Chciałam nakręcić film o kruchych ludziach, którzy skrywają swój ból głęboko w sobie – wywiad z Veerle Baetens, reżyserką „Kiedy stopi się lód”
Kilka lat temu aktorka Veerle Baetens otrzymała od jednego z producentów egzemplarz powieści „Szpadel” Lize Spit z karteczką: „Przeczytaj, bo uważam, że musisz to wyreżyserować”. Była wtedy w trakcie kręcenia serialu telewizyjnego i nie miała żadnego doświadczenia w sztuce reżyserskiej. Książka zachwyciła ją jednak do tego stopnia, że postanowiła podjąć wyzwanie i uczynić ją podstawą swojego reżyserskiego debiutu. Film „Kiedy stopi się lód” wchodzi w piątek 1 grudnia do polskich kin. To historia Evy, która próbuje rozprawić się z duchami przeszłości. Co tak naprawdę przydarzyło się jej w dzieciństwie? Jakie sekrety skrywa jej rodzinna miejscowość? Przekonacie się, oglądając film.
Co przyciągnęło cię do tej historii, kiedy pierwszy raz czytałaś powieść Lize Spit „Szpadel”?
Veerle Baetens: Przemówiła do mnie porażająca samotność dziewczynki szukającej swojego miejsca, uznania i akceptacji innych. A potem kobiety, która jest zupełnie odizolowana od świata i prześladowana przez brak pewności siebie, co nie jest mi obce. Uznałam też, że ten blok lodu, który ma przez całą historię, jest świetnym źródłem suspensu. Natychmiast dostrzegłam potencjał na film.
Z jakimi wyzwaniami wiązała się ekranizacja książki?
Istotną zmianą jest fakt, że Eva, zarówno młodsza, jak i starsza, jest u mnie znacznie bardziej aktywna niż w książce. W przeszłości częściej wykazuje inicjatywę, aby znaleźć się w grupie dzieci, a w teraźniejszości celowo stara się powrócić do miasteczka. W książce jest bardziej pasywna, a narracja jest jej wewnętrznym monologiem. Postanowiłam jednak nie nagrywać głosu z offu. Poza tym bohaterowie książki są oziębli, a mnie zależało na tym, aby ludzie nawiązali z nimi więź. Musieliśmy wprowadzić zmiany bez uszczerbku dla atmosfery książki. W książce mamy też trzy osie czasu – rozsnute na 430 stronach – i należało je skondensować do dwóch.
Czy autorka Lize Spit była w jakiś sposób zaangażowana w powstanie filmu?
Rozmawiałam z nią kilkakrotnie, przeczytała scenariusz dwa czy trzy razy. Widziała też wersję roboczą filmu i pozytywnie ją oceniła. Mój współscenarzysta Maarten Loix bardzo pomógł mi wyklarować pomysł na zakończenie, kiedy trochę z nim utknęłam. Maarten i ja mamy świetną komunikację. Jeśli nie byłam z czegoś zadowolona, wciąż dopytywał, co chcę zmienić i jak wpłynie to na inne sceny. Jest bardzo inteligentny, ale też wrażliwy.
Co było najtrudniejsze w połączeniu dwóch osi czasu?
Widz musi być pewien, że mała Eva jest tą samą osobą, co Eva dorosła. Musieliśmy więc zmontować film tak, aby zachować tę ciągłość. Na etapie scenariusza mieliśmy krótkie bloki przeszłości i teraźniejszości, potem okazało się, że musimy je wydłużyć. Z obecną Evą trudniej jest nawiązać więź, ponieważ jest wyobcowana, wycofana, nie uśmiecha się. Niełatwo jest się z nią utożsamiać.
Jak doszło do obsadzenia Rosy Marchant w roli młodej Evy i Charlotte De Bruyne jako starszej Evy? Miałaś pewność, że są w stanie zagrać różne wersje tej samej osoby?
Najpierw obsadziłam aktorów dziecięcych, ponieważ trudniej jest ich znaleźć. Co do dorosłych, wiedziałam, że potrzebuję świetnej aktorki, kiedy zobaczyłam zdjęcie Charlotte. Zaprosiłam obie do jednego pokoju i poleciłam naśladować się nawzajem, a potem porozmawiać. Nie miały przeprowadzać przesłuchania, a po prostu być razem w jednym miejscu. Wtedy przekonałam się, że to zadziała. Ponieważ w pierwszej kolejności kręciliśmy sceny z przeszłości, Charlotte mogła oglądać grę Rosy, co na pewno stanowiło pewną sugestię dla jej występu, który jest wspaniały.
Jak przygotowałaś Rosę do jej pierwszych zdjęć filmowych?
Ona chodzi do szkoły steinerowskiej, w której kładzie się większy nacisk na kreatywność i zapewnia więcej swobody. Kiedy się pojawiła, wniosła wiele światła. Wszystko, co mówiła, było prawdziwe i wierzyło się jej od razu. To bardzo łagodne, miłe, urocze dziecko. Bardzo szybko pomyśleliśmy: „Łał, ona ma wyobraźnię!”. Potrafi być niewidzialna, aby po chwili wejść w skórę swojej bohaterki i zdominować przestrzeń. Urządziliśmy wiele warsztatów i spędziliśmy masę czasu z innymi dzieciakami. Chciałam nawiązać z nimi relację i zyskać ich zaufanie w przyjaznym otoczeniu.
Film porusza kłopotliwe tematy. Czy podczas produkcji konsultowałaś się ze specjalistami zdrowia psychicznego?
Mieliśmy psycholożkę specjalizującą się w terapii traumy. Na wczesnym etapie pracy rozmawiała z dziećmi i ich rodzicami, a podczas kręcenia najtrudniejszych scen była obecna na planie. Czasami w pierwotnym odruchu miałam ochotę przytulić któregoś z dzieciaków. Przekonałam się jednak, że lepiej pozwolić im wyjść z pomieszczenia i pograć w Tetrisa albo zrobić coś zupełnie innego.
Co się zaś tyczy dorosłych, to ponieważ sama jestem aktorką, wiem jak ważne jest poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do reżysera. To niezbędne dla komfortu, dla odwagi do działania i pełnego zaangażowania.
Co było największym wyzwaniem podczas kręcenia filmu – przygotowania, zdjęcia czy montaż?
Czułam się bardzo dobrze przygotowana do zdjęć. Miałam doświadczenie także ze współpracy z uznaną autorką warsztatów dla filmowców Judith Weston. Wiedziałam czego chcę, wiedziałam co robię, więc wszystko na planie zagrało jak należy. Pewne trudności napotkałam na etapie preprodukcji, ponieważ mając wszystko w głowie, musiałam włożyć wiele wysiłku w wyjaśnienie tego współpracownikom. Postprodukcja była zaś dla mnie najbardziej tajemniczym etapem procesu, ponieważ jako aktorka brałam wcześniej udział jedynie w nagrywaniu postsynchronów.
Jak wizualny język filmu rozwinął historię, którą chciałaś opowiedzieć?
Nasz operator Frederic Van Zandycke jest niesamowity. Podał mi przykład filmu „Blue Valentine”, a więc pozostanie blisko bohaterów, ale nie zawsze pokazywanie tego, co widzą oni. Pozostawiamy sporo wyobraźni widza. Perspektywa młodej Evy jest szeroka, aby potem ulec zwężeniu. Mamy też relację między Evą i jej matką, które nigdy nie pojawiają się w jednym kadrze. To ważne dla ukazania dystansu panującego pomiędzy nimi.
W przypadku współczesnej Evy jesteśmy wciąż bardzo blisko niej, ponieważ jest jakby uwięziona w małym kadrze. Zrealizowaliśmy też wiele długich dubli i ciągłych ujęć. Co się zaś tyczy kolorów, postawiliśmy na letnie, radosne barwy bez dodatkowych warstw. Miało to dać efekt w stylu „Goonies” czy „Stań przy mnie”. Podobne kolory i trochę rozpikselowania. Zimą z kolei robi się ciemniej i chłodniej, ale bez wrażenie zlodowacenia czy śnieżnej bieli. Eva często ubiera się na niebiesko, także w przeszłości, więc tego się trzymaliśmy.
Do jakich przemyśleń chciałabyś zainspirować widzów filmu?
Chciałam nakręcić film o kruchych ludziach, którzy przyjmują wiele do siebie, a przeciwko którym nieraz obraca się cały świat. Wiele filmów opowiada o wytrzymałości, o byciu silnym. Ten jest dla tych, którzy skrywają swój ból głęboko w sobie, gdzie nikt nie może go dostrzec, a gdzie po cichu ich on drenuje. W prawdziwym życiu niektórzy bywają trochę skryci, wycofani, zimni lub przygnębieni. Łatwo jest mówić: „No dalej, wyrzuć to z siebie”, ale nie każdy jest w stanie to zrobić. Nie wszystko jest takie, jakim się wydaje być. Trauma niektórych ludzi jest pogrzebana głęboko w nich samych i nie można wydobyć jej na zewnątrz, bo to zbyt groźne. Mam nadzieję, że film wzbudzi odrobinę empatii.
Tłumaczenie: Sebastian Rerak
fot. i źródło: materiały prasowe