Jeż Jerzy nadal wpada do nas na obiad – rozmowa z Tomaszem Leśniakiem i Rafałem Skarżyckim

19 kwietnia 2023

Komiksową serię o Jeżu Jerzym można z powodzeniem nazwać dziełem kultowym, nawet (a może zwłaszcza) przy pełnej świadomości tego, jak często jest to termin nadużywany. Wprawdzie kolczasty bohater od przeszło dekady nie wystąpił w żadnym premierowym albumie, ale znane już tytuły ukazują się na nowo w ramach cyklu „Dzieła zebrane”, a sam Jerzy szykuje się po cichu do powrotu, m.in. na łamach własnego magazynu! Także o tych planach rozmawialiśmy z twórcami J.J., rysownikiem Tomaszem Leśniakiem i scenarzystą Rafałem Skarżyckim.

Sebastian Rerak: Konsekwentnie nazywaliście siebie rodzicami Jeża Jerzego. Jak wobec tego znosicie tak długą rozłąkę z najbardziej znanym dzieckiem?

Tomasz Leśniak: Jerzy osiągnął pełnoletniość i – jak każde dziecko u progu dorosłości – wyfrunął z domu. Musimy to dzielnie znieść. A mówiąc już całkiem poważnie, ostatnio wróciliśmy do tworzenia historyjek z jego udziałem, bo pojawiły się ku temu możliwości. Znów ukazują się czasopisma komiksowe publikujące historie w odcinkach. Po publikacji kilku nowych historii w magazynie „Relax” zdecydowaliśmy się ruszyć z zeszytową serią o Jeżu. W tym roku ukażą się dwa numery, a premiera pierwszego odbędzie się na Targach Książki w Warszawie. W środku znajdą się trzy premierowe historie.

Rafał Skarżycki: Można powiedzieć, że po okresie długiej rozłąki, w trakcie której mógł zakosztować dorosłości, Jerzy regularnie wpada do nas na obiady.

Okładka pierwszego numeru magazynu z przygodami Jeża Jerzego

W komiksach o Jerzym zawsze pojawiały się subtelne odniesienia do bieżących realiów, a wielkimi wrogami głównego bohatera byli osobnicy, którzy zapewne świetnie prosperują w dzisiejszej Polsce. Nie korciło was, aby szybciej przerwać milczenie i jakoś to skomentować?

Rafał: Nie, bo mogliśmy podobne komentarze zawrzeć w serii „Polska mistrzem Polski”. Faktycznie jednak rzeczywistość zaczyna przypominać tę z połowy lat 90., a postaci, które wydawały się odejść do lamusa, powróciły w wielkim stylu – całe na biało. (śmiech) Reaktywacja Jeża chodziła nam po głowie od dłuższego czasu, ale byliśmy zbyt zaangażowani w inne, mniejsze lub większe projekty. Zwyczajnie nie mieliśmy też gdzie pokazywać nowych historii, a nie chcieliśmy robić komiksu internetowego, bo brakowało nam na to pomysłu. Wszystko zmieniło się wraz z powrotem czasopism komiksowych. Moment na powrót Jerzego jest więc idealny, bo komentarz w takiej formie znów nabrał na aktualności, a my mamy medium do jego publikacji.

Od czasu, gdy ukazał się ostatni album z Jerzym, zdążyło już dorosnąć kolejne pokolenie. Macie poczucie, że za sprawą „Dzieł zebranych” wydawanych nakładem Kultury Gniewu trafiacie do niego i zyskujecie nowych czytelników?

Rafał: Myślę, że „Dzieła zebrane” trafiają głównie do dwóch typów odbiorców. Pierwszy stanowią starzy fani, którzy znają już Jerzego z magazynu „Ślizg” i z wydań albumowych, a teraz zbierają je w jedną całość. Drugi typ to z kolei osoby zainteresowane tym, co dzieje się w polskim komiksie, a więc także i młodzi czytelnicy. Wydania zbiorcze nie mają takiego zasięgu pozyskiwania nowych odbiorców, jaki miał „Ślizg”, w swoim czasie czytany przez młodzież i wydawany w bardzo dużym nakładzie. Dzięki niemu wyszliśmy z Jerzym poza środowisko komiksowe. W tej chwili nie ma już na rynku czasopism spełniających podobną funkcję. Mamy nieśmiałe plany, aby spróbować dotrzeć do nowych czytelników poprzez bardziej adekwatne media, czyli Instagram, Tik Tok itd. Trzeba jeszcze tylko wymyślić, jak to zrobić, żeby nie wyszło krindżowo. (śmiech)

Warto wspomnieć, że zanim Jeż Jerzy trafił na łamy „Ślizgu”, zdążył zaistnieć w obiegu niezależnym.

Tomasz: Tak, w „Mięsie” i we „Frytkach”. (śmiech) „Mięso” było fanzinem, który wydawałem, a „Frytki” – gazetką szkolną.

Rafał: To było w roku 1994, a oficjalna premiera Jerzego miała miejsce w numerze „Ślizgu” z października 1995 roku. Ponadto rok później zaczęliśmy też tworzyć Jeżowe historie dla „Świerszczyka”.

Tomasz Leśniak i Rafał Skarżycki wraz ze swoim bohaterem Jeżem Jerzym (rys. Tomasz Leśniak)

W przyszłym roku Jerzemu stuknie więc trzydziestka. Piękny jubileusz, który domaga się uczczenia.

(Zapada chwilowa cisza)

Rafał: Jesteśmy słabi w daty. (śmiech) Podobno teraz będzie dwudziestolecie Tymka i Mistrza, nawet odbędzie się okolicznościowa wystawa.

Tomasz: Inni muszą nam przypominać o jubileuszach.

Rafał: Skupiamy się na tym, co robimy teraz, a rocznice wydarzają się same. Kiedy uświadamiam sobie, że Jerzy skończy trzydzieści lat, to jest to dla mnie prawdziwy szok. Fajnym prezentem urodzinowym byłby premierowy album.

Ostatni póki co, czwarty tom „Dzieł zebranych” to poniekąd album towarzyszący pełnometrażowemu filmowi o Jerzym. Skomentowaliście nim kariery medialne przypadkowych osobników, właściwie przewidując zjawisko, które eksplodowało później w postaci patostreamów.

Tomasz: Wtedy pojawiały się pierwsze zapowiedzi tego, co teraz dzieje się w internecie z wielką intensywnością. Nawiązywaliśmy do pseudocelebrytów, którzy wylansowali się za sprawą różnych reality shows. Ot, takie gwiazdy znikąd – zaistniały w telewizji i z tego wyłącznie wynikała ich popularność. Dziś faktycznie to zjawisko jest dużo bardziej wyraźne. Może więc film miałby teraz większą siłę rażenia niż w momencie premiery: dwanaście lat temu.

Rafał: Nie pierwszy raz dostrzegliśmy zalążki czegoś, co wydawało się potencjalnie niebezpieczne, więc postanowiliśmy to obśmiać w mocno groteskowej i przerysowanej formie. Przerysowanej do tego stopnia, że to nie miało prawa się wydarzyć. Przedstawiliśmy więc klona Jerzego, budującego kultowy status na pierdzeniu, rzyganiu i byciu obscenicznym prymitywem. Wydawało nam się, że pokazujemy coś skrajnie absurdalnego, tymczasem dziś podobne kariery naprawdę mają miejsce. Już się boję wymyślać nowe historie, bo nie chcę, żeby znowu spełniły się w realnym świecie.

Cztery dotychczas wydane tomy „Dzieł zebranych” przygód Jeża Jerzego

Słowo wstępne do tego tomu napisał reżyser filmowego „Jeża Jerzego” Wojtek Wawszczyk. Nie zawahał się w nim stwierdzić, że produkcja spotkała się z hejtem i negatywnymi recenzjami. Mam wrażenie, że z jednej strony film zapłacił frycowe, bo był pierwszą adaptacją polskiego komiksu zrealizowaną na taką skalę, z drugiej zaś – część nieprzychylnych opinii wynikała zapewne z emocjonalnych reakcji ludzi, którzy konfrontowali obraz ze swoim sentymentem.

Rafał: Wojtek patrzy na to z perspektywy człowieka kina, a przemysł filmowy działa w zupełnie innej skali niż komiks. Jeśli wziąć pod uwagę nakłady albumów z Jerzym, to wynik filmu, czyli ponad sto tysięcy widzów, jawi się rewelacyjnie. W kontekście standardów polskiego kina nadal jest to dobry wynik, tym bardziej że stworzyliśmy animację dla dorosłych, a to z gruntu nie jest popularny gatunek. Przeskoczyli nas jedynie „Włatcy móch”, ale oni wychodzili z innego pułapu i mieli dużo większą publiczność domyślną z powodu gigantycznej oglądalności serialu. Nie zgadzam się więc z Wojtkiem, że „Jeż Jerzy” był hejtowany. Patrząc na to, skąd przychodził, to osiągnął bardzo wiele. A jeśli jeszcze dodamy nasze ówczesne umiejętności tworzenia filmu, to dostaliśmy w zamian wręcz za dużo. (śmiech)

Tomasz: Spodziewaliśmy się, że film wywoła skrajne reakcje, bo to rzecz jadąca po bandzie. Tak też się stało – ludzie kochali go lub nienawidzili. Ale dostaliśmy dużo pozytywnych sygnałów.

Rafał: Jeśli się komuś podobał, to ten ktoś kupował go z wszystkimi jego niedoskonałościami. Z kolei jeśli był odrzucany, to spotykał się z ostrą negacją. Ogólnie jednak odbiór był w porządku. „Jeż Jerzy” stał się także pierwszą polską animacją dostępną na Netfliksie, gdzie nadal można go obejrzeć. Byliśmy na Netfliksie, zanim to było modne!

Tomasz: Nawet przed „Wiedźminem”. (śmiech)

Okoliczności powstawania filmu zostały barwnie opisane w albumie. Skoczyliście na głęboką wodę, angażując masę czasu i środków. Bardzo heroiczna robota.

Tomasz: Film tworzyła ekipa licząca w porywach piętnaście osób, z czego dziesięć należało do regularnego trzonu zespołu, a na różnych etapach dołączali rysownicy i animatorzy. Produkcja totalnie oparta na entuzjazmie. Gdyby nie zaangażowanie wszystkich tych ludzi, to filmowy „Jeż Jerzy” by nie powstał. Był niedofinansowany, robiony zbyt małym zespołem… Entuzjazm i upór.

Rafał: Powiedzieć, że pracowaliśmy w kameralnym zespole, to nic nie powiedzieć.

Tomasz: Budżet był, jaki był, nie mieliśmy też czasu na development. Weszliśmy od razu w produkcję. Wszystkie zmiany i poprawki robiliśmy na żywym organizmie, bez możliwości sprawdzenia, czy działają. Trzeba było utrzymać pacjenta przy życiu aż do premiery.

Na ile doświadczenia zdobyte podczas realizacji „Jeża Jerzego” przydały się wam podczas pracy chociażby przy serialu „Kajko i Kokosz”?

Tomasz: Przede wszystkim „Jeż Jerzy” udowodnił nam, że potrafimy zrobić film. Nie był doskonały, ale… zrobiliśmy go! Ponadto nauczyliśmy się sporo filmowego rzemiosła, co z pewnością ma przełożenie na kolejne nasze projekty.

Rafał: Doświadczenie to jedno, a dwa – zbieraliśmy je w ekstremalnie trudnych warunkach. Do dzisiaj warunki pracy przy produkcjach animowanych w Polsce bardzo się ucywilizowały. Producenci zdają sobie sprawę z tego, jak to powinno wyglądać, ich know how jest większe, podobnie jak budżety i zespoły. „Jeż Jerzy” stworzył nam szansę wejścia w świat filmu, ale bez możliwości treningu, tylko od razu na polu bitwy.

Tomasz: Tworzyć komiksy też uczyliśmy się w ten sposób.

Rafał: I widać to w wydaniach zbiorczych Jerzego, bo on był naszym głównym poligonem. Dopiero po fakcie mogliśmy przyjrzeć się temu, co nam wychodzi, a co nie, i wyciągnąć wnioski.

Innym pokłosiem filmu „Jeż Jerzy” jest współpraca Tomka z Wojtkiem Woszczykiem przy komiksie „Fungae”. Rzecz ukazała się niedawno i imponuje nakładem pracy. Jak długo powstawała?

Tomek: Rysowałem w sumie trzy lata, jednocześnie pracując przy filmie „Diplodok”, adaptacji komiksów Tadeusza Baranowskiego. „Fungae” powstawało po godzinach. Ja lubię robić dwie rzeczy na raz. Kiedy rysowałem „Jeża Jerzego”, to równolegle powstawał „Tymek i Mistrz”. Podczas produkcji „Diplodoka”, filmu dla dzieci, potrzebowałem zająć się również czymś poważniejszym, żeby nie zdziecinnieć do końca. Wojtek zauważył, że „Fungae” jest mrocznym odbiciem „Diplodoka”. Trzy postaci z komiksu – ojciec, matka i syn – odpowiadają trzem głównym bohaterom filmu. Ojciec przypomina Profesorka Nerwosolka, matka – Entomologię Motylkowską, a syn to Diplodok.

Rafał: Zaraz zdradzisz, że w „Diplodoku” wszyscy umierają na końcu, a tego byśmy nie chcieli. (śmiech)

Tomek: To nie spoileruj! (śmiech)

W tym roku ma jeszcze ukazać się piąty tom „Dzieł zebranych” Jerzego. Kiedy to nastąpi i co znajdzie się w środku?

Tomek: Planujemy wypuścić go na jesieni, prawdopodobnie na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. W tym tomie znajdą się wszystkie komiksy publikowane w „Świerszczyku” i pozostałe historie dla dzieci. Taka Jeżowa prehistoria – ostatni tom w serii, ale przedstawiający początki Jerzego.

A nie myśleliście, aby jakoś zdyskontować kultowy status Jerzego? Skoro Kajko i Kokosz czy Binio Bill pojawiają się na różnych produktach i w przestrzeni publicznej… Jeż Jerzy to także mocna marka.

Rafał: Mamy ten problem, że brak nam menedżera. (śmiech) Gdyby pojawiły się jakieś możliwości, np. na merchandise, to je rozważymy. Skupiamy się na tworzeniu nowych historii z Jerzym i liczymy, że ta postać znowu rozkwitnie. A co to przyniesie? Jesteśmy otwarci na propozycje. (śmiech)

Rozmawiał: Sebastian Rerak


Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady