Ćwierć sutka w jednej trzeciej komiksu
Michał „Śledziu” Śledziński „Czerwony Pingwin musi umrzeć cz. 1”, Wyd. Kultura Gniewu
Ocena: 7 / 10
Michał „Śledziu” Śledziński niczym indonezyjski łaskun skonsumował klasyczne komiksy mainstreamowe, najprzedniejsze seriale animowane z Cartoon Network, filmy spod znaku Kina Nowej Przygody oraz gry na konsole, a co skonsumował, to przetrawił i wydalił. Tyle, że zamiast kawy dla smakoszy wysokokofeinowych trunków otrzymaliśmy „Czerwonego Pingwina” dla amatorów wysokokalorycznej popkultury.
Rzecz dzieje się w odległej galaktyce zwanej Systemem, nad której bezpieczeństwem czuwa rozlubowana w wakabatach (ichniejszym przysmaku) gwardia cesarska. W takim oto świecie kwartet podrzędnych szmuglerów z kapitanem Budo na czele próbuje wylizać się z ran, po tym jak papugopodobny pirat o niezbyt zmyślnym imieniu Papugata zawłaszczył sobie ich statek kosmiczny i zarazem jedyne źródło utrzymania. Poczciwa załoga decyduje się odzyskać statek, gdyż gra toczy się o wysoką stawkę ? genialnego naukowca, który rzekomo odkrył nowe źródło energii oraz, co wydaje się istotniejsze, jego przeatrakcyjną siostrę, posiadaczkę wyjątkowo jędrnych atrybutów, których wersję demonstracyjną, żeby posłużyć się terminologią programistyczną, miał okazję nasz dzielny kapitan poznać na własne oczy pod postacią ćwierci sutka, wychylającego się niepostrzeżenie z głębokiego dekoltu dziewczyny.
Powyższe to jedynie zaczyn całej historii, ale i absolutnie wszystko, co ma nam do zaoferowania w pierwszej odsłonie swego najnowszego projektu Śledziński. Autor porzuca obyczajowe akcenty, z jakich zasłynął w „Osiedlu swoboda” czy „Na szybko spisane”, na rzecz rasowej fantastyki, która może posłużyć jako środek zaradczy na bezbarwne tasiemce serwowane nam częstokroć na łamach periodyku „Fantasy Komiks” bądź też ? w literackiej formie ? przez oficynę Fabryka Słów. Siarczystej fabule towarzyszą równie imponujące rysunki, mieniące się feerią barw, która wykorzystuje pełnię możliwości Śledziowego tabletu.
Obiecująco, jak na sam początek bliżej nieokreślonej większej całości, zbyt mało jednak, jak na twardookładkowe wydanie, którym uraczyła nas Kultura Gniewu. Gdyby wydarzenia z kart „Czerwonego Pingwina” umieścił w swoim komiksie któryś z nestorów polskiego komiksu (Christa, Papcio Chmiel bądź Baranowski) w czasach swej największej świetności, zajęłyby one co najwyżej jedną trzecią czterdziestoparostronicowego tomiku. Jakakolwiek ocena może więc być tylko wynikiem lektury niejako rozdziału pierwszego, z ostateczną należałoby wstrzymać się, aż poznamy rozwinięcie opowieści i jej zakończenie.
Artur Maszota
TweetKategoria: recenzje