Bigos à la Butenko – recenzja komiksu „A niech cię, Tesla!” Jacka Świdzińskiego
Jacek Świdziński „A niech cię, Tesla!”, Wyd. Kultura Gniewu
Ocena: 8,5 / 10
Bohdan Butenko znalazł godnego siebie następcę. Nieznany szerzej Jacek Świdziński, autor wydanego przez Kulturę Gniewu tomiku „A niech cię, Tesla”, nie tylko rysuje jak nestor polskiego rysunku, ale i poczucie humoru ma równie absurdalnie wypaczone, a przy okazji stosowną różnicą wieku odświeżone.
Niejaką zapowiedzią atrakcji czekających nas podczas lektury jest już okładka, na której oczom naszym ukazują się różowiutkie ni to zwoje mózgowe, ni jelita, a w rzeczywistości futurystyczny akcelerator. W niedalekiej przyszłości, w której osadzona jest akcja tegoż tomiku, urządzenie to, podłączone do niepozornego thereminu, ma pozwolić naukowcom wyprodukować – uwaga – humanitarną broń masowego rażenia. Prace przebiegałyby raczej spokojnie, jak to na etacik w budżetówce przystało, z darmowymi implantami do uszu wliczając, gdyby nie pewien groźny incydent. Otóż dwójka przedstawicieli Państwowej Inspekcji Pracy podczas rutynowej kontroli wśród decydentów do spraw budowy dróg i autostrad zdemaskowała grupę sowieckich agentów. Zajście to ostatecznie doprowadziło do nieprzewidywalnego wypadku, którego skutki odczuwalne miały być w kategoriach ogólnoświatowych, o ile nie międzygwiezdnych.
Rewelacje, których pokrótce tu państwu dostarczam, poznajemy w rzeczywistości na kartach tomiku od tyłu strony. Świdziński prowadzi narrację czterotorowo, odsłaniając stopniowo sensacyjne fakty i okraszając całość solidną porcją absurdalnego humoru. Czegóż w tym bigosie nie uświadczymy: rozgoryczeni naukowcy z autentycznym Nikolem Teslą na czele, porywczy i niezbyt rozgarnięci politycy, nieopłacony abonament za radio, cewki elektromagnetyczne z epoki Eisenhowera i łobuzeria, co śmieci pod klatką łupinami po pestkach. Po pierwsze autora należy pochwalić za to, że przy całym tym galimatiasie udało mu się nie przeszarżować. Ani przez chwilę nie odczuwamy przesytu bądź skołowacenia wywołanego nadmiarem wątków, feerią pomysłów. Po każdym zaserwowanym dowcipie Świdziński daje nam czas na złapanie oddechu, odczekuje, by po chwili przypuścić atak na nasze poczucie humoru z zupełnie innej flanki. W stanie jak najbardziej pozytywnego zaskoczenia udaje się autorowi utrzymać nas aż do ostatniej kartki, bo puenta tej historii pada dosłownie w ostatnim kadrze. I wreszcie rysunki, tak beznadziejnie prymitywne a zarazem inteligentnie skomponowane, przebogate w treści a zarazem oszczędne, pełne humoru a zarazem najzupełniej serio narysowane, jak tylko Bohdanowi Butence udałoby się to zrobić. Z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć, że autor „Kwapiszona” znalazł – choć nie szukał – w osobie Świdzińskiego godnego następcę.
Określenie „bigos” padło powyżej nieprzypadkowo, bowiem klisze, nad którymi znęca się Świdziński, technologiczne, socjologiczne, popkulturowe, są bardzo dobrze rozpoznawalne pod naszą szerokością geograficzną, a częstokroć wręcz dla niej typowe. Tylko osoba urodzona i wychowana w tym kraju, posługująca się tym językiem jest w stanie w pełni cieszyć się „A niech cię, Teslą!”. I niech to będzie najlepszą rekomendacją dla tego tomiku.
Artur Maszota
TweetKategoria: recenzje