Co wydarzy się czterysta kilometrów od Ziemi? Fragment thrillera „Stacja” Jakuba Szamałka

31 maja 2023

Jakub Szamałek, autor bestsellerowej serii „Ukryta sieć”, tym razem zabiera czytelników w kosmos. „Stacja” to thriller o locie astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną i mrożących krew w żyłach wydarzeniach, które rozegrają się setki kilometrów od Ziemi. Jak mówi sam autor, powieść traktuje „trochę o technologii, polityce, nauce, ale przede wszystkim o ludziach, o tym, co w nas najlepsze – i najgorsze”. Poniżej możecie przeczytać sam początek.

= 1 =

Grudzień 2021

Protokół przesłuchań

LAMAR: Czy będzie potrzebne Pismo Święte?

HUNT: Nie, dziękuję.

LAMAR: Proszę unieść prawą rękę. Czy przysięga pan mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę?

HUNT: Przysięgam.

LAMAR: Rozumiem, że posiada pan informacje istotne dla tej komisji?

HUNT: Zgadza się.

LAMAR: Proszę złożyć zeznanie.

HUNT: Od czego mam zacząć? Od dnia wypadku?

LAMAR: Nie. Od początku.

Czerwiec 2021

Nate Hunt czekał na żonę. Lucy się spóźniała.

– Tato, nudzę się – jęknęła Eliza, ich córka. Nate trzymał ją na kolanach. Włosy dziecka naelektryzowały się od pocierania o sweter, łaskotały Nate’a w nos.

– Tak, wiem – westchnął. – Mówiłaś już.

Nate również się nudził. Te wszystkie ceremonie, wycieczki i konferencje prasowe zdawały się nie mieć końca. Jednocześnie był też przerażony. Mogłoby się wydawać, że te dwa stany emocjonalne wzajemnie się wykluczają, ale wcale tak nie było. Przeżywał to już ostatnim razem, osiem lat temu. Tylko że wtedy był tu sam. Nie musiał ćwiczyć w myślach, co powie dziecku, jeśli coś pójdzie nie tak. Wciąż nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Możliwe, że po prostu takie nie istniały.

– Kiedy przyjdzie mama? – spytała dziewczynka.

– Niedługo – odpowiedział.

– Ale za ile dokładnie?

– Nie wiem, kochanie.

– Ty choczesz konfietu, riebionka? – Kobieta z krzesła obok zaszeleściła torebką z landrynkami i uśmiechnęła się zachęcająco. Ale Eliza nie była w nastroju na rozmowy z nieznajomymi. Odwróciła się od kobiety i wtuliła w ojca.

– Prastitie, ona sonnaja. – Nate uśmiechnął się przepraszająco. Rosyjskiego nauczył się niejako przez przypadek. Tyle razy odpytywał Lucy przed jej egzaminami, że zapamiętał to i owo. Jego ulubione słowo: poczemuczka, czyli ktoś, kto zadaje za dużo pytań, pasowało jak ulał do Elizy.

Kobieta pokiwała ze zrozumieniem głową; pewnie też wstała dziś przed świtem. Ciekawe, który raz to robi, pomyślał Nate. Trzeci, czwarty? Nie było po niej widać nerwów, wręcz przeciwnie, z jej ust nie znikał szeroki uśmiech. Może dlatego, że w torebce oprócz cukierków miała również opakowanie leków uspokajających.

– Zagrajmy chociaż w jakąś grę – poprosiła Eliza.

– Pewnie – zgodził się Nate. – Może w „zgadnij, co widzę”?

– Dobra. Ty pierwszy.

Nate rozejrzał się po pokoju. Przypominał salę lekcyjną albo poczekalnię u dentysty: ostre światło jarzeniówek, beżowe ściany ozdobione wyblakłymi plakatami, rzędy plastikowych krzeseł, rachityczne rośliny na parapecie. Tyle tylko, że przez środek pomieszczenia biegła gruba pleksiglasowa szyba. Po jej drugiej stronie stał długi stół, a na nim trzy mikrofony, każdy podpisany: cyrylicą na górze, alfabetem łacińskim pod spodem. Anton Kowalow. Lew Zajcew. Lucy Poplaski.

– Widzę coś na „m” – szepnął Nate.

– Mapa? – spytała Eliza.

– Nie.

– Mebel?

Pokręcił głową.

– Mikrofon?

– Tak. Twoja kolej.

Dziewczynka zaczęła się wiercić, zupełnie nie zważając na to, że wbija ojcu w brzuch to łokieć, to kolano. Zebrani w pomieszczeniu ludzie – członkowie innych rodzin, oficjele, dziennikarze – machali do niej i posyłali uśmiechy. Ale Eliza kompletnie ich ignorowała, była skupiona na grze. Wszelkiego rodzaju współzawodnictwo traktowała niezwykle poważnie. Kiedy na jakiejś szkolnej imprezie zajęła drugie miejsce w konkursie w skokach w worku, płakała przez resztę dnia. „Eliza jest bardzo ambitną dziewczynką”, powiedziała im wówczas na pożegnanie nauczycielka; jej ton wskazywał, że może nawet zbyt ambitną. „To po mamie”, odparł Nate bez chwili zastanowienia.

– Widzę coś na „r” – powiedziała.

– Ramka?

– Nie.

– Hmm… – Nate potarł brodę. – Roślina?

– Nie.

– Rura?

– Też nie. – Dziewczynka pokręciła przecząco głową. Z wyraźną satysfakcją.

– W takim razie się poddaję.

– Rakieta! – zatriumfowała Eliza.

Nate wyjrzał za okno. Wznosiła się ku niebu wśród bezkresu spalonej słońcem trawy – otoczona nimbem mlecznobiałej pary, przezierała zza ażuru rusztowań. Nie pasowała do tego krajobrazu: do wyblakłych stepów Kazachstanu, do rozpadających się, odrapanych budynków, do wycia bezdomnych psów. Wyglądała jak pozostałość po jakiejś wymarłej obcej cywilizacji. Poniekąd tak właśnie było: kosmodrom w Bajkonurze został wszak wybudowany przez Związek Radziecki. Za umiejscowieniem go właśnie tutaj przemawiały dwa czynniki: po pierwsze, szerokość geograficzna ułatwiała wspięcie się na pożądaną orbitę. Po drugie, gdyby coś poszło nie tak – na przykład gdyby rakieta wybuchła tuż po starcie – ryzyko, że płonące kawałki blachy spadną komuś na głowę, było relatywnie niewielkie. Wokół, jak okiem sięgnąć, była tylko trawa.

Nate widział taką eksplozję. Miał wtedy sześć lat, był w odwiedzinach u rodziny na Florydzie i akurat tak się złożyło, że zbliżał się wielokrotnie przekładany lot wahadłowca Challenger. Rodzice zabrali chłopca do Kennedy Space Centre, żeby zobaczył start na własne oczy, zwłaszcza że wśród załogi była Christa McAuliffe, zwykła nauczycielka, która miała poprowadzić lekcję z kosmosu. Pamiętał to pamięcią dziecka, jak gdyby miał wtedy ze sobą aparat i robił przypadkowe zdjęcia: źle wykadrowane, nieostre, prześwietlone emocjami. Dostał papierową czapkę z daszkiem z logo NASA, która opadała mu na oczy, w związku z czym było mu bardzo smutno. Zajęli miejsca na trybunie tuż za mężczyzną w kowbojskim kapeluszu. Wszystko mu zasłaniał, więc mały Nate był już w ogóle obrażony na cały świat. Ojciec wziął go na barana, żeby lepiej widział, ignorując protesty ludzi z rzędu za nimi. Potem były oślepiający błysk i huk, gorące powietrze we włosach, wibracje rozchodzące się po całym ciele, aż dzwoniły zęby, aż mrowiła skóra. Rakieta pięła się w górę, zagłuszając wiwaty, rzygając ogniem, coraz szybciej i szybciej, aż zmieniła się w mały punkcik na niebie. A potem ten punkcik rozbłysnął i zmienił się w kilka mniejszych punkcików. Niektóre z nich zaczęły opadać, a inne kreśliły w powietrzu fantazyjne esy-floresy. Nate przez ułamek sekundy myślał, że tak miało właśnie być, że to takie kosmiczne fajerwerki, jak na czwartego lipca, i bardzo się ucieszył. Radość nie trwała długo, a to, co nastąpiło później – szlochy, krzyki, chaos – śniło mu się jeszcze potem przez lata. Mimo to sam też związał swoje życie z kosmosem. Bezkres fascynował, przerażał, wciągał.

Przez salę przeszedł szmer, zaterkotały zwalniane raz za razem migawki aparatów. Wreszcie, odetchnął Nate. Po drugiej stronie szyby otworzyły się drzwi i do pomieszczenia weszła załoga sojuza – Lew, Anton i Lucy. To w stronę jego żony skierowane były obiektywy. Po pierwsze dlatego, że niewątpliwie była bardziej fotogeniczna niż Rosjanie. Ciemne kręcone włosy spięte w kucyk, szeroki uśmiech, zadarty piegowaty nos – wyglądała jak sympatyczna dziewczyna z sąsiedztwa, ktoś, z kim można zaprzyjaźnić się w pięć minut. Po drugie, była jedną z ostatnich Amerykanek, które polecą w kosmos z Kazachstanu. Po kilkunastu latach przerwy Stany miały wreszcie znowu własny środek transportu na orbitę: kapsuły Dragon, zgodnie z najlepszą amerykańską tradycją wybudowane przez ekscentrycznego miliardera. Pierwsze loty były udane, NASA negocjowała już nowy, większy kontrakt, który miał całkowicie uniezależnić Amerykanów od rosyjskiej pomocy. Zegar tykał.

– Uważajemyje kollegi, dorogije gosti… – rozpoczął dyrektor Roskosmosu Jurij Rybkin, siwy, postawny mężczyzna w kremowej marynarce.

– Co ten pan mówi? – spytała Eliza.

– Nic ciekawego.

– Ale co?

– Że zbliża się koniec pięknego rozdziału w historii przyjaźni między naszymi narodami, ale rozpoczyna się nowy.

– Co to znaczy?

Że wkrótce Rosjanie nie będą już mogli inkasować dziewięćdziesięciu milionów dolarów za miejsce w sojuzie, pomyślał Nate. Że bez tych regularnych zastrzyków gotówki Roskosmos stanie na krawędzi bankructwa. Że za deklaracjami o gotowości do dalszej współpracy kryją się zawiść, pretensje i żal.

– Że będziemy latać w kosmos razem, ale osobno – powiedział zamiast tego.

Rosyjski oficjel zakończył mowę, a mikrofon przejął przedstawiciel NASA, wicedyrektor do spraw lotów załogowych Steve Ayers – krępy, łysiejący mężczyzna w okularach o grubych szkłach. Kolejne górnolotne frazesy, życzenia pomyślnej misji, agencyjna nowomowa. Wreszcie nadszedł czas na pożegnania z rodziną: wymuszona intymność przed kamerami, wśród obcych, przez pleksiglas. Nate usiadł wraz z córką naprzeciwko Lucy. Chciał jej powiedzieć mnóstwo rzeczy. Że jest cholernie dumny. Że będzie tęsknić. Że się cieszy. Że się o nią boi. Ale nie mógł się przemóc, nie w tym tłumie.

– Hej. – To ona odezwała się pierwsza. – Jak wasz poranek?

A więc banały, puste słowa. Ale puste słowa można przecież czymś wypełnić, może w nich brzmieć coś zupełnie niepowiązanego z ich właściwym znaczeniem. Tembr głosu, pauza, spojrzenie, w ten sposób mówili sobie to wszystko, czego powiedzieć się nie dało, czego nie potrafiliby nawet nazwać, wbrew semantyce.

– W porządku – odparł Nate. – Prawda, Eliza? W porządku?

– Kiedy wrócisz? – spytała dziewczynka. Pytanie było jednocześnie oskarżeniem.

– Przecież wiesz. Za sześć miesięcy.

– Nie będzie cię na moich urodzinach.

– Będę, kochanie – odparła Lucy ze smutnym uśmiechem. – Nawet więcej niż raz.

– Co?

– Pamiętasz? Stacja okrąża Ziemię raz na dziewięćdziesiąt minut. Jeśli twoje przyjęcie będzie trwało trzy godziny, to w tym czasie przelecę nad domem dwa razy. I będę wtedy myślała o tobie. Okej?

– To nie jest to samo.

Lucy przyłożyła dłoń do szyby. Namiastka prawdziwego kontaktu, wymóg kwarantanny.

– Wiem, kochanie.

– To dlaczego tam lecisz?

Lucy nie zdążyła odpowiedzieć. Czas pożegnań dobiegł końca. Następnym razem mieli zobaczyć się za pół roku. Zakładając, że wszystko pójdzie dobrze.
(…)

Jakub Szamałek „Stacja”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 352

Opis: Czterysta kilometrów od Ziemi nie ma nikogo, kto mógłby przyjść im z pomocą. Odkąd Lucy Poplasky wróciła z ostatniej misji NASA, myślała tylko o tym, aby znowu znaleźć się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Teraz nareszcie jej się to udaje – i to jako dowódczyni całej załogi. Szybko jednak staje się jasne, że nie będzie to misja typu „kosmiczny business as usual”. Dyplomatyczne napięcie między dwoma państwami gospodarzami MSK, Rosją i Stanami Zjednoczonymi, pogłębia się z każdym dniem, wpływając na wszystkich na pokładzie. Co gorsza, nagły i niewytłumaczalny wzrost stężenia amoniaku zagraża życiu obu załóg. Sześciu astronautów, upakowanych w klaustrofobicznych kwaterach, musi przezwyciężyć wzajemną nieufność, by zapewnić sobie przetrwanie. Wkrótce jednak Lucy zaczyna podejrzewać, że wyciek amoniaku to nie przypadek, lecz akt sabotażu. Kto to zrobił – i właściwie dlaczego? Jest pięciu podejrzanych – i nikogo, kto mógłby ruszyć im na ratunek.


Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek