Z okazji 70. urodzin Stephena Kinga mieszkańcy Bangor opowiadają o spotkaniach ze swoim sławnym sąsiadem

21 września 2017


Dziś, tj. 21 września, Stephen King kończy 70 lat. Z tej okazji dziennikarze z Bangor postanowili nakłonić mieszkańców miasta do opowiedzenia o swoich spotkaniach z jednym z najważniejszych pisarzy dla amerykańskiej popkultury.

Bangor w stanie Maine, gdzie Stephen King ma swój słynny nawiedzony dom, nie jest dużym miastem. Jego populacja liczy nieco ponad 30 tysięcy mieszkańców, a biorąc pod uwagę cały obszar metropolitarny ? jakieś 150 tysięcy. Trudno więc, żeby mieszkający tam ludzie nie natknęli się na sławnego na cały świat sąsiada. W końcu Stephen King mieszka tuż za rogiem. Na dokładkę jest zwykłym facetem, który nie lubi przesadnego rozgłosu. Spaceruje po okolicy z psem. Jego dzieci chodziły do ??miejscowych szkół. Razem z Tabithą często jadał w ulubionej restauracji. Wprawdzie ostatnio King przebywa w Bangor rzadziej, ponieważ ma również drugi dom w Sarasocie na Florydzie, to jednak wielu mieszkańców miasta miało okazję spotkać go przy takiej lub innej okazji i teraz podzieliło się swoimi wspomnieniami z lokalną gazetą „Bangor Daily News”.

Stephen King z psem Molly przed swoim domem w Bangor.

Bliższe relacje ze Stephenem Kingiem mieli szczególnie ci, którzy dorastali w okolicach Bangor w latach 80. i 90. i uprawiali sport. Wtedy też jego własne dzieci chodziły do szkół, nie skupiał jednak uwagi jedynie na swoich potomkach. King bardzo intensywnie działał na rzecz lokalnego sportu, trenował nawet kilka drużyn.

Theresa Cucinotti opowiada o swojej córce, Kate, grającej na początku lat 90. w koszykówkę w lokalnej YMCA. Była jedyną dziewczyną w drużynie chłopaków, prowadzonej przez Dave’a Mansfielda i Stephen Kinga. Jak wspomina matka, King w łagodny sposób zachęcał Kate, aby rzucała piłką do kosza, a nie tylko podawała do innych graczy. Dziewczyna była bardzo utalentowana, ale nie miała pewności siebie na boisku i dlatego rzadko próbowała zdobyć punkt. Podczas meczu o mistrzostwo w YMCA King poprosił o czas, a następnie powiedział pozostałym członkom drużyny, aby pamiętali o podaniu do Kate, żeby mogła oddać rzut. Tak też zrobili i córka Theresy trafiła do kosza, zdobywając trzy punkty. „Cała sala, obie strony, stanęła na nogi. Przysięgam, że było słychać ich wiwaty przez rzekę” ? wspomina pani Cucinotti. „Życzliwość, jaką jej okazał, dała jej pewność siebie, która pozostała w niej do dziś”.

Budynek, w którym w latach 80. i 90. mieściła się YMCA w Bangor.

Niektórzy mieli okazję spotkać Kinga w szkole. Między 1971 a 1973 pisarz nauczał angielskiego w Akademii Hampden, a w latach 80. i 90. odwiedzał wiele szkół w całym stanie. 35-letni Dave Bumpus, który obecnie mieszka w New Jersey, już w wieku 9 lat był wielkim fanem horrorów i sam chciał zostać pisarzem. W czwartej klasie napisał list do Kinga z prośbą, aby ten odwiedził jego klasę i przeczytał na głos któreś ze swoich dzieł. Pewnego dnia Dave wszedł do klasy i szczęka mu opadła ? przy tablicy stał King. „Przeczytał nam krótkie opowiadanie, które w tym czasie nie zostało jeszcze opublikowane. Później znalazło się w zbiorze 'Marzenia i koszmary’. Słuchałem uważnie każdego słowa. Później dał autograf mi i mojemu przyjacielowi. Byłem tak podekscytowany, że myślałem, iż zemdleję, ale udało mi się opanować… Miałem 9 lat, kiedy to miało miejsce. Teraz, 26 lat później, wciąż pamiętam to bardzo wyraźnie”.

Stephen King na Stadionie Mansfield.

Czasem spotkania z Kingiem miały miejsce wtedy, gdy ktoś najmniej tego oczekiwał. Tak było z Timem Morse’em z pobliskiej miejscowości Thomaston. Gdy miał 7 lat, razem z tatą robił zakupy w Wal-Marcie w Bangor. Nagle zauważyli Kinga i podbiegli do niego. Ojciec przedstawił słynnemu pisarzowi syna, dzieciak nie wydawał się jednak poruszony. „Stephen spytał, co myślę o jego książkach, a ja odpowiedziałem, że są nudne. Mój ojciec na to 'Timothy!’. Stephen zapytał, dlaczego tak uważam, a ja odparłem: 'to są książki dla dorosłych, a ja lubię książki dla dzieci’. Tata był wyraźnie zły i zażenowany, więc spytałem: 'No co? Jestem dzieckiem’. Mój ojciec zaczął go przepraszać, a Stephen powiedział, że wszystko w porządku, przecież nie pisze książek dla dzieci… Nawet w wieku 30 lat wspominam to i trochę się czerwienię” ? opowiada Tim.

Panda Garden – ulubiona restauracja Stephena i Tabithy Kingów.

Choć King robi wszystko, aby prowadzić w Maine normalne życie, zdarza się, że mieszkańcy odczuwają jego popularność dosłownie. Tak było w 1998 roku, gdy kręcono „60 Minutes” poświęcone pisarzowi. Część zdjęć do programu zrealizowano w Nowym Jorku, pozostałe miały powstać w Bangor. Kiedy dziennikarz Lesley Stahl zjawił się z ekipą na miejscu, King zabrał go do ulubionej chińskiej restauracji Panda Garden. Aimee Beth Hatt, wówczas młoda kelnerka pracująca w tym lokalu, była przyzwyczajona do wizyt Kingów. Obecność kamer wprawiła ją jednak w niemały popłoch. „Pamiętam, jakby to było wczoraj. Nawet nie miałam wtedy pracować. Nie wiedzieliśmy, że przychodzą. Byłam naprawdę zdenerwowana. Ale ostatecznie Panda Garden nie znalazła się w dokumencie. Ja też nie. Myślę, że widać tam moją rękę. Wiecie, oni są naprawdę zwykłymi ludźmi. Jadali tam przez cały czas. Są naprawdę normalni. Gdyby ktoś podszedł i chciał poprosić go o autograf, zatrzymalibyśmy go. Oni po prostu chcieli zjeść”.

Stephen i Tabitha King.

Może i Kingowie są zwykłą rodziną, ale ich wpływ na życie innych zwykłych ludzi w okolicy jest ponadprzeciętny. Poprzez swoją Fundację Stephena i Tabithy Kingów przekazali miliony dolarów na renowację Biblioteki Publicznej Bangor, budowę Stadionu Mansfield oraz aquaparku w Hayford Park. Nie licząc wielu innych działań charytatywnych, które przyniosły korzyści konkretnym osobom.

Jedną z nich była Amanda Randall z pobliskiego miasteczka Dixmont, a wraz z nią mąż, dzieci i wiele innych wojskowych rodzin z okolic Bangor. Mąż Amandy, Brent Randall, i inni żołnierze piechoty mieli zostać wysłani w styczniu 2010 roku do Afganistanu. Trenowali już w stanie Indiana, ale na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia dostali trochę wolnego. Kłopot w tym, że loty wykupywane w ostatniej chwili są bardzo drogie, więc opcje powrotu do domu, żeby spotkać się jeszcze raz ze swoimi bliskimi, mieli bardzo ograniczone. Wtedy „ktoś” wypożyczył dwa autobusy, aby wszyscy żołnierze z okolic Bangor, którzy chcieli spędzić święta z rodziną, mogli bezpłatnie przyjechać do domu. Tym „kimś” okazali się Stephen i Tabitha, którzy osobiście przekazali 12 999 dolarów na pokrycie rachunku za wynajem pojazdów. Jak wielu z was wie, King jest przesądny, dlatego nie wpłacił równej sumy 13 000 dolarów, bo to mogłoby przynieść pecha. „Nigdy nie zapomnę im tej hojności, a rok później, na szczęście, wszyscy wrócili z Afganistanu, tuż przed kolejnymi świętami Bożego Narodzenia” ? mówi Amanda.

Podobnych historii ludzie z okolic Bangor mogliby zapewne opowiedzieć dużo więcej. Może i udałoby się skompilować z nich osobną książkę? Niezależnie od wszystkiego trudno zaprzeczyć wpływowi, jaki King miał na całe miasto.

[am]
źródło: Bangor Daily News

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: newsy