Chociaż jesteśmy w stanie oderwać się od Ziemi, to od ziemskich konfliktów już nie – rozmowa z Jakubem Szamałkiem o powieści „Stacja”

11 sierpnia 2023

W swojej najnowszej powieści „Stacja” Jakub Szamałek zabiera nas na Międzynarodową Stację Kosmiczną znajdującą się na orbicie. Wydarzenia, które mają tam miejsce, znajdują odzwierciedlenie w geopolitycznych napięciach na Ziemi. O pomyśle na fabułę, współczesnej rywalizacji światowych potęg, rozwoju technologii kosmicznej, kobietach w kosmosie i zamianie ról w rodzinie rozmawiamy z autorem.

Marcin Waincetel: „Stacja” to twój powrót do świata literatury po przeszło dwóch latach. Choć upływ czasu w kosmosie jest odczuwalny nieco inaczej, to i tak zdecydowałeś się zabrać nas na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Jak wspominałeś, źródłem impulsu do opowiedzenia historii była… twoja córka?

Jakub Szamałek: Matylda – jak każde pewnie dziecko – przechodziła fazę fascynacji kosmosem. Czytaliśmy dużo książek na ten temat, dostała na urodziny teleskop. To była okazja, żeby spojrzeć na nocne niebo razem z nią, przypomnieć sobie o tajemnicach wszechświata. Dorośli są świetni w zawężaniu swojego widnokręgu, skupiamy się na bieżączce: zakupy, rachunki, podatki. Dzieci patrzą na świat inaczej, nie są takie zblazowane. Jestem wdzięczny Matyldzie, że czasem użycza mi tej perspektywy.

Nie bez powodu zacząłem od pytania o córkę, bo wydaje mi się, że „Stacja” to absolutnie unikatowe – bardzo nowoczesne – spojrzenie na nasze życiowe relacje. Lucy Poplasky, pomimo starań, z pewnością nie jest idealną matką i żoną, natomiast realizuje się zawodowo. Twoja bohaterka przyznaje, że nie jest w stanie z tego zrezygnować. Co sprawia, że niektórzy tak bardzo przyznają pierwszeństwo niektórym rzeczom? I czy Jakub Szamałek jest w stanie zrozumieć Lucy Poplasky? W końcu to nasza krajanka…

„Stacja” jest książką o wielu warstwach, dotykającą wielu tematów. Jednym z nich jest właśnie ambicja. Jak daleko posuniemy się, żeby realizować marzenia, na jakie poświęcenia jesteśmy gotowi? Ludzie głodni sukcesu często nie potrafią zaznać satysfakcji, bo kiedy tylko osiągną jakiś cel, od razu myślą o kolejnym. Nie potrafią powiedzieć sobie: dobra, tyle wystarczy. Takie błędne koło ambicji potrafi być szalenie toksyczne. Ja co prawda nie myślę o locie w kosmos – nie nadaję się do takich przygód – ale rozumiem moją bohaterkę. Przez wiele lat też czułem, że muszę ciągle coś udowadniać: sobie, światu. Dopiero ostatnimi czasy uczę się, jak cieszyć się tym, co dzieje się tu i teraz.

Zapewne znany jest ci cytat: „Wojna, wojna nigdy się nie zmienia…”. Ale konflikt opisany w „Stacji” przybiera nieoczywistą formę. Wydaje mi się, że to kolejny rozdział zimnej wojny. Tożsamy zresztą z aktualnym kontekstem politycznym, do którego subtelnie nawiązujesz. Tak bardzo wyczuwalne są tarcia pomiędzy Zachodem a Wschodem, zarówno w skali mikro, na poziomie jednostki, jak i makro, w odniesieniu do geopolitycznego porządku.

Tak, okazuje się, że chociaż jesteśmy w stanie oderwać się od Ziemi, to od ziemskich konfliktów – już nie. W czasach, kiedy stacja powstawała, łudziliśmy się jeszcze, że historia się skończyła, że ludzkość zrozumiała, że wojny, konflikt, to ślepy zaułek, a wszyscy lepiej wyjdziemy na współpracy. Szybko jednak okazało się, że to mrzonki, że do takiej „startrekowej” przyszłości, w której konflikty zostają pogrzebane w imię wspólnych, szczytnych celów, jest nam bardzo daleko.

Atmosfera „Stacji” jest bardzo gęsta, i to od pierwszej strony. Amerykanie i Rosjanie, zamknięci na ciasnej, klaustrofobicznej wręcz przestrzeni, muszą ze sobą wciąż współpracować, choć wcale nie mają na to ochoty. Są jak rozwiedziona para, która z jakiegoś powodu musi wciąż dzielić dom. W takiej sytuacji o konflikt nietrudno.

Jakub Szamałek (fot. Laura Bielak)

„Stacja” to właściwie gatunkowa hybryda. Opowieść obyczajowa łączy się z politycznymi spiskami, a sztafaż kosmicznej podróży został misternie spleciony z rasowym thrillerem. Co było dla ciebie najtrudniejszą częścią pracy? A co przyniosło ci najwięcej satysfakcji w trakcie pisania?

Podobnie jak w „Ukrytej Sieci”, zmagałem się z tym, jak pisać o technologiach w taki sposób, żeby pozostać wiernym faktom, a jednocześnie nie zanudzić czytelników. Chciałem uwiecznić stację, pokazać, jak szalenie skomplikowany jest to mechanizm, jak wielkie osiągnięcie inżynieryjne. Ale musiałem też tam zmieścić akcję, zadbać o to, żeby – jak w dobrym thrillerze – włos się jeżył, a napięcie rosło z każdą kolejną stroną. Znalezienie sposobu na to, żeby utrzymać ten intensywny rytm, było największym wyzwaniem.

Za to nie musiałem się specjalnie głowić nad tym, jak sprowokować napięcia między członkami załogi. Wystarczyło wyobrazić sobie, co to znaczy być ściśniętym w metalowej tubie z kilkoma innymi ludźmi, za którymi się niespecjalnie przepada, bez możliwości wyjścia, zaczerpnięcia świeżego oddechu, w stanie ciągłego psychicznego i fizycznego przemęczenia – a iskry sypały się same.

Posługujesz się konwencją literatury spod znaku zbrodni, ale nie używasz brutalnych scen, nie szokujesz wulgarną dosłownością, natomiast decydujesz się na podtrzymywanie rosnącego napięcia. Bardzo ciekawym zabiegiem jest umieszczanie fragmentów z przesłuchań członków załogi na początku każdego rozdziału. Czy tworząc „Stację”, której jesteś swoistym architektem, podążałeś w zgodzie z określonym planem? A może kierowałeś się impulsami? Pytam, ponieważ przed takimi dylematami postawiłeś Lucy Poplasky, która czasami musiała wykraczać poza ścisłą procedurę i odgórny schemat działań…

Ha, dobre porównanie! Kiedy zaczynam pracę nad powieścią, tworzę plan, w którym opisuję wydarzenia, rozdział po rozdziale. Zawsze jednak, przy każdej książce, ten plan zaczyna mi się w którymś momencie rozłazić. Okazuje się, że postaci ciągną w inną stronę, niż początkowo zakładałem, albo że coś zaczyna się dziać za szybko, bądź wręcz przeciwnie, toczy się za wolno. Na początku kariery zdarzało mi się w takich momentach rwać włosy z głowy – o nie, wszystko się sypie – ale teraz wiem już, czego się spodziewać, i podchodzę do takich przesileń na spokojnie. To sygnał, żeby na całą książkę spojrzeć z lotu ptaka, poprzesuwać klocki, poustawiać je na nowo. Oczywiście wiem, że są pisarze, którzy potrafią spisać plan i się go trzymać do ostatniej strony, ale mi się to jeszcze nie udało, i coś czuję, że się nie uda. Ale jestem z tym już pogodzony.

Nie porozmawialiśmy jeszcze o postaci Nate’a, męża głównej bohaterki, który w moim odczuciu jest postacią nie mniej fascynującą niż Lucy. Właściwie to z jego perspektywy, równolegle do działań na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, prowadzone było śledztwo, które wiązało się z tajemniczą awarią, która ma miejsce w książce. Zgodzisz się, że Nate jest cichym bohaterem „Stacji”? I też swoistym przykładem zamiany ról? To przecież mężczyzna, który poświęcił się dla żony, dbając o rodzinne ognisko.

Nate jest rzeczywiście ciekawą postacią – przeciwieństwem Lucy. Ona szuka przygód, on spokoju, ona najlepiej czuje się, kiedy rozwiązuje kolejny problem, on w swoich rutynach. Jednocześnie coś sobie dają nawzajem, równoważą te tendencje. Wydaje mi się, że taka dynamika wcale nie jest w związkach rzadka, przeciwieństwa faktycznie się przyciągają.

Faktycznie zależało mi też, żeby główną bohaterką była kobieta. W historii eksploracji kosmosu kobiety były często ignorowane, wypychane poza nawias. To się całe szczęście później zmieniło, ale astronautka wciąż musi odpowiadać na pytania, których nie zadaje się astronaucie, jest obserwowana bardziej wnikliwie, a jej potknięcia są częściej zauważane i surowiej oceniane. To się oczywiście wiąże z dodatkowym obciążeniem, presją – co na kartach powieści ma swoje konsekwencje.

Jakub Szamałek (fot. Laura Bielak)

„Stacja” to opowieść o ludzkich namiętnościach, ale też technologii, która jest nieodłączną częścią naszego życia, a także elementem niezbędnym w rozwoju cywilizacji. Ale wszystko ma swoją cenę. Opisana przez ciebie awaria, od której de facto zaczyna się sensacyjna intryga, wiąże się z pytaniem – być może banalnym u podstaw – o (nie)zależność człowieka od techniki. To jeden z problemów, nad którymi zastanawiasz się w powieści. Jak według ciebie będzie wyglądać w tym kontekście nowy rozdział w eksploracji kosmosu?

Widać, że wchodzimy w nowy etap eksploracji kosmosu, że tempo przyspiesza. Tak, jak w latach 50. i 60. katalizatorem była rywalizacja między Stanami a Związkiem Radzieckim, tak teraz będzie nim narastający konflikt na osi Stany-Chiny. Dodatkowo, prywatne firmy, przede wszystkim SpaceX, ale nie tylko, pokazały, że latać w kosmos można szybciej, taniej i częściej, a każdy multimiliarder obok nowego jachtu musi też móc pochwalić się własną rakietą.

Technologie rozwijają się bardzo szybko – szybciej, niż jesteśmy w stanie się do nich przyzwyczaić, oswoić je. Kiedy mówiłem znajomym, że piszę książkę, której akcja toczy się na pokładzie stacji, reagowali zwykle: o, czyli teraz piszesz science-fiction? Tymczasem ISS krąży po orbicie od ponad 20 lat. Wydaje mi się, że powinniśmy starać się nadążać za światem, choć czasem jest to męczące, bo inaczej przestaniemy go rozumieć.

Sakramentalne pytanie łączy się oczywiście z twoimi projektami na przyszłość. Dotarłem do informacji, że wspólnie z kolegami i koleżankami z branży założyliście nowe studio – Rebel Wolves. Zastanawiam się zatem, nad czym w nim pracujesz. I co z literaturą?

Od lat żongluję różnymi tematami: piszę scenariusze do gier, książki, ostatnio maczałem nawet palce w ekranizacji „Ukrytej Sieci”, która niebawem trafi do kin. A wszystko to trzeba jakoś godzić z życiem prywatnym oraz, nie zapominajmy, snem. Żeby się nie zaharować, muszę trochę zwolnić obroty, także na kolejną książkę trzeba będzie chwilę poczekać, a i do premiery naszej nowej gry ładnych parę lat. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedy znów z czymś wrócę, uznacie, że warto było czekać.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. główna: Laura Bielak


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady