Zhakować telewizję – rozmowa z Kamilem Bałukiem o książce „Dawno temu w telewizji”

6 stycznia 2024

Popularność, jaką w latach 90. i wczesnych 2000. cieszyła się w Polsce telewizja, to fenomen, który doczekał się niezliczonych opracowań. Książka Kamila Bałuka „Dawno temu w telewizji” jest jednak o tyle wyjątkowa, że pozwala zajrzeć na drugą stronę szklanego ekranu z perspektywy nierzadko pomijanej. Przeprowadzając rozmowy z ludźmi tworzącymi podówczas telewizję na różnych jej odcinkach – prezenterami, aktorami, producentami – autor dociekał m.in. tego, co jej treść, sposoby konsumpcji i standardy pracy mówią o Polsce w nader intensywnym okresie historii. Tak jak jeden z bohaterów książki, Okił Chamidow, zhackował Polskę w swoich produkcjach, tak Bałuk znalazł podobny sposób „rozmontowania” jedenastej muzy. A poza tym „Dawno temu…” to po prostu świetna rozrywka!

Sebastian Rerak: Jak to możliwe, że nie masz telewizora?

Kamil Bałuk: Faktycznie napisałem tak w swoim biogramie. Uznałem tę deklarację za zabawną, ale jest w niej pewna przewrotność, bo nie trzeba mieć telewizora, żeby oglądać telewizję. Już w czasach studenckich i postudenckich korzystałem z ekranu komputera, a od kilku lat mam rzutnik. Nie wiem, po co komu dziś telewizor, rzutnik jest o wiele lepszym rozwiązaniem.

Można by sądzić, że ktoś, kto darzy telewizję takim uczuciem, poczuwa się nadal do tradycyjnej formy jej konsumpcji.

Rzecz w tym, że ja tym uczuciem darzę dawną telewizję. Czasy telewizji, o których rozmawiam z bohaterami mojej książki, minęły bezpowrotnie. Mowa tu o zjawisku supermasowym, przyciągającym milionowe rzesze widzów. Takiego rządu dusz i takich zasięgów nie będzie miał już nikt.

Ta masowość telewizji miała też swoje minusy. Jednym z nich był fakt, że moi rozmówcy, wchodząc w pewne ekranowe role, zostawali już do nich przypisani na dobre. Drugi aspekt to specyficzne formy działania w latach 90. i 2000. Skomasowanie władzy i pieniędzy w jednym ośrodku miało w młodym polskim kapitalizmie często konsekwencje w postaci przemocy psychicznej. Ludzie telewizji szli na olbrzymie kompromisy – Jacek Kawalec godził się zostać prowadzącym „Randki w ciemno”, mimo że format był realizowany w sprzeczności z oryginałem, a Magda Mołek jako „ta miła dziewczyna z telewizji” trafiała pod ostrzał całej Polski. Prowadzące „Roweru Błażeja”, Paulina Chylewska i Justyna Dżbik-Kluge, również podzieliły się komentarzami od ówczesnej produkcji, które dziś uznalibyśmy za mobbing. Dzisiaj, jeśli chcesz robić coś po tamtej stronie ekranu, masz bardzo dużo różnych opcji i w sytuacji, gdy spotykasz się z mobbingiem, masz więcej możliwości, by zmienić pracę.

Telewizja nadal istnieje, działają wciąż te same kanały, tyle że tracą na znaczeniu. Starzeją się ze swoimi widzami – ludźmi nie z mojego pokolenia milenialsów, ale starszymi, przyzwyczajonymi do spędzania wolnego czasu przed telewizorem. Sama telewizja odczuła utratę na znaczeniu, co widać choćby po tym, jak pozycjonuje się w social mediach, najbardziej nośne programy „śniadaniowe” od lat zapraszają youtuberów. Dla zapraszanych jest to czasem spełnienie marzeń z czasów, gdy nie byli jeszcze znani, ale korzysta na tym przede wszystkim sama telewizja, poszerzając swoje zasięgi. Niektóre produkcje serialowe pojawiają się najpierw w streamingu, a dopiero potem na ekranie – kiedyś nie do pomyślenia.

Od lat nie spotkałem się z formatem, o którym rozmawiałaby cała Polska albo wzbudzałby kontrowersje, może poza takimi kwiatkami jak „Warsaw Shore” czy „Motel Polska”. Przebijają się zjawiska takie jak „Love Island” czy „Jak dobrze wyglądać nago”, ale raczej za sprawą mediów społecznościowych. Nie przypominam sobie, aby telewizja istotnie wygenerowała jakiś nowy ciekawy format. I także w tym sensie nie jest już tym, czym była kiedyś.

Zapytam wprost: Jaki pomysł miałeś na „Dawno temu w telewizji”?

Bardzo lubię tradycję pogłębionego wywiadu prasowego i kompilowanie takich wywiadów w książce. Wywiad jest ciekawą formą, w porównaniu do reportażu pewne możliwości daje, a inne zabiera. Reportaż musi mieć temat i bohatera, podczas gdy w wywiadzie skupiasz się na rozmówcy – możesz opowiadać szczegóły jego życia i pracy w obrazowy sposób. Prowadzisz rozmowę tak, by ukazać świat tej osoby i lepiej ją zrozumieć. Mniej jest za to miejsca na zestawianie sprzecznych wypowiedzi, to bierze na siebie autor wywiadu.

Oczywiście wszystkich interesują kulisy telewizji, ale nie chciałem, żeby „Dawno temu…” było zbiorem ciekawostek czy sentymentalnych wspominków. Dlatego był to dla mnie nieco przekorny projekt, bo poświęciłem sporo uwagi rzeczom pozatelewizyjnym. Dociekałem, kim moi rozmówcy byli przed telewizją, co stracili przez telewizję, czego się wstydzili, co stało się ich przekleństwem, czy zrobiliby coś inaczej… A wreszcie co robią i kim są teraz. Zadawałem pytania, które nie padały wcześniej, co było tym istotniejsze, że każdy z bohaterów książki udzielił wcześniej wielu wywiadów. No, oprócz Okiła Chamidowa, bo ten udzielił ich może ze trzy na przestrzeni 20 lat.

Ciekawostką jest to, że Artur Barciś i Cezary Żak od piętnastu lat nie rozmawiali z nikim o „Miodowych latach”, a na potrzeby „Dawno temu…” przypomnieli duet, którego wcześniej unikali. Z kolei gdybym rozmawiał z Mariuszem Szczygłem 25 lat temu, to nie chciałbym poruszać tematu „Na każdy temat”, bo to byłoby za proste. Teraz zaś omijałem temat jego książek. Wiem, że okładka i tytuł „Dawno temu…” mogą niektórym sugerować inną zawartość, niż to, co znajdą wewnątrz, ale mój patent polegał na tym, aby przedstawić opowieść o telewizji, której nie zdominuje telewizja. Bezcelowym byłoby rozmawianie o tym, co wszyscy już wiedzą.

Kolejność rozmów nie jest chyba bez znaczenia? Książka zdecydowanie ma swoją dramaturgię, a wywiad z Okiłem Chamidowem to naprawdę mocny jej finał.

Ciekawe, że to zauważyłeś. Zgadza się, kompozycja nie jest przypadkowa. Dlatego też nie publikowałem nigdzie wcześniej pojedynczych wywiadów – widzę je jako pewną całość. Myślę, że czytelnik nieraz uśmiechnie się na powrót pewnych wątków. Przykładowo Okił Chamidow nawiązuje do programu kryminalnego będącego konkurencją dla „997”, o którym z kolei wcześniej opowiadał Michał Fajbusiewicz. Poza tym wizja formatów telewizyjnych, jaką przedstawia Chamidow, częściowo pokrywa się z pomysłami Rafała Rykowskiego, twórcy „Piratów”, jak i z podejściem Ilony Łepkowskiej.

Chamidowa i Łepkowską łączy jeszcze to, że oboje uchodzą za twórców rzeczy poślednich i mało ambitnych. Tym bardziej cieszyło mnie, że mogłem porozmawiać z nimi o tych formatach poważnie, pokazać ich tło. Łepkowska pochodzi z inteligenckiej rodziny, debiutowała jako statystka u Wajdy i Zanussiego. Chamidow z kolei należy do rodziny zawodowców w branży filmowej i jako sześciolatek był gwiazdą dubbingu w Tadżykistanie. Poluję na takie fakty nie po to, żeby powiedzieć: „Popatrzcie, a jednak oni sobą coś reprezentują!”, tylko po to, by uzmysłowić czytelnikowi, jaką pułapką jest podział na niską i wysoką kulturę. Telewizję lat 90. tworzyli ludzie o dużych kompetencjach kulturowych. Możemy po latach oceniać ich wybory, dlatego ja sam usiłowałem prowokować, pytając Łepkowską wprost, gdzie jest w niej twórczyni, a Chamidowa o to, czy paradokumenty są chałą. Jednocześnie jednak staram się ich zrozumieć i myślę, że mi się to udało.

„Dawno temu…” można czytać jako najnowszą historię popkultury, ale poniekąd też jako historię Polski czasów przełomu, o czym marzyliśmy, co nas najbardziej interesowało, jakie tabu przełamywała telewizja. Dla przykładu, Łepkowska przypomina, że wprowadzała do telenowel rzeczy ważne światopoglądowo, HIV, Zespół Downa. Ktoś powie: robiła to za późno i zbyt zdawkowo, ale ja uważam, że powinni to byli robić właśnie twórcy o wielomilionowej oglądalności. I cieszmy się, że robili to, a nie promowali konserwatywny i ksenofobiczny ściek.

Wracając jeszcze do kompozycji książki, Okił Chamidow znalazł się w jej finale również dlatego, że jest dla mnie trochę takim tricksterem, człowiekiem spoza, który przyjechał i zhackował Polskę. Rozwinął format, którego wszyscy się wstydzili, a który był do bólu polski – „Świat według Kiepskich”. Podobnie, wiele osób irytują paradokumenty. Grają w nich ludzie, powiedziałbym, niepostarani, nieprofesjonalni, którzy mówią tak, jak mówią, i jeszcze się przy tym stresują. Uderza to w jakąś czułą strunę, skłaniającą Polaków do wyśmiewania ich. Ocenianie tego z perspektywy mitycznej misji telewizji jest jednak absurdem. Kiedy tak naprawdę telewizja miała wysoką jakość jako całość? Czym jest ta jakość? Owszem, trafiały się zawsze wyjątkowe rzeczy, ale telewizja nie służyła do zapewniania obcowania z kulturą przez wielkie K. Od tego są teatr i kino.

Kamil Bałuk (fot. Flip Skronc)

Piszesz, nierzadko z dużym sentymentem, o dawnych programach telewizyjnych. Czy w telewizji dochodzi dziś do odświeżania formatów z przeszłości?

Oczywiście! Ciekawym remakiem był przypadek programu „Usterka”, który wystartował w 2012 roku. Wtedy realizowany był z narratorem i chyba za dobrze się tego nie oglądało, więc zakończył żywot dość szybko. Ku mojemu zaskoczeniu, kilka lat później format odświeżono, wprowadzono prowadzących, z których najbardziej rozpoznawalny był Dominik Strzelec, i nagle „Usterka” odżyła.

Pewne programy żyją też własnym życiem w internecie. Absolutnie kultowe pozostają „Miodowe lata” – na Facebookowej grupie fanów jest bodaj 50 tysięcy ludzi codziennie przerzucających się cytatami z serialu. Z kolei „Za chwilę ciąg dalszy programu” stało się na YouTube hitem wśród młodego pokolenia, które nie mogło znać go z anteny telewizji. Poniekąd pokłosiem tego fenomenu jest podcast, z którym niedawno ruszyli Mann i Materna.

Niekoniecznie udana reanimacja „Idola” udowadnia zaś, że powroty mają rację bytu na prawach remiksu, wspominek albo odświeżenia formuły. Robienie 1:1 formatów znanych z przeszłości jest przepisem na porażkę. Trzeba na nowo wymyślić format, zachowując pewną bazę. Poniekąd to też zrobiłem w książce – rozmawiając z niektórymi z bohaterów wcześniej, starałem się przeprowadzić nowy, pogłębiony wywiad. Dlatego patrzę na „Dawno temu…” jako dzieło niezakończone, do którego zawsze mogę wrócić, jeśli będę miał powód i sposób. To zupełnie jak z telewizją. (śmiech)

Czyli nie wykluczasz kontynuacji „Dawno temu…”?

Mam pomysły na to, jak mogłaby wyglądać kolejna taka książka i kogo bym zaprosił do udziału w niej. Przede wszystkim ludzi, z którymi nie udało mi się dotąd porozmawiać, wisienką na torcie byłyby rozmowy z Niną Terentiew i Edwardem Miszczakiem. Na początku mojej przygody nie byłbym w stanie przeprowadzić z nimi ciekawego wywiadu, bo byłoby to nierówne starcie. Teraz jednak czuję się gotowy. (śmiech) Poświęciłem tematowi tyle czasu, że mógłbym wydobyć z nich coś ciekawego. A nie da się ukryć, że są to najmocniejsi zawodnicy w historii polskiej telewizji. Innych nazwisk na mojej liście nie będę zdradzał. Choć nie jestem przesądny, to wolę nie zapowiadać od razu.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. główna: Flip Skronc


Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady