Tak właśnie kończy się świat – recenzja książki „Żywe trupy” George’a A. Romero i Daniela Krausa

4 maja 2024

George A. Romero, Daniel Kraus „Żywe trupy”, tłum. Robert P. Lipski, Mariusz Warda, wyd. Zysk i S-ka
Ocena: 9,5 / 10

Napisać, że zasługi amerykańskiego reżysera George’a A. Romero dla horroru są nie do przecenienia, zakrawałoby na czysty truizm, ale fakty pozostają niezmienne: to jego pierwszy w karierze pełny metraż z 1968 roku sprawił, że powracający do życia umarli stali się popkulturowym fenomenem.

Choć nad tym, czy film „Noc żywych trupów” stanowi opus magnum twórczości George’a A. Romero, można dziś debatować, a to, że jego naśladowcy dołożyli do filmów o podobnej tematyce garść autorskich pomysłów, jest trudne do podważenia, klasyk horroru przez całą artystyczną karierę podejmował kolejne próby doskonalenia pierwotnego pomysłu. Jedną z nich miała być powieść o monumentalnych wręcz rozmiarach, stanowiąca niejako podsumowanie podgatunku o zombie. Romero nie zdołał jej dokończyć przed śmiercią, dlatego do tego zadania zaangażowano Daniela Krausa odpowiedzialnego za współpracę z Guillermo del Toro przy książkowym „Kształcie wody”. Wprawdzie oczekiwania były kolosalne, „Żywym trupom” udało się coś niemal niemożliwego: sprostać im z nawiązką.

Fabuła powieści obejmuje rozpinające się na przeszło dekadę wydarzenia i przedstawia zarówno początek koszmaru, jak i jego późniejsze konsekwencje z perspektywy kilku bohaterów znajdujących się w zupełnie różnych miejscach. Mimo że ich losy poprowadzono w zupełnie odrębnych wątkach, poszczególne historie w mniej lub bardziej oczywisty sposób łączą się ze sobą, a całość skonstruowana jest tak, by została zachowana chronologia wydarzeń. Przyglądamy się więc m.in. pracy dwójki patologów, którzy zmuszeni są stoczyć dramatyczną walkę zarówno ze zwłokami w prosektorium, jak i ze wzajemnymi uczuciami w obliczu nadciągającej apokalipsy. Trafiamy też w sam środek pandemonium na pokładzie amerykańskiego lotniskowca, gdzie w ogarniętym płomieniami chaosie wykluwa się nowa religia, a także do stacji telewizyjnej, w której dziennikarze desperacko usiłują informować naród o kolejnych etapach przetaczającego się przez kraj i świat kataklizmu. Perspektyw, z jakich poznajemy fabułę, jest tu znacznie więcej, ale nadrzędnym ich zadaniem pozostaje to, by kawałek po kawałku uświadamiać czytelnikowi prawdziwy rozmiar katastrofy.

Ta jest zaś tak olbrzymia, jak tylko można sobie wyobrażać po książce chcącej uchodzić za „opowieść totalną” o zombie. Choć historia rozkręca się powoli, to z czasem tempo zdecydowanie przyspiesza. Eksplodujące dziesiątkami rozżarzonych odłamków konstrukcje i zroszone krwią pola bitew rodem z apokaliptycznych wizji, sekwencje dramatycznych ucieczek i pełne napięcia sytuacje wymykające się nagle spod pozornej kontroli to jednak tylko część – i to wcale nie najważniejsza – tego, co odpowiada za stały dopływ adrenaliny do krwi odbiorcy. Podstawowa siła „Żywych trupów” leży w niezwykle umiejętnej grze na emocjach czytelnika. Poświęcając sporo początkowych partii powieści na dokładną wiwisekcję życiowych postaw, motywacji i przekonań swoich bohaterów, Romero i Kraus dokładnie wiedzieli, co robią. Zapewnili bowiem czytelnikowi postaci, które ten będzie kochał lub nienawidził, ale również niezbędny punkt odniesienia, gdy przyjdzie do odpowiedzi na pytanie: „kim staniesz się w godzinie próby?”.

Daniel Kraus i George A Romero (fot. archiwum Daniela Krausa)

„Żywe trupy” funkcjonują dzięki temu nie tylko na poziomie soczystego horroru, wypełnionego plastycznym gore, ale także powieści socjologicznej. Społeczny komentarz potrafi być niezwykle zjadliwy i dotyka najbardziej palących problemów współczesności. Kwestia asymilacji uchodźców w obcej kulturze, rasizm, seksizm, obojętność edukacji na przemoc rówieśniczą, fałsz zawarty w medialnych przekazach – jest tego mnóstwo, ale być może najważniejszym aspektem pozostaje to, że Romero i Kraus starają się unikać oczywistego stawania po którejkolwiek ze stron – raczej wskazując pewne postawy w obliczu zagrożenia, a ostateczna ocena należy do samego odbiorcy.

To właśnie dzięki temu „Żywe trupy” celują znacznie wyżej niż tylko na półkę z grozą rozrywkową. To nadal znakomita pod kątem stylu, gargantuiczna w swych rozmiarach i precyzyjna co do konstrukcji powieść rozrywkowa oparta na jednym z najpopularniejszych popkulturowych motywów – ale taka, która (podobnie jak jej liczący sobie niemal sześć dekad pierwowzór) między słowami mówi nam coś jeszcze. Z tych wszystkich powodów aktualnie to mój kandydat numer jeden w wyścigu po najlepszy literacki horror wydany w Polsce w 2024 roku.

Maciej Bachorski


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje