2000. dostałem propozycję zamieszkania w Warszawie, ale z niej nie skorzystałem. Dorota Masłowska nawet kiedyś mi to wypomniała, pytając, dlaczego jestem tak lojalny wobec swojego Słupska. Ja po prostu rozumiem Słupsk i mentalność miejscowych ludzi. Nie wyobrażam sobie życia z dala od morza, bez tych wkurwiających mew. Tutaj też jestem w stanie skupić się na tworzeniu i tu wreszcie spotkałem się z Wojtkiem. Gdybym zamieszkał w Warszawie, to prawdopodobnie nie powstałoby „Bardo”. Duże metropolie są o tyle podstępne, że bombardują człowieka tyloma bodźcami, że łatwo się rozkojarzyć, a wtedy twórczość zastępuje…

Wojciech: Celebrytyzm! (śmiech)

Daniel: A co najmniej pochłonięcie przez rozrywkę.

Wojciech: Ja należę do pokolenia, które po wejściu Polski do Unii Europejskiej zaczęło jeździć na Zachód. Większość moich kumpli wyjechało za pracą, ja zostałem w Słupsku i nie żałuję. Oczywiście wielkie miasto kusi, chociażby ze względu na ofertę kulturalną. Jako fan teatru i muzyki na żywo chciałbym, aby w Słupsku było ich więcej, ale nie rozpaczam. Ostatecznie zgadzam się z Danielem. Nasze miasto zapewnia nam spokój i możliwość skupienia się na tworzeniu. Nie ma zgiełku, za to mamy morze, dobre powietrze, sąsiedztwo lasów, ptaki i nieskończoną roślinność.

Przy okazji tegorocznej edycji Nagrody ukazał się biuletyn „Stolica literatury” w całości poświęcony komiksowi. Wewnątrz znaleźć można m.in. esej Michała Traczyka poruszający temat legitymizacji komiksu jako pełnoprawnej sztuki. Czy waszym zdaniem nadal należy przekonywać, że „rysunki z dymkami” są sztuką?

Wojciech: Przez kilka dekad faktycznie trzeba było walczyć o to, aby status komiksu jako sztuki został uznany. Teraz jednak mam wrażenie, że całe medium poszło mocno w stronę Marvelowskiego mainstreamu, przez co pomija się fajne historie obyczajowe, polityczne czy fantastyczne. Czytelnik jest dziś po prostu zasypywany seriami superbohaterskimi.

Daniel: Kiedy w 2016 roku zaczęliśmy pracować z Wojtkiem, założenie było takie, aby tetralogia „Bardo” stanowiła pomost pomiędzy literaturą a komiksem. I tak też się dzieje! Wiem, że środowisko literackie traktowało dotąd komiks lekceważąco. Wciąż kojarzył się on z – przy całym szacunku – „Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem”, podczas gdy twórcy z roczników lat 80. zrewolucjonizowali współczesny komiks.

Wojciech: Roczniki lat 70. też! Dość wspomnieć Gawronkiewicza i niektórych wydawców.

Daniel: W każdym razie teraz zaczyna to być dostrzegane, czego przykładem fakt, że od dwóch lat Nagroda Literacka m. st. Warszawy wyciąga rękę do komiksu. Mogę się także pochwalić, że zostałem zaakceptowany przez scenę komiksową, bo w tym roku dostaliśmy z Wojtkiem nagrodę Orient Mena za rysunki i scenariusz. Przy świadomości, że środowisko komiksowe jest dość hermetyczne, a to literackie zapatrzone w swoją działkę, ich próby zbliżenia są zauważalne. Niewielu pisarzy czyta jednak komiksy, a jeszcze mniej podejmuje się tworzenia scenariuszy do nich. Prędzej idą do przemysłu filmowego, bo tam są pieniądze. Ja kocham komiks od zawsze, więc połączenie dwóch dziedzin sztuki jest dla mnie czymś naturalnym, a zarazem spełnieniem marzeń.

Wojciech: Stworzyliśmy pomost, bardzo dobrze się dogadujemy i płyniemy na tej samej fali. Można więc powiedzieć, że się da! (śmiech)

Obok „Rege” do Nagrody Literackiej m. st. Warszawy nominowane były „Incel” i „Opowiedzieć ciszę”, a więc komiksy zupełnie odmienne.

Wojciech: Tak, i wielki szacunek dla autorów obu tych tomów. Nie ukrywam, że nie wierzyliśmy w zwycięstwo. Ja zresztą jestem pesymistą i nigdy się na nic nie nastawiam, ale jak mawiał Kieślowski – pesymiści zawsze wychodzą na plus. (śmiech)

Daniel, „Bardo” jest dla ciebie pierwszym podejściem do tworzenia scenariuszy komiksowych. Masz poczucie, że odkryłeś nowe sposoby wypowiedzi?

Daniel: Tak, nauczyłem się wielu nowych rzeczy, za to innych musiałem się odzwyczaić. Jestem ciekaw, jak teraz przerzucę te doświadczenia na powieść, którą aktualnie piszę. Jeszcze „Stolp”, pierwsza część cyklu, pełen był literatury, ale potem drastycznie zredukowałem to w kolejnym – „Ricie”, biorąc pod uwagę sugestie Wojtka. Bywa to dla mnie jako pisarza frustrujące, bo niekiedy z jakiegoś dialogu zostaje zaledwie 1/10, ponieważ musimy zmieścić się w dymkach. Czasem bywa jednak i tak, że Wojtek chce zostawić jakieś teksty, a ja je wywalam…

Wojciech: Ty barbarzyńco! (śmiech)

Daniel: Jednocześnie nie muszę wyjaśniać, jak kadrować daną scenę, bo Wojtek jest w tym mistrzem. Mogę się za to ćwiczyć w bardzo różnych gatunkach i w obrębie kilku rozkładówek zawrzeć wiersz, piosenkę, baśń… Jest to o tyle łatwiejsze, że myśli się planszami, a ta szkatułkowość świetnie układa się poprzez obraz.

Daniel Odija i Wojciech Stefaniec odbierają Nagrodę Literacką m.st. Warszawy (fot. mat. prasowe)

Mnóstwo także w „Bardo” różnych form graficznych. Wojtku, czy można potraktować tę serię jako swoiste podsumowanie twoich dotychczasowych doświadczeń?

Wojciech: Mam tę tendencję, że nie lubię wciąż siedzieć w tej samej wodzie. Cieszą mnie zmiany i zabawa formą, bo sztuka daje nieograniczone możliwości. I właśnie temu zawdzięczamy „Bardo”. Daniel bawi się tekstem, wprowadzając piosenkę lub haiku, ja bawię się kadrowaniem lub zmianą stylistyki. Sami stawiamy sobie wyzwania, wykorzystujemy pełen wachlarz możliwości i dlatego nie nudzimy się, tworząc „Bardo” od blisko ośmiu lat. Jednocześnie mam nadzieję, że nie osiągnąłem jeszcze swojego szczytu. I chyba nie, bo mam już w głowie kolejne pomysły.

Biorąc pod uwagę niszowość komiksu jako medium, tworzenie czegoś wymagającego tak dużego nakładu pracy nie jest pewną donkichoterią lub wręcz kosztownym hobby?

Daniel: Ja od lat piszę opowiadania i powieści, a na dobrą sprawę zarabiam na czynnościach wokół tego pisania – warsztatach, felietonach, esejach. Jako autorzy nie sprzedajemy się w aż takich nakładach, aby żyć wyłącznie z tego. Zawsze jednak zależało nam bardziej na wyrażaniu siebie niż na działaniu komercyjnym. Jednocześnie okazuje się, że upór i idealistyczne podejście mogą dawać też i komercyjne efekty. Dostajemy nagrody, „Bardo” jest tłumaczone na niderlandzki… Nasz wysiłek nie pozostaje niedoceniony. Ujmę to tak: zarabiamy na czas, aby móc tworzyć dalej.

Wojciech: Ja nazywam to po imieniu – profesjonalizmem. Mechanik czy wulkanizator bierze wynagrodzenie za swoją pracę, tak samo my chcielibyśmy żyć z tworzenia. Na ten moment zajmujemy się tylko tym i jakoś sobie radzimy. Jesteśmy odcięci od cywilizacji, ale nasza praca na tym poniekąd polega. Nie musimy iść na etat do urzędu czy przy taśmie. I chwalmy Pana! (śmiech)

Komiks pozbawiony ciśnienia komercyjnego może za to rozwijać się artystycznie. Pojawia się pole do eksperymentu, a wy z niego skorzystaliście.

Wojciech: Absolutnie tak! I jest to także zasługa wydawców, którzy są odważni i zaangażowani w swoją pracę. Patrząc na „Bardo”, trzeba przyznać, że wydanie podobnej cegłówki nie jest prostą sprawą. Tomy mają duży format, sporą objętość, są solidnie złożone, a wszystkie koszty bierze na barki wydawnictwo. Nasz wydawca Paweł Timofiejuk – pozdrawiamy go serdecznie! – ufa nam na tyle, że wie, że robimy wszystko na miarę naszych możliwości, i zapewnia nam pełną wolność artystyczną. I właśnie takiemu podejściu zawdzięczamy obecny renesans komiksu, który jest odważny i profesjonalny.

Daniel: Swoją drogą nigdy nie wiadomo, jaki komiks odniesie sukces komercyjny. Dwa lata temu zaproszono nas na spotkanie z producentami filmów fabularnych do Gdyni. Zaprezentowaliśmy „Bardo”, przekonani, że cykl ma potencjał na miniserial. Musiałaby to jednak być rzecz bardzo wizyjna, a przez to dość kosztowna w realizacji, niemniej spotkaliśmy się z pewnym zainteresowaniem. W tych szalonych patchworkowych czasach „Bardo” mogłoby się okazać całkiem nośne. W końcu jest w nim tyle stanów delirycznych, ścieżek w umysłowe urojenia… To zawsze inspirowało. Kto wie, może „Bardo” odniesie jeszcze sukces kasowy?

Wojciech: Osobiście uważam „Bardo” za komiks alternatywny. Zwłaszcza pod względem formy, ale i sama jego tematyka nie należy do lekkich. Tymczasem ktoś powiedział mi, że to rzecz mainstreamowa. Mnie to zszokowało, ale nagle wszyscy obecni zaczęli zgadzać się z tamtą osobą. Zależy więc gdzie leżysz i jak leżysz. (śmiech)

Okładki nowych wydań trzech dotychczas wydanych tomów tetralogii „Bardo” (fot. mat. prasowe)

W „Bardo” przedstawiacie wizję przyszłości, która w dużej mierze oparta jest na ekstrapolacji pewnych zjawisk i trendów społecznych. W jedno, co utrafiliście bardzo szybko (niestety), to wizja globalnej epidemii.

Wojciech: To prawda. Premiera „Rity”, drugiego tomu, który opowiada m.in. o ludziach zarażonych i odseparowanych od zdrowej tkanki społecznej, odbyła się na dwa miesiące przed wybuchem pandemii Covid-19. Nie ukrywam, mamy kontakt z przybyszami z przyszłości, którzy pozwolili nam wykorzystać pewne informacje.

Daniel: A już tak na serio, nie mamy oczywiście żadnych profetycznych zdolności. Operujemy w „Bardo” pewnymi symbolami i podobnie jest z tematyką. W latach 20. ubiegłego wieku była grypa hiszpanka, a wcześniej epidemie dżumy. Za każdym razem, gdy się kończyły, wybuchała jakaś wojna. Życie kręci się wokół tematów, które można ubierać w różne kostiumy. My zaproponowaliśmy pewien kostium, a wraz z nim nowe uniwersum. Niemniej wciąż obracamy się w sferze literatury i komiksu XXI wieku.

Wojciech: I wyrażamy ludzkie obawy. Czasy są, jakie są, a internet pozwala śledzić wszystko, co się dzieje. Niektóre rzeczy wymyślamy, a niektóre oparte są w rzeczywistości.

Daniel: Nie jesteśmy facetami w garniturach czy sukienkach, którzy z ambony próbują pouczać innych. Żyjemy w społeczeństwie, jesteśmy społeczeństwem.

A retoryka, którą operuje komiksowy reżim, chyba nieprzypadkowo budzi skojarzenia z językiem, jaki słyszymy dziś w Polsce?

Daniel: Oczywiście, że nieprzypadkowo! Skojarzenia są jasne. Tak jak i chociażby burdy na ulicach Bardo muszą przypominać to, co dzieje się u nas.

Wojciech: I nie tylko u nas!

Daniel: Fakt, bo ktoś mógłby wspomnieć o Francji czy o USA… W kostiumie fantastyki świetne jest to, że można swobodnie mówić o rzeczach aktualnych, udając, że rozgrywają się one w przyszłości. Na początku wydawało nam się, że tworzymy antyutopię, a tymczasem jest to dystopia rozgrywająca się równolegle do tego, co się dzieje.

Wojciech: Jeśli chodzi o kwestie polityczne, to pilnujemy się, żeby nie potraktować ich dosłownie. Nie uprawiamy propagandy, ale nakierowujemy na pewne sprawy, odwołując się do symboli. Nieraz mieliśmy zagwozdkę, czy nie wyraziliśmy się zbyt wprost. Bo ostatecznie trzymamy się tego, że „Bardo” jest rozrywką. Ciężką rozrywką, ale nie pozbawioną humoru. Nawet jeśli jest to czarny humor. (śmiech)

Powodzenie „Bardo” sugeruje, że czytelnicy niekoniecznie pragną wyłącznie eskapizmu i odcięcia się od negatywnych komunikatów.

Wojciech: Pokutuje wciąż takie pedagogiczne podejście do społeczeństwa. Mówi mu się, że mogłoby być pięknie, ale nie jest, więc trzeba coś z tym zrobić… i tak od wielu dekad. A przecież nie jest tak, że zupełnie znienacka znaleźliśmy się w określonej sytuacji. Weźmy chociażby upały pochłaniające Europę – one nie wzięły się znikąd. Jeśli coś zabierze się ludziom, może wtedy docenią świat bardziej. Niejedna osoba mówiła nam, że „Bardo” jest ciężkie i negatywne. To prawda, ale być może tak będzie wyglądał świat, w którym niczego pozytywnego już nie ma.

Daniel: Ukazaliśmy lęki skupione jak w soczewce. Fabuła „Bardo” zaczęła zresztą powstawać po utracie bliskiej osoby i to poczucie straty ukazane jest w nim na różnych poziomach.

Nie pozostaje nic więcej, jak zapytać, kiedy tom czwarty, a wraz z nim zamknięcie tetralogii?

Daniel: Premiera planowana jest na wiosnę 2024 roku. Zależy nam na tym, aby zsynchronizować wydania w Polsce i w Holandii, co jest tym bardziej uzasadnione, że nasz holenderski wydawca, Scratch Books z Amsterdamu, wypuszcza kolejne tomy co pół roku. I to będzie też koniec naszej wspólnej przygody z cyklem „Bardo”.

Rozmawiał: Sebastian Rerak

Wywiad powstał we współpracy z Urzędem m.st. Warszawy.


Tematy: , , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady