Gdy przedawkujesz melancholię – recenzja książki „Święto nieważkości. Morawy” Michała Tabaczyńskiego

23 czerwca 2023

Michał Tabaczyński „Święto nieważkości. Morawy”, wyd. Czarne
Ocena: 5 / 10

Kiedy przed paroma laty Petr Minařík, właściciel brneńskiego wydawnictwa Větrné mlýny, powiedział mi, że do Brna przyjeżdża Michał Tabaczyński, aby pracować nad reportażami o Morawach, ucieszyłem się. Z dwóch powodów: po pierwsze, znałem poprzednią książkę Tabaczyńskiego („Pokolenie wyżu depresyjnego”), która – choć oczywiście miała pewne mankamenty – była zbiorem erudycyjnych, w większości ciekawych esejów o literaturze i generacyjnym doświadczaniu melancholii. Drugi powód był jeszcze ważniejszy. Otóż jako przyszywany brneńczyk z ekscytacją wyczekiwałem, aż w polskim piśmiennictwie „czechofilskim” ukaże się pozycja poświęcona Morawom i ich stolicy. „Święto nieważkości. Morawy”, opublikowane w serii Sulina wydawnictwa Czarne, to bodaj pierwsza polska publikacja o Czechach, która niemalże w pełni zrywa z powszechnym u nas i u naszych południowych sąsiadów „pragocentryzmem”.

Na początek klaryfikacja: książka Tabaczyńskiego to raczej zbiór esejów podróżniczych i biograficznych, poświęconych czeskim (czy też morawskim) pisarzom i postaciom historycznym, a nie klasyczny reportaż. Bydgoski pisarz i tłumacz podąża tu ścieżką podobną do tej, którą obrał w „Pokoleniu wyżu depresyjnego”. Mamy więc okazję do zapoznania się z życiorysami Jiříego Ortena, Jana Skácela, Milana Kundery, Jakuba Demla czy… ojca genetyki, Gregora Mendla. Pomiędzy rozważaniami natury biograficznej Tabaczyński umieścił refleksje ze swoich flanerystycznych przechadzek, głównie po Brnie i kilku innych morawskich miejscowościach.

W „Morawach” podoba mi się przede wszystkim główny temat – być może dzięki tej książce niektórzy czytelnicy dowiedzą się, że taki region w ogóle istnieje i że Republika Czeska nie jest państwem monolitycznym, tożsamym wyłącznie z Pragą i jej okolicami. Nieco gorzej wygląda jednak realizacja tego tematu: w dużej mierze książka Tabaczyńskiego jest bowiem historycznoliterackim esejem i podczas lektury można odnieść wrażenie, że tytułowe Morawy pełnią tu czasami rolę raczej pretekstową. Nie chcę umniejszać pracy, jaką autor włożył w powstanie tej książki – na jej potrzeby przetłumaczył między innymi fragmenty twórczości omawianych postaci, a także ewidentnie odbył niejedną szczegółową kwerendę. Jednym z najlepszych tekstów w „Morawach” jest ten poświęcony miastu Zlín oraz fenomenowi Tomáša Bati. Napisany stylizowanym na biblijne podania językiem, nie tylko dobrze koresponduje on z klasycznym już tekstem Mariusza Szczygła na podobny temat, ale także odbrązawia postać niemal legendarnego założyciela przemysłowego imperium. W krótkich przerywnikach, określanych jako „Melancholijne spacery”, Tabaczyński przybliża czytelnikowi Brno nieco bardziej przyziemne, co jest jedną z ciekawszych części książki. Autor przechadza się między innymi po niezwykle malowniczym i ogromnym Ústředním hřbitovie (Cmentarzu Centralnym), po dzielnicy Židenice, w której urodził się Hrabal, podziwia funkcjonalistyczną architekturę, tropi rozsianą po mieście twórczość „brneńskiego Banksy’ego”, czyli ulicznego artysty o pseudonimie Timo.

Brno (fot. Patrick Müller/Flickr)

Niestety, do książki Tabaczyńskiego mam także kilka zarzutów. Otóż „Morawy” nie są za bardzo o… Morawach. Na bez mała trzystu stronach nie znajdziemy tak naprawdę wielu informacji o historii i kulturze tego regionu: zdecydowaną większość treści zajmują eseje biograficzne, głównie o czeskich/morawskich literatach. Powtórzę: pisarz wykonał dobrą pracę, zajrzał do źródeł i relacji, widać, że jest literaturoznawczym ekspertem, ale czytelnik, który spodziewa się publikacji stricte reporterskiej, może się srodze zawieść. Nie jestem również przekonany do głównej tezy, która przyświecała powstaniu tej książki, a mianowicie przeświadczenia, że Morawy są, jak pisze Tabaczyński, „melancholijną krainą cierpienia”. Autor ma oczywiście prawo do swojej wizji i trzeba przyznać, że konsekwentnie ją realizuje, ale jeśli w opisie książki pojawia się stwierdzenie, że „Święto nieważkości” to „nie tylko reportaż o Czechach, ale także literacki esej wędrowny”, to muszę zaprotestować. Otóż w moim odczuciu „Morawy” niemal w ogóle nie są ani reportażem, ani o (współczesnych, codziennych) Czechach. Esejem, refleksjami z podróży – jak najbardziej. Blurba do „Moraw” napisał profesor Paweł Próchniak: jeśli czytelnik zna twórczość i działalność krakowskiego polonisty, to zapewne domyśli się, że ma do czynienia z książką skupiającą się na melancholii, metafizyce i artystowskim obliczu czeskiej kultury. Jednak odbiorca chcący poznać współczesne Morawy, ich problemy i społeczność, nie znajdzie w „Święcie nieważkości” wielu informacji na ten temat. Nie dowie się o fantastycznym przemyśle winiarskim z tej części Republiki, nie pozna losu zgettoizowanych Romów, mieszkających w brneńskiej dzielnicy Cejl, nie odwiedzi wirtualnie malowniczego Mikulova, Znojma czy Kroměříža, w którym Miloš Forman kręcił „Amadeusza”. Oczywiście na kilkuset stronach trudno jest kompleksowo opowiedzieć o bogatym kulturowo i historycznie regionie, ale Tabaczyński skupia się przeważnie na literacko-estetycznym obliczu omawianych miejsc. W jednym z tekstów autor przytomnie zauważa, że polski czechofil jest bezgranicznie zakochany w Pradze, a „o istnieniu Moraw i Brna prawie nie wie”. Mam nadzieję, że jego książka to zmieni, ale równocześnie obawiam się, że obraz regionu, który się z niej wyłania, nie za bardzo pozwala na opuszczenie czechofilskiej strefy komfortu. Odnoszę bowiem wrażenie, że polskie piśmiennictwo poświęcone Czechom jest tematycznie okopane na dwóch frontach: jeden to bezrefleksyjna, pełna stereotypów czechofilia, drugi to eseje i biografie dotyczące czeskiej kultury „wysokiej”. Pomiędzy, z drobnymi wyjątkami, nie ma nic – ziemia niczyja.

Dzielnica Cejl (fot. Jaroslav A. Polák/Flickr)

Warto wspomnieć także o języku, w jakim „Morawy” zostały napisane. Tabaczyński używa podobnej frazy, którą posługiwał się w „Pokoleniu wyżu depresyjnego” – jest ona elegancka, erudycyjna, gdzieniegdzie przeplatana grami słownymi, anegdotami bądź mniej lub bardziej udanymi żartami. Bydgoski eseista ma nieraz świetny pomysł na kompozycję i styl danego tekstu, na przykład we wspomnianym już eseju o Zlínie czy w tekście o Jakubie Demlu, w którym biografia pisarza-księdza została przedstawiona w formie drogi krzyżowej. Styl Tabaczyńskiego jest jednak czasami nieco zbyt wzniosły, przez co niestety zdarza mu się ocierać o pretensjonalność.

Tytuł ostatniej powieści Milana Kundery to „Święto nieistotności” i być może stanowił on inspirację dla książki Tabaczyńskiego. Nie chcę przez to powiedzieć, że „Święto nieważkości” jest nieistotne – dla bohemistów czy też osób uwielbiających twórczość Mariusza Szczygła lub Aleksandra Kaczorowskiego będzie ono nie lada gratką. Czytelnicy, którzy nie zaliczają się do tych dwóch grup, muszą mieć jednak na uwadze, że Tabaczyński pisze o swoich „Morawach wyobrażonych” z bardzo specyficznej perspektywy, która nie każdemu może przypaść do gustu.

Błażej Szymankiewicz


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje