Zmarł Lech Jęczmyk, tłumacz m.in. Vonneguta, Ballarda, Dicka, Le Guin i Palahniuka
W poniedziałek 17 lipca w wieku 87 lat zmarł Lech Jęczmyk, wybitny tłumacz, znawca literatury science fiction, eseista, publicysta i redaktor. Przekładał na język polski m.in. dzieła Kurta Vonneguta, J.G. Ballarda, Philipa K. Dicka, Josepha Hellera, Ursuli K. Le Guin i Chucka Palahniuka.
Jako pierwszy wiadomość o jego śmierci przekazał w mediach społecznościowych dziennikarz Wojciech Sedeńko. „Dzisiaj odszedł, tak jak chciał, w domu, Lech Jęczmyk (1936-2023). Miał 87 lat. Wspaniały człowiek, tłumacz, redaktor, znawca fantastyki i literatury” – napisał.
Lech Jęczmyk uchodzi za prawdziwego nestora polskiej fantastyki. W latach 60. i 70. pracował najpierw w Wydawnictwie Iskry, a potem w Czytelniku, gdzie zajmował się wydawaniem literatury anglo-amerykańskiej. To dzięki niemu ukazało się wznowienie książek J.R.R. Tolkiena w twardej oprawie i w opracowaniu graficznym Stasysa Eidrigeviciusa, pierwsze w naszym kraju powieści Williama Whartona czy „Świat według Garpa” Johna Irvinga. Odkrył dla polskiego czytelnika przyszłego noblistę Johna Maxwella Coetzee. Uruchomił serię science fiction, w której ukazały się m.in. „Człowiek z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka czy „Wyspa” J.G. Ballarda.
Jak mówił po latach, wiedział, że w karierze wydawcy osiągnął „najwyższy stopień dostępny bezpartyjnym”, drogę wzwyż miał zamkniętą, dlatego poszedł w bok – zaczął tłumaczyć z rosyjskiego i angielskiego. Dokonał przekładu wielu cenionych dzieł, m.in. „Paragrafu 22” Josepha Hellera, „Lewej ręki ciemności” Ursuli K. Le Guin, „Małego Wielkiego Człowieka” Thomasa Bergera czy „Podziemnego kręgu” Chucka Palahniuka. Ważne miejsce w jego dorobku translatorskim zajmowała twórczość Kurta Vonneguta.
„Był on dla mnie pisarzem ważnym, także dlatego, że od niego zacząłem tłumaczenie prozy amerykańskiej. Nazwał mnie gdzieś swoim 'polskim głosem’ i bardzo dobrze, bo przekład polega na tym, żeby uzyskać podobny efekt w zupełnie innym materiale. Był człowiekiem niezwykle sympatycznym i po prostu dobrym, zgodził się na przykład na wydanie w stanie wojennym swojej powieści 'Matka noc’ za symboliczną złotówkę. Jako członkowi Pen Clubu nie wolno mu było zupełnie zrezygnować z honorarium. Swojego agenta literackiego zawiadomił post factum, że należy mu się dziesięć groszy” – pisał Jęczmyk w swoim zbiorze wspomnień „Światło i dźwięk”.
Jęczmyk był jednym z kandydatów na pierwszego redaktora naczelnego pisma „Fantastyka”, które powstało w 1982 roku, jednak ze względu na swoje poglądy polityczne nie został zaakceptowany przez władze ludowe. Dwa lata później dołączył do redakcji jako szef działu zagranicznego, a w 1990 roku, po zmianie ustroju i przemianowaniu pisma na „Nową Fantastykę”, został jego redaktorem naczelnym. Funkcję tę pełnił do 1992 roku.
Jęczmyk w dzieciństwie przeżył okupację Warszawy, na własne oczy widział przejazd ulicami Adolfa Hitlera, choć Niemcy grozili rozstrzelaniem wszystkim, którzy pokazaliby się w oknach. W jego rodzinnym domu gościł Witold Pilecki. Później, już w czasie karnawału Solidarności, zgłosił się na ochroniarza księdza Jerzego Popiełuszki, który był celem ataków komunistów.
Wspomnieniem o Jęczmyku podzielił się na Facebooku m.in. Łukasz Orbitowski. „Wiele lat temu, na jakimś konwencie piliśmy razem śniadanie. Miałem na sobie, jak to ja, koszulkę z motywem diabelskim. Był to, jeśli mnie pamięć nie myli, triumfujący Lucyper czy coś równie przyjemnego. Lech, żywotnie i szczerze związany z katolicyzmem, popatrzył na mnie, młodego, dzikiego i tak rzekł: 'Mój bóg zwycięży twojego’. Tego samego dnia złamał rękę po pijaku. Potem we dwóch, znów przy kielichu, śmialiśmy się z tego, co powiedział podczas śniadania. Dziś przestał istnieć wielki, wyjątkowy człowiek. Nigdy Go nie zapomnę” – napisał.
Jęczmyka pożegnał również Szczepan Twardoch. „Zmarł Lech Jęczmyk, wielki tłumacz literatury angielskiej, człowiek fascynujący, większy od samego siebie, wyznawca najdziwniejszych teorii spiskowych, wielki gawędziarz, dżudoka, który po dwunastu wódkach i siedmiu krzyżykach na karku na trzy razy od siebie młodszych prezentował techniki dżudo. Prawdziwy mensz. Mam wiele związanych z nim wspomnień, najdziwniejsze jednak wiąże się z wyjazdem do Łodzi, nie pamiętam już z jakiej okazji, na którym zakwaterowano mnie i Lecha w jednym pokoju, co dla nas obu było dość niezręczne, dla niego, starego już człowieka, chyba bardziej. Piliśmy najpierw dużo wódki w knajpie, potem w pokoju Lech wyciągnął z torby jeszcze jakąś buteleczkę nalewki czarodziejskiej, wypiliśmy, zgasiłem światło i do łóżek. Gdy się położyłem, Lech zaczął mówić, nie oczekując ode mnie nawet funkcji fatycznej, cicho, prawie szeptem, ale głos miał przecież zawsze tak tubalny, jak można było się spodziewać po człowieku jego byczej postury, więc mówił, opowiadał z tego łóżka obok jakby daleka burza grzmiała, gawędził o wszystkim, o swoim życiu, młodości, o tym jak, dziecięciem będąc, widział w Warszawie Hitlera, o UFO, o literaturze, o Vonnegucie, o jego osobistej filozofii świata, o Bogu, o wszystkim i o nicości, a ja obok zasypiałem powoli, jakbym słuchał tej dalekiej burzy, która grzmiała w jego siwej głowie. Był Lech Jęczmyk burzą” – napisał Twardoch.
[am]
fot. Zorro2212/Wikimedia Commons
Kategoria: newsy