Komiks działający na wszystkie zmysły – rozmowa z Danielem Chmielewskim o albumie „Ja, Nina Szubur”, graficznej adaptacji powieści Tokarczuk

20 października 2018


Daniel Chmielewski dał się już poznać czytelnikom jako autor poszukujący i eksperymentujący z formą, czego dowodem może być niebanalna opowieść graficzna „Zapętlenie”. Najnowszy i bodaj najambitniejszy jego projekt ujrzał światło dzienne w tym roku. „Ja, Nina Szubur” to wizjonerska adaptacja powieści Olgi Tokarczuk „Anna In w grobowcach świata”, która z kolei była interpretacją mitu o bogini Isztar (znanej też jako Inanna). Czerpiąc z książki najpopularniejszej obecnie polskiej pisarki na Zachodzie oraz sumeryjskiego eposu, Chmielewski stworzył dzieło prowokujące do pytań o istotę władzy i przyszłość rodzaju ludzkiego. O realizacji tego niezwykłego komiksu rozmawiamy z autorem. Materiał uzupełniają niepublikowane szkice koncepcyjne, dzięki którym możecie zobaczyć, jak przebiegał proces powstawania albumu (wystarczy kliknąć w grafiki, żeby powiększyć).

Artur Maszota: Wiem, że propozycja adaptacji „Anny In w grobowcach świata” wyszła od Wojciecha Szota z Wydawnictwa Komiksowego. Do tej pory znany byłeś raczej z autorskich projektów. Skąd więc myśl, aby spróbować sił w interpretacji czyjejś twórczości?

Daniel Chmielewski: Wojtek chyba dlatego zwrócił się do mnie, bo właśnie mam bardzo autorskie podejście do języka komiksu i lubię łamać zasady, co nie zawsze przekłada się na przyjemność czytelników w trakcie lektury, ale na pewno dostarcza nietypowych wrażeń. Ja z kolei rzuciłem się na szansę adaptacji, bo chciałem sobie udowodnić, że mogę napisać i narysować pełnometrażowy album, który będzie opowiadał konkretną, emocjonalną historię, a nie będzie hermetycznym esejem o moich fascynacjach. Ostatecznie wyszedł produkt mocno eseistyczny, momentami hermetyczny i nie do końca mainstreamowy, bo naumyślnie zrezygnowałem z możliwie wszystkich sensacyjnych elementów, które niczemu nie służą poza suspensem. I pewnie wielu czytelników ma mi to za złe, co prześwituje z recenzji – przydałoby się trochę więcej skradania, biegania, momentów „a wtem”, ale byłem ciekaw, czy można to wywalić. Pamiętam, jak oglądałem „The Story of Film – Odyseję filmową” Cousinsa i wspominał o francuskim filmie, w którym główny bohater jest gdzieś uwięziony, nie może się wydostać z jakiegoś pomieszczenia, jest napięcie, a potem przeskakujemy do następnej sceny, gdy bohater idzie już ulicą, bo wiadomo, że musiał coś wymyślić, by uciec. Bardzo mi się takie podejście spodobało.

Zanim zabrałeś się za ten projekt, znałeś twórczość Tokarczuk?

Czytałem wcześniej zbiory opowiadań – „Szafę” i „Grę na wielu bębenkach”. Od lat mało czytam beletrystyki, za to uwielbiam opowiadania, łapią esencję myślenia autorki albo autora. Nie ma tam miejsca na „mięso”, którym trzeba obłożyć koncepcyjny szkielet. Niedawno skończyłem „Prowadź swój pług…”. Tego samego dnia byłem na spotkaniu z Martą Dymek z Jadłonomii i słowa Olgi i Marty tak mocno na mnie wpłynęły, że przestałem z dnia na dzień jeść mięso.

A co zrobiło na tobie największe wrażenie w „Annie In w grobowcach świata”?

Ujęło mnie, że w bądź co bądź tak krótkiej powieści czytelnik zagłębia się w ponadczasową epicką wędrówkę. Osobiście czułem, jakbym dotykał czegoś sprzed czterech tysięcy lat, czegoś współczesnego i czegoś wymykającego się teraźniejszości.

Szkic i wersja finalna jednej z plansz komiksu „Ja, Nina Szubur” Daniela Chmielewskiego.

Album „Ja, Nina Szubur” imponuje rozmachem fabularnym i graficznym. Domyślam się, że stworzenie go musiało być czasochłonnym procesem. Ile trwały prace nad projektem i jak przebiegały?

Książkę przeczytałem na początku 2015 roku, potem pracowałem z Katarzyną Szaulińską nad „Czarnymi falami” – komiksem adresowanym do gimnazjalistów i dotyczącym depresji. Po latach używania cienkopisu do rysowania wróciłem w „Czarnych falach” do ołówka i poczułem, że to jest jednak moje narzędzie, czuję się z nim swobodnie i wpływa to na przyjemność z rysowania, więc wiedziałem już, jak będę rysował adaptację książki Olgi. W okolicach kwietnia zasiadłem do prac scenariuszowych, które trwały z dwa lata. Gdzieś w połowie tych prac zacząłem już rysować, więc ostatecznie cały projekt zamknąłem w jakichś trzech latach, co jak na mnie, jest błyskawicznym tempem (nad debiutem i „Zapętleniem” pracowałem po jakieś cztery do sześciu lat, a były to rzeczy o wiele krótsze i prostsze).

Czy w trakcie prac konsultowałeś się z Olgą, czy też raczej pozostawiła ci pełną swobodę?

Na samym początku, gdy byłem już po lekturze książki i wstępnych przemyśleniach, Wojtek zorganizował spotkanie, żebyśmy się z Olgą poznali. Przedstawiłem jej wtedy pomysł, że chcę stworzyć autonomiczną pracę inspirowaną „Anną In…”, dzięki czemu nie będzie to tylko gadżet z jej nazwiskiem na okładce, tylko coś wchodzącego w dialog z jej powieścią i z mitami. Jednocześnie jeśli czytelniczki i czytelnicy przeczytają jedno, to sięgając po drugie, będą mogli przeżyć zupełnie inną przygodę i samo porównywanie obydwu rzeczy będzie dodatkową zabawą. Przez kolejne lata podsyłałem Oldze wszystkie materiały, treatmenty, szkice, gotowe plansze, ale nie zgłaszała żadnych uwag. Dała mi pełną wolność i kibicowała przez cały czas. Bardzo mnie cieszy, że choć Olga jest światowej sławy autorką, to zawsze w kontakcie z drugą osobą (i to było też widać na festiwalu Góry Literatury, gdzie dwukrotnie byłem zapraszany) jest skromna i otwarta na dialog.

Szkic i wersja finalna jednej z plansz komiksu „Ja, Nina Szubur” Daniela Chmielewskiego.

Proza Tokarczuk – a szczególnie „Anna In…” – oparta jest na słowie/języku. Czy trudno było przełożyć te słowa na obraz?

Choć Wojtek Szot wybrał do adaptacji „Annę In…” jako bardzo „plastyczną powieść”, to ta plastyczność była zakorzeniona w słowie, była bardzo poetycka i w każdym zdaniu kryło się wiele obrazów. Komiks czy film może jedno zdanie zastąpić jednym konkretnym wizualnym przedstawieniem, więc trzeba szukać alternatywnych rozwiązań, by takiej literatury nie spłycić. Po pierwsze, chciałem stworzyć kontrapunkt. Oniryczność i ponadczasowość świata przedstawionego u Olgi, przełożona dosłownie, stałaby się epigońską zabawą eksperymentów autorów z lat 70 i 80. Jako że jestem wielkim fanem Christophera Nolana, to zdecydowałem się urealnić świat Inanny i go spsychologizować. Jestem też wielkim fanem Ballarda, który wykorzystywał kostium science fiction, by mierzyć się z własnymi obsesjami i by opisywać zjawiska niepokojące go w konkretnym momencie historii. Z Nolana jeszcze wziąłem montaż – uwielbiam jego syntetyczne, zwiastuno-podobne montaże. W ten sposób zaczęła krystalizować mi się metoda pracy i zbiór pytań, jakie musiałem sobie zadać. I każda odpowiedź rodziła kolejne pytania. W ten sposób, krok po kroku, dekonstruowałem powieść Olgi i sumeryjskie pierwowzory i dochodziłem do własnych rozwiązań. Na przykład postać rikszarza. Na początku miał zawieść Ninę poza miasto, aż do miejsca, gdzie żyje Ninma, matka Inanny. Ale Ninma nie może żyć zbyt blisko Uruk, potrzebowałem, by była ukryta przed Ojcami Założycielami, swoimi wrogami. Więc żyje po drugiej stronie pustyni. Ok. To powiedzmy, że na pustyni byłyby ślady dawnej cywilizacji: drogi itd. Ale zacząłem czytać o tym, ile czasu natura potrzebuje, by „odzyskać przestrzeń”, i okazało się, że infrastruktura ludzka nie przetrwałaby kilkudziesięciu lat na pustyni bez ciągłego dozoru. A rikszarz zakopałby się w piasku. Miał też podobnie jak u Olgi powiedzieć coś wzniosłego na pożegnanie z Niną. Ale wtedy zacząłem myśleć o animal studies. Czy mutant od samego początku swojego życia przysposabiany na quasi-ludzką maszynę transportową, bez jakiejkolwiek edukacji, mógłby pojąć, że jest ogniwem w łańcuchu rewolucji? Odpowiedź nasuwa się sama. Więc ograniczyłem jego ostatnią interakcję z Niną do tego, że ona pozwala mu mówić sobie po imieniu, co jest jednocześnie złamaniem zasad i gestem zrozumiałym dla tak ograniczonej umysłowo, ale przeżywającej emocje jednostki, jak rikszarz. Właściwie z każdym zdaniem powieści Olgi musiałem mierzyć się w ten sposób, stąd też pisanie trwało dwa lata. I to dosłownie. Jak zmywałem talerze, jak spacerowałem do sklepu, rozwiązywałem non stop takie problemy. A działa to trochę jak podróże w czasie w filmach. Że jeśli zmienisz jedną rzecz w przeszłości, to zmienia się cała teraźniejszość. I tu też tak było – zmieniałem funkcję jednej postaci, wywalałem inną z fabuły i całość zaczynała się chybotać, więc nim runęła, musiałem budować nowe rusztowania.

Szkic i wersja finalna jednej z plansz komiksu „Ja, Nina Szubur” Daniela Chmielewskiego.

Dlaczego zdecydowałeś się przenieść historię w przyszłość?

Fantastyka i science fiction są u mnie wyłącznie kostiumem, konwencją pozwalającą zsyntetyzować interesujące mnie problemy świata obecnego. W jednej recenzji zwrócono uwagę, że zakorzeniłem komiks w barokowym stylu retro kojarzącym się z końcem dwudziestego wieku. I coś w tym jest. Uwielbiałem zawsze tę przesadność w niektórych wizualnych reprezentacjach przyszłości, gdzie wszędzie są rury i kable i zamiast funkcjonalności jest „klimat”. Gdzieś we mnie tkwi ten dziesięciolatek, który zakochał się w przesadzonych samochodach policyjnych z filmu „Super Mario Brothers” albo w rysunkach Johna Blanche’a, który dla gier z serii „Warhammer” tworzy pełne przepychu sceny łączące średniowieczną ikonografię i architekturę z technologią. I podczas lektury „Anny In…”, gdy obmyślałem własną scenografię, to dziecięca nostalgia pchała mnie ku takim wizualnym tropom. Ale tak jak powiedziałem przed chwilą – science fiction to przede wszystkim wygodny kostium, dzięki któremu mogę zestawiać bardzo konkretne, ale niepowiązane ze sobą wydarzenia i zjawiska z XX i XXI wieku tak, by obok siebie mocniej wybrzmiewały. Trudno byłoby mi w pracy naukowej zsyntetyzować myśli związane z masakrami w Indonezji z 1965 roku, ludobójstwem w Rwandzie z 1994, ogólnoświatowymi problemami demograficznymi i urbanistycznymi z ostatnich kilkudziesięciu lat, rozwojem Polski po drugiej wojnie światowej i druzgocącymi skutkami neoliberalizmu. A to są rzeczy, które mnie w ostatnich latach trapią lub fascynują. Przyoblekłem wybrane zagadnienia w szaty nieudanej sytuacjonistycznej utopii, przerobiłem święto Akitu, które było sumeryjskim świętem na cześć Gilgamesza, na dziwne święto konsumpcjonizmu, życia na pokaz i źle rozumianej dobroczynności i wszystko pozszywałem.

Niewykorzystany storyboard.

Mówimy o zawartości, ale trudno nie wspomnieć również o samym wydaniu. „Ja, Nina Szubur” zapewnia – oprócz lektury – także niemałe doznania estetyczne. Format, sposób kadrowania – wszystko to zdaje się mieć dla ciebie duże znaczenie.

Format miał być trochę większy, jak „Stolp” Daniela Odiji i Wojtka Stefańca – niby kilka milimetrów dłuższe i wyższe, ale to powoduje, że człowiek nie jest w stanie objąć wzrokiem całości, brzegi obrazu wyłażą poza pole widzenia i następuje kinematograficzna imersja. Mamy z Wojtkiem Stefańcem fioła na punkcie takich subtelności. Ale koszty i technologiczne rozwiązania nie pozwoliły. Jeśli zaś chodzi o samo zorientowanie, że jest to format poziomy, to tak, wszystko tu ma swój cel. „Anna In…” wydała mi się już po pierwszych kilkunastu stronach „książką drogi”, czuć bardzo mocno przemieszczanie się bohaterek w przestrzeni Uruk – poziomo i pionowo. Stąd głównie pozioma orientacja i wtręty pionowe (gdzie czytelnik musi wykonać fizyczną pracę obracania komiksu, a wierzę, że przez fizyczne doświadczanie czegoś intensywniej przeżywamy to emocjonalnie i intelektualnie). Co ciekawe, sam pomysł na obracanie komiksu miałem przy „Czarnych falach”, komiksie o depresji. Gdy główny bohater zaczyna brać leki i chodzić na terapię, jego świat staje na głowie, ale bohater dochodzi do wniosku, że to właściwie przez ostatnie miesiące, gdy był w depresji, świat stał na głowie. W tym momencie czytelnicy mieli obrócić komiks o 180 stopni i ostatnie kilka stron czytać od prawej do lewej jak mangę. Szybko zrezygnowaliśmy z tego pomysłu jako zbyt przekombinowanego, ale podobał mi się i pasował do pionowo-poziomych wędrówek w „Annie In…”. Podjąłem bardzo dużo decyzji technicznych na samym początku projektowania tej historii, lubię sobie stawiać „obstrukcje” jak von Trier w „Pięciu nieczystych zagraniach”. Więc plansza podzielona jest na siatkę kadrów 4×2. Zrezygnowałem z narracji pierwszoosobowej (bo w komiksie prawie zawsze brzmi sztucznie). Skupiłem się na repetycji i rytmie, tak w samej historii, jak i w powtarzaniu pewnych kadrów albo konfiguracji ciał. Zrezygnowałem z jakichkolwiek cytatów literackich (które były nieodłącznym elementem mojej wcześniejszej twórczości). I jeszcze bardziej niż w „Zapętleniu” rozerwałem tekst i obraz. Chciałem, by tekst płynął i by umiejscowienie dymków kierowało naszym wzrokiem po obrazach. Żeby ten tekst zanikał, ściszał się, podgłaśniał (temu wyciszaniu i podgłaśnianiu służy też kolor). Więc o ile nie ma „szalonych” eksperymentów w „Ninie”, to chciałem zobaczyć, jak bardzo synestezyjny, działający na wszystkie zmysły komiks da się stworzyć.

Daniel Chmielewski i Olga Tokarczuk (fot. Barbara Adamska).

Miałeś okazję spotkać się z Olgą Tokarczuk po wydaniu „Niny Szubur”. Jak spodobała się jej twoja wersja „Anny In…”? Mieliście możliwość porozmawiać o komiksach? Wiem, że już kiedyś wypowiadała się ciepło o komiksowym medium.

Olga wydaje się bardzo zadowolona z komiksu, napisała mi i powiedziała dużo miłych słów po lekturze. Bardzo mnie cieszy spotkanie, jakie odbyło się podczas trzeciej edycji Festiwalu Góry Literatury. Nie dość, że towarzyszyła mu zorganizowana przez Wojtka Birka wystawa „Komiks ponad granicami”, to na scenie zasiedli autorzy komiksu „Błąd”: Marek Šindelka i Matěj Lipavský, rysownik „Profesora Andrewsa” (adaptacji opowiadania z „Gry na wielu bębenkach”), Grzegorz Pawlak, ja, Wojtek Birek i Olga, która bardzo pozytywnie wypowiadała się o medium komiksowym. I choć festiwal jest głównie skupiony na literaturze, to ja i pozostali twórcy komiksów mogliśmy opowiadać o swojej pracy bez kompleksów. Cieszy mnie, że po gigantycznej pracy wydawców, twórców, publicystów i fanów (płci obojga) można wreszcie normalnie opowiadać o komiksie w tym kraju i nie trzeba zaczynać każdego spotkania – jak to było jeszcze dekadę temu – od idiotycznego pytania: „Czy komiks to sztuka?” (dla wciąż zadających to pytanie podpowiem – to MEDIUM jak każde inne).

Rozmawiał: Artur Maszota

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady