Kłuć pod żebrami to jedno z zadań sztuki, także komiksowej – wywiad z Michałem Śledzińskim

6 lutego 2020


Michał Śledziński – pseudonim artystyczny Śledziu – to od lat jeden z najważniejszych twórców polskiego komiksu. Współzałożyciel i redaktor naczelny magazynu komiksowego „Produkt”, „P Lux” oraz zina „Azbest”, autor serii komiksowych: „Osiedle Swoboda”, „Na szybko spisane” i „Wartości rodzinne”, ceniony rysownik i ilustrator, ale też reżyser filmów animowanych i storyboardzista. Ze Śledziem rozmawiamy m.in. o Polsce, wchodzeniu w dorosłość, sztuce komiksowej i opisywaniu rzeczywistości w krzywym zwierciadle.

Marcin Waincetel: Porozmawiajmy o groteskowym obrazie świata oddanym w „Wartościach rodzinnych”. Bo rodzina Królów idealna na pewno nie jest. Portretując swoich bohaterów, skupiłeś się przede wszystkim na ich przywarach, niedoskonałościach, cechach negatywnych, co nie znaczy, że nie są to postacie pozytywne. Zastanawiam się, czy dla artysty – niezależnie od medium, choć najbardziej interesuje nas oczywiście komiks – łatwiej czy trudniej jest opisywać rzeczywistość w krzywym zwierciadle?

Michał „Śledziu” Śledziński: Stara prawda „rysownicza” mówi, że najciekawiej rysuje się modela dalekiego od perfekcji – ładne dla kreski jest nudne. To samo z pisaniem. Najlepiej, a w pewnym sensie również najłatwiej, „pisze się” postaci pełne wad. Trudno jest wydusić cokolwiek interesującego z postaci wręcz sferycznie… porządnej, dobrej. Od jakiegoś czasu oglądamy z rodzinką do śniadania po jeden, dwa odcinki sitcomu „Seinfeld”. Absolutnie każda główna postać w tym serialu jest fatalnym człowiekiem: egoistyczny narcyz Jerry, kłamczuch, mitoman George, cierpiący na niezdiagnozowane borderline Kramer czy małostkowa Elaine. I ogląda, i słucha się tych postaci absolutnie rewelacyjnie, zrywamy boki. Bez postaci pełnych wad nie byłoby tego serialu, uznanego za mistrzostwo telewizji zaraz obok „Rodziny Soprano”. Przypomnę, to sitcom. Artysta musi mieć i ucho, i oko (radar) do wyłapywania skaz. Czasami kryją się w wyglądzie, czasami chrzęszczą w wypowiadanych przez „postać” zdaniach. To, jak czuły jest ten wspomniany radar, determinuje, jak dobrze, komfortowo czujemy się jako twórcy, patrząc w to krzywe zwierciadło. Ja wręcz uwielbiam w nie zaglądać, jak i się w nim przeglądać.

Jest w „Wartościach rodzinnych” dużo humoru, choć najczęściej czarnego i surrealistycznego. Co najbardziej bawi cię w rodakach? A co najbardziej smuci, czy daje do myślenia? I czy w tym komiksie znaleźć można kogoś, kto jest podobny do Michała Śledzińskiego?

Co mnie smuci? Tak zwyczajnie w życiu (na ulicy czy w social mediach) najbardziej w rodakach smuci mnie nieświadomość (!), dotycząca kwestii rasizmu, homofobii, ogólnie – uprzedzeń. My dosłownie nie zdajemy sobie sprawy, kiedy w rozmowach, w żartach zaczynamy najzwyczajniej robić komuś krzywdę. I nie jest to kwestia jakiegoś pilnowania się, „by nie palnąć”, czy bycia uciskanym przez tę demoniczną polityczną poprawność (ulubioną narrację fantomowo uciskanej prawicy), która niby to krępuje wolność słowa. Nie! To kwestia empatii. To kwestia humanizmu. Ale to w życiu. W sztuce, a komiks sztuką bywa, pozwalam sobie na więcej, w tym i na krzywdzący, wykluczający język, którym posługuje się część moich bohaterów. W „Osiedlu Swoboda” spokojnie można znaleźć dymki i uznać je za rasistowskie czy homofobiczne. Ale jest to język danej postaci, nie farbuję języka w moich obyczajowych seriach. On ma brzmieć, dzwonić w uszach, tworzyć dyskomfortową sytuację, kiedy trzeba. Kłuć pod żebrami to jedno z zadań sztuki, także komiksowej. Ważne! Nie neguję terapeutycznej, pocieszającej funkcji, którą sztuka również powinna spełniać. Po prostu właściwie nie zajmuję się tą działką, choć ją doceniam. A czy można mnie gdzieś tam, na kadrach znaleźć? Prawdopodobnie w większości postaci. Szczególnie w tych, które łatwo wpadają w skrajne emocje i nie kryją tego.

Kogoś zupełnie innego pokazałeś w „Na szybko spisane”, cyklu opowiadającym o dzieciństwie i dorastaniu. Jak w twoim przypadku wyglądał proces przechodzenia w dorosłość? A jeszcze ważniejsze: czy to dzięki komiksom mogłeś koloryzować szarzyznę rzeczywistości?

Cóż, nie bez powodu pomiędzy drugim a trzecim tomem „Na szybko spisane” nastąpiła formalna zmiana w sposobie pisania tego komiksu. Dla przypomnienia, pod koniec „dwójki” zostawiamy bohatera na progu dorosłości, w „trójce” od początku mamy kontakt z, powiedzmy, ukształtowanym osobnikiem i towarzyszymy mu we wspominaniu. Wchodzenie w dorosłość to nie jest punkt, który przekraczasz i mówisz: „O, to teraz!”. Ja sam nadal kwestionuję swoją dojrzałość, znajduję w sobie wiele cech, które spokojnie można określić „gówniarskimi”. To, że zostałem ojcem, niewiele w tej kwestii zmieniło. Dorosłość to proces, który przynajmniej w moim przypadku będzie trwał długo. I dobrze. To kolejny temat, po młodości, który eksploruję – trzecie „Na szybko spisane” czy „Osiedle Swoboda: Centrum” już do tej kwestii mocno nawiązują. W końcu spotykamy naszych bohaterów w momentach przejściowych. Potem przyjdzie czas na starość, oczywiście. Komiks, czy ogólnie hobby, zajawka, pomagają uporządkować głowę w trudnych momentach, odkleić się, zerknąć na siebie z nowej orbity. Warto znaleźć dla siebie coś bliskiego jakiejś formie medytacji. Rysunek spełnia te kryteria.

Co jest dla ciebie przede wszystkim wyznacznikiem sztuki komiksowej?

Głównym wyznacznikiem jakości w komiksie jest dla mnie szczerość. Jeśli komiks traktuje o tak zwanych promieniach z dupy, nie niosąc ze sobą żadnej metafory, a przy tym jest określany okładkowymi blurbami jako arcydzieło wykraczające poza ramy gatunku superhero, to w mojej głowie powstaje dysonans szybko przeistaczający się w rozczarowanie danym tytułem. Natomiast jeśli od razu dostaję prostą informację, że czeka mnie wyłącznie zabawa, choćby formalna, bez podtekstów, to bawię się wybornie, zgodnie z założeniami autora. Czasami przyciąga mnie pojedynczy dymek, czasami to, jak plansza jest kolorowana. Lubię też niespodzianki, dlatego najwięcej pieniędzy pompuję w komiks krajowy. Komiksy z zachodu i wschodu wydawane u nas przechodzą przez kilka filtrów. Publikowane są pozycje pretendujące do miana rynkowych pewniaków, autorów znanych i nagradzanych. Rodzi to dziwną sytuację kompletnego rozpieszczenia lokalnego rozcmokanego czytelnika. Potem przychodzi polski komiks i taki cmokier zderza się ze ścianą. Lubuję się w czytaniu zazwyczaj kuriozalnych żali tej grupki czytelników, wylewanych w kierunku lokalnych autorów. Świadczą one o kompletnym niezrozumieniu idei komiksu. Sztuki, którą może stworzyć każdy dla każdego.

A czy uważasz, że twórca powinien być również aktywnym odbiorcą popkultury?

Rzekłbym, że twórca ma wręcz obowiązek orientować się w tym, co się dzieje w kulturze, zarówno „wysokiej”, jak i pop, choćby po to, aby nie tracić czasu na wyważanie otwartych drzwi, a jeśli już ma zamiar to zrobić, to żeby wiedział, jak przez nie przejść, nie robiąc równocześnie odpowiednio dużo hałasu. Inaczej jego działalność będzie pozbawiona większego sensu. Skakanie pomiędzy mediami również pomaga. W moim przypadku komiksowa twórczość była bardzo pomocna w pracy nad animacjami: kadrowanie, kompozycja, ustawienia kamery. Praca nad scenariuszem wygląda niemal identycznie w przypadku filmu (animacji) i komiksu. W ogóle nie dziwi również to, że tak wielu twórców komiksu przejawia talenty muzyczne.

„Osiedle swoboda”, komiksowe uniwersum, do którego niedawno wróciłeś, stanowi swoistą pocztówkę z przeszłości. Trochę to list miłosny, trochę opowieść rozliczeniowa – przynajmniej tak mi się wydaje. Co było dla ciebie najbardziej satysfakcjonujące, a co najtrudniejsze w procesie tworzenia kontynuacji tego, co by nie mówić, legendarnego już na naszym rynku komiksu?

Najciekawsze dla mnie było wrażenie powrotu do domu. I tego, jak ten dom, przy wszystkim, co się w nim zmieniło, nadal ma dla mnie przygotowany kącik i szklankę z popitką. Myślałem, że temat „Osiedla Swobody” mam już zamknięty, że jestem daleko od „bloków”, że co ja jeszcze mogę dodać do tematu. Okazało się, że to był zwykły, głupi zupełnie, irracjonalny strach. Po części strach przed zaszufladkowaniem, które dawniej uznawałem za najgorsze zło. Ogromną radość sprawiło mi wymyślanie wszystkiego, co mogło mieszkańców Miasta, bo to już nie tylko Swoboda, ale i Centrum, i Dzielnica Południe, spotkać. Gdzie zawędrowali? Wszystkich kart, oczywiście, w „Centrum” nie odkryłem. Po skończeniu drugiego albumu z serii „Czerwony Pingwin musi umrzeć!”, co wkrótce (nareszcie!) nastąpi, od razu rzucam się w rysowanie trzeciego, a tak naprawdę – piątego, albumu ze świata „Osiedla Swoboda”.

Nie zajmujesz się jedynie sztuką komiksową. Nad czym innym obecnie pracujesz?

Z animacjami chwilowo przystopowałem, moja współpraca z Human Ark po ponad 6 bardzo owocnych latach wyhamowała. Aktualnie znajduję się na twórczych rozdrożach, a komiks, wspomniany drugi album „Pingwina”, znów pomaga mi wszystko sobie w głowie poukładać. Tym razem celuję w gry. Wydaje mi się, że to, czego nauczyłem się o narracji, pracując nad komiksem i filmem, uda mi się po raz kolejny przenieść z sukcesem do nowego medium. Zobaczymy, coś się wydarzy, jak zwykle.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. Michała Śledzińskiego: Szymon Holcman / Kultura Gniewu

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady