Popkulturowa zmiana warty – recenzja książki „Kraina Lovecrafta” Matta Ruffa

21 października 2020

Matt Ruff „Kraina Lovecrafta”, tłum. , wyd. W.A.B.
Ocena 7,5 / 10

Czytanie na przemian z oglądaniem „Krainy Lovecrafta” ma w sobie coś wyzwalającego, choć jednocześnie trochę szkodzi odbiorowi książki, bardziej wyważonej i z pewnością mniej energetycznej od serialu. A i tak jedną z niewątpliwych zalet wyemitowania przez HBO ekranizacji jest przyczynienie się do wzrostu popularności powieści Matta Ruffa.

Pisząc o rosnącej popularności książki, postarajmy się, by jej autor nie zniknął z naszego czytelniczego radaru. „Kraina Lovecrafta” nie jest pierwszą książką Ruffa w Polsce, choć te wcześniejsze raczej rynku nie zawojowały i znane są przede wszystkim koneserom literatury fantastycznej. W „Złych psach”, „Głupcu na wzgórzu” i „Mirażu” udowadniał on, że jest pisarzem nietuzinkowym i poszukującym, z jednej strony prowadzącym swoiste twórcze dialogi z kultowymi dziełami i autorami fantastyki, z drugiej bacznie obserwującym współczesny świat i przemycającym refleksje na jego temat do swych powieści.

Te drugie z wymienionych twórczych aktywności szczególnie widoczne były w „Mirażu”, w którym Ruff wziął na tapet tragedię z 11 września 2001 roku razem z jej całym pokłosiem, całkowicie jednak odwracając sytuację i tworząc alternatywny świat, w którym to terrorystyczne USA są odpowiedzialna za atak na wieże w cywilizacyjnie rozwiniętym Bagdadzie. Ruff rozprawiał się tu z wieloma stereotypami dotyczącymi naszego postrzegania społeczeństw i kultury Bliskiego Wschodu, które w dzisiejszych telewizyjnych obrazkach głównie straszą albo niepowstrzymaną emigracją albo terrorystycznym zagrożeniem.

W „Krainie Lovecrafta” Ruff, można powiedzieć, idzie jeszcze dalej, tworząc książkę świadomie prowokacyjną i zarazem rozliczeniową, bo skupiającą się na tematyce rasowych uprzedzeń w – zdawałoby się – sielskiej Ameryce lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tematyka to bardzo na czasie, bo przecież pamiętamy zahaczające o nią niedawne oscarowe filmy „Greenbook” i „Moonlight”, czy doskonałe horrory Jordana Peela „Uciekaj” i „To my”. Ostatnio zaś przyszedł też czas na seriale – i tak czarnoskórzy bohaterowie stali się najważniejszymi postaciami w „Watchmen”, „Atlancie” oraz oczywiście w „Krainie Lovecrafta”. A i tak ukoronowaniem walki z kulturowo-społecznym wykluczeniem osób czarnej rasy nie stały się wcale udane „Ukryte działania” o czarnoskórych matematyczkach z NASA, a superbohaterska „Czarna Pantera” z nieodżałowanym Chadwickiem Bosemanem, w której to produkcji czarni mieszkańcy naszego globu dostali wreszcie bohatera wyobraźni masowej, na jakiego od dawna zasługiwali.

Bohaterowie serialu „Kraina Lovecrafta”.

„Kraina Lovecrafta” została wydana w 2016 roku, czyli na początku tej wznoszącej fali. Taki pomysł na powieść zdarza się pewnie raz na tysiąc – i nie chodzi tylko o fakt obsadzenia w centrum wydarzeń czarnoskórej grupki, powiązanej koneksjami rodzinnymi i przyjacielskimi, ale umieszczenie jej w metaforycznym, tytułowym kontekście. Określenie kraina Lovecrafta odnosi się tu z pewnością do gatunkowej formuły książki, która stawia bohaterów w konfrontacji z przeróżnymi, mrocznymi i potężnymi nadprzyrodzonymi siłami.

Drugie odczytanie tytułu nawiązuje do znanych skądinąd poglądów kultowego pisarza, którego z dzisiejszej perspektywy niezwykle łatwo określić mianem rasisty. To zaś prowadzi do konkluzji, że Ameryka lat pięćdziesiątych była dla jej czarnoskórych mieszkańców tym właśnie – lovecraftowską krainą z czyhającymi na nich potworami o białym odcieniu skóry. Mocna teza, dla niektórych nie do przyjęcia, ale jeśli choćby spojrzymy na motta poszczególnych rozdziałów książki, to pokazana w nich Ameryka rzeczywiście zaczyna przypominać złowrogą, opresyjną krainę, może nawet bardziej kojarzącą się ze światami tworzonymi przez Orwella niż Lovecrafta.

Jest jednak jeszcze trzecia strona powieściowej krainy Lovecrafta, trochę przytłumiona przez te dwie istotniejsze. Książka Ruffa, z przewodnim wątkiem podjazdowej wojny rodziny Freemanów z białymi przedstawicielami Kościoła Pradawnego Świtu, w rzeczywistości bardziej niż powieścią jest swoistą antologią opowieści niesamowitych. Tak samo jak określenie kraina Lovecrafta nie dotyczy jedynie twórczości pisarza z Providence, ale także będących niesłusznie w jego cieniu wielu twórców, często prekursorów tego typu literatury. Mimo że po dekadach to właśnie opowiadania Lovecrafta najbardziej oddziałują na popkulturę, to nie byłoby jego twórczości bez literackich dokonań Arthura Machena, Algernona Blackwooda, Ambrose’a Bierce’a czy Roberta W. Chambersa.

Taka interpretacja tytułowej krainy Lovecrafta jako części popkulturowego dziedzictwa i włączenie do niej czarnoskórych bohaterów w roli protagonistów tworzy z powieści Ruffa alegoryczny fragment nieopowiedzianej historii popkultury, która po wielu dziesięcioleciach domaga się wyjścia na światło dzienne. Inspiracjami do powstania powieści były dla pisarza uzyskiwane często przypadkiem informacje, choćby te na temat istnienia zielonej książki dla czarnych kierowców czy specyficznej sytuacji czarnoskórych czytelników fantastyki w owych czasach. Dlatego Ruff zrywa z wizją czarnego człowieka, którą kiedyś kształtował w czytelnikach Henryk Sienkiewicz czy Mark Twain, i daje stworzonym przez siebie postaciom to, co w pełni im się należy – centralne miejsce w powieści z dziedziny literatury popularnej.

A co najważniejsze, reinterpretując fantastyczną klasykę, czyni ich pierwszoplanowymi bohaterami opowieści niesamowitych w ich przeróżnych – zależnie od perypetii danej postaci – odmianach, tworząc przed czytelnikiem zadziwiający, tematyczny wachlarz gatunkowy. Serial HBO stara się te autorskie koncepty przedstawiać nam w dobitnej otoczce artystycznej, często na siłę i być może momentami zbyt daleko się w swej nieokiełznanej dezynwolturze (choć przyznajmy, że wyjątkowo widowiskowej) zapędza. Natomiast Ruff robi to z rzetelnością świadomego autora, może bez fajerwerków, ale ze wzbudzającą szacunek konsekwencją i pomysłowością, jakby próbował na nowo przepisać klasyczne opowieści niesamowite. A my przy okazji patrzymy, jedni z niepokojem inni z niesłabnącym zainteresowaniem, jak na naszych oczach nadchodzą fascynujące czasy popkulturowej zmiany warty.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje