Postmodernistyczna rewizja „Frankensteina”. Przeczytaj fragment sfilmowanej powieści „Biedne istoty” Alasdaira Graya

7 stycznia 2024

19 stycznia do kin w Polsce wejdzie film „Biedne istoty” w reżyserii Giorgosa Lanthimosa. Jest to niesamowita opowieść o ewolucji Belli Baxter, młodej kobiety, która zostaje przywrócona do życia przez genialnego i niekonwencjonalnego naukowca, doktora Godwina Baxtera. Film powstał na kanwie ponadczasowej powieści Alasdaira Graya, która niedawno trafiła do księgarń. Główną część książki stanowi autobiografia spisana przez męża Belli, którą uzupełniają przedmowa, adnotacje, listy i inne materiały. Poniżej możecie przeczytać fragment powieści, którą z pewnością warto przeczytać przed wybraniem się na seans.

Przed­mowa

Le­karz, który spi­sał to spra­woz­da­nie ze swych pierw­szych do­świad­czeń, zmarł w roku 1911 i czy­tel­nicy, któ­rzy nie znają bo­ga­tej w śmiałe eks­pe­ry­menty hi­sto­rii szkoc­kiej me­dy­cyny, myl­nie po­trak­tują te za­pi­ski jako gro­te­skę li­te­racką. Ci, któ­rzy zba­dają do­wody za­miesz­czone na końcu tej przed­mowy, nie będą mieli wąt­pli­wo­ści, że w ostat­nim ty­go­dniu lu­tego 1881 roku w Glas­gow, przy Park Cir­cus pod nu­me­rem 18, ge­nialny chi­rurg stwo­rzył z ludz­kich szcząt­ków dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nią ko­bietę. Miej­scowy hi­sto­ryk Mi­chael Don­nelly nie zga­dza się ze mną. To wła­śnie on oca­lił tekst bę­dący naj­ob­szer­niej­szą czę­ścią tej książki, mu­szę za­tem wy­ja­śnić, w jaki spo­sób go od­na­lazł.

W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych na­szego wieku ży­cie w Glas­gow było na­der pod­nie­ca­jące. Stare za­kłady prze­my­słowe, dzięki któ­rym mia­sto po­wstało, za­częto za­my­kać i prze­su­wać na po­łu­dnie, a wła­dze miej­skie (z przy­czyn, które może ob­ja­śnić każdy spe­cja­li­zu­jący się w eko­no­mii po­li­tycz­nej) wy­ku­py­wały wie­lo­pię­trowe bu­dynki miesz­kalne i nie­ustan­nie roz­bu­do­wy­wały sieć dróg pu­blicz­nych. W miej­sco­wym Mu­zeum Hi­sto­rycz­nym w Glas­gow Green ku­stosz El­speth King, wspo­ma­gana przez Mi­cha­ela Don­nelly’ego, w go­dzi­nach nad­licz­bo­wych zdo­by­wała i gro­ma­dziła świa­dec­twa spy­cha­nej w nie­pa­mięć miej­sco­wej kul­tury. Od czasu pierw­szej wojny świa­to­wej Rada Miej­ska nie prze­ka­zy­wała Mu­zeum Hi­sto­rycz­nemu (zwa­nemu Pa­ła­cem Lu­do­wym) żad­nych fun­du­szy na nowe eks­po­naty, stąd nie­mal wszyst­kie zdo­by­cze El­speth i Mi­cha­ela po­cho­dziły z bu­dowli prze­zna­czo­nych do roz­biórki. W fa­bryce dy­wa­nów Tem­ple­tona (która nie­ba­wem miała zo­stać za­mknięta) wy­na­jęli ma­ga­zyn i tam Mi­chael gro­ma­dził zna­le­zi­ska w po­staci wi­traży, ka­fli, pla­ka­tów te­atral­nych, sztan­da­rów roz­wią­za­nych związ­ków za­wo­do­wych oraz do­ku­men­tów hi­sto­rycz­nych wszel­kiej ma­ści. El­speth King to­wa­rzy­szyła nie­kiedy Mi­cha­elowi w tym za­ję­ciu, jako że po­zo­stali człon­ko­wie per­so­nelu zo­stali tu przy­słani przez szefa miej­skiej ga­le­rii sztuki w Ke­lvin­grove i nie pła­cono im za wy­grze­by­wa­nie przed­mio­tów z brud­nych i gro­żą­cych za­wa­le­niem bu­dyn­ków. Nie pła­cono także, oczy­wi­ście, El­speth ani Mi­cha­elowi, więc urzą­dzane przez nich nowe i cie­szące się wiel­kim po­wo­dze­niem wy­stawy kosz­to­wały Radę Miej­ską nie­wiele lub zgoła nic.

Pew­nego ranka, prze­cho­dząc przez cen­trum mia­sta, Mi­chael Don­nelly do­strzegł na skraju chod­nika stertę sta­ro­świec­kich se­gre­ga­to­rów, wy­sta­wio­nych naj­wy­raź­niej po to, by Przed­się­bior­stwo Oczysz­cza­nia Mia­sta usu­nęło je i znisz­czyło. Zaj­rzaw­szy do środka, zna­lazł li­sty i do­ku­menty z po­czątku na­szego stu­le­cia – po­zo­sta­ło­ści li­kwi­do­wa­nego biura ad­wo­kac­kiego. No­wo­cze­sna firma prze­jęła stare przed­się­bior­stwo, wy­rzu­ca­jąc to, czego nie po­trze­bo­wała. Pa­piery do­ty­czyły głów­nie umów wła­sno­ścio­wych za­wie­ra­nych przez osoby i ro­dziny, które przy­czy­niły się do ukształ­to­wa­nia mia­sta w jego po­cząt­kach, i Mi­chael za­uwa­żył tam na­zwi­sko pierw­szej ko­biety le­ka­rza, ab­sol­wentki Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow; na­zwi­sko znane obec­nie je­dy­nie hi­sto­ry­kom ru­chu su­fra­ży­stek, choć no­sząca je osoba na­pi­sała jedną so­cja­li­styczną bro­szurę po­ru­sza­jącą kwe­stię zdro­wia pu­blicz­nego. Mi­chael po­sta­no­wił za­pa­ko­wać se­gre­ga­tory do tak­sówki i przej­rzeć je w wol­nej chwili; naj­pierw jed­nak od­wie­dził firmę, która wy­sta­wiła pu­dła, i za­py­tał o po­zwo­le­nie. Od­mó­wiono mu. Star­szy wspól­nik (znany praw­nik i miej­scowy po­li­tyk, któ­rego na­zwi­ska tu nie wy­mie­nimy) po­wie­dział Mi­cha­elowi, że samo zaj­rze­nie do pu­deł było czy­nem prze­stęp­czym, gdyż nie są one jego wła­sno­ścią i prze­zna­czono je dla miej­skiej spa­larni od­pad­ków. Oświad­czył też, że każdy praw­nik składa przy­sięgę za­cho­wa­nia spraw klienta w ta­jem­nicy, nie­za­leż­nie od tego, czy ów praw­nik prze­jął sprawy, czy nie, czy klient żyje, czy nie. Do­dał jesz­cze, że je­dy­nym pew­nym spo­so­bem do­cho­wa­nia daw­nych ta­jem­nic było znisz­cze­nie śla­dów ich ist­nie­nia i je­śli Mi­chael Don­nelly ura­tuje przed tym choćby jedną rzecz ze stosu pu­deł, zo­sta­nie oskar­żony o gra­bież. Mi­chael zo­sta­wił więc pu­dła w spo­koju z wy­jąt­kiem pew­nego dro­bia­zgu, który od­ru­chowo we­tknął do kie­szeni, za­nim do­wie­dział się, że po­peł­nia prze­stęp­stwo.

Był to za­pie­czę­to­wany pa­kiet, na któ­rym wid­niały wy­pi­sane wy­bla­kłym brą­zo­wym atra­men­tem słowa: Spu­ści­zna dok­tor Vic­to­rii McCan­dless. Do wglądu dla jej naj­star­szego wnuka lub in­nego ży­ją­cego po­tomka nie wcze­śniej niż w sierp­niu 1974 roku. Czy­jaś dłoń uzbro­jona w no­wo­cze­sny dłu­go­pis prze­kre­śliła nie­dawno zyg­za­kiem po­wyż­szą in­skryp­cję, pi­sząc pod spodem: Brak ży­ją­cych spad­ko­bier­ców. Pie­częć z jed­nej strony zo­stała zła­mana, a pa­pier roz­darty; ale kto­kol­wiek to zro­bił, uznał książkę i list za tak nie­cie­kawe, że we­pchnął je nie­dbale z po­wro­tem – wy­sta­wały ze środka, a list nie był zło­żony, lecz zmięty. Ar­cy­ra­buś Don­nelly przyj­rzał się im bli­żej pod­czas prze­rwy na pod­wie­czo­rek w ma­ga­zy­nie Pa­łacu Lu­do­wego.

Książka miała wy­miary 7¼ x 4½ cala i opra­wiona była w czarne płótno z or­na­men­tem gro­te­sko­wym. Na stro­nie przed­ty­tu­ło­wej ktoś na­ba­zgrał sen­ty­men­talną li­nijkę. Na stro­nie ty­tu­ło­wej wid­niał na­druk: SCENY Z WCZE­SNYCH LAT ŻY­CIA IN­SPEK­TORA SZKOC­KIEJ SŁUŻBY ZDRO­WIA. Na­pi­sał dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless. Ilu­stro­wał Wil­liam Strang. Wy­dane na­kła­dem Au­tora przez Dru­kar­nię Uni­wer­sy­tecką Ro­bert Mac­Le­hose & Com­pany Glas­gow 1909. Nie był to ty­tuł za­chę­ca­jący. W owych cza­sach wy­dano wiele płyt­kich, plot­kar­skich ksią­żek o ty­tu­łach w ro­dzaju: Kartki z re­je­stru in­spek­tora czy Opi­nie i prze­sądy Franka Clarka, ad­wo­kata. Te, za które au­tor pła­cił wy­dawcy (jak w tym wy­padku), były za­zwy­czaj nud­niej­sze niż te, za które wy­dawca pła­cił au­to­rowi. Otwo­rzyw­szy książkę na pierw­szym roz­dziale, Mi­chael zo­ba­czył cha­rak­te­ry­styczny dla epoki na­głó­wek:

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY
Moja matka – Mój oj­ciec – Uni­wer­sy­tet w Glas­gow i pierw­sze zma­ga­nia – Por­tret pro­fe­sora – Pro­po­zy­cja fi­nan­sowa od­rzu­cona – Pierw­szy mi­kro­skop – Równa in­te­li­gen­cja

Mi­chael Don­nelly za naj­bar­dziej in­te­re­su­jące uznał drze­wo­ryty Stranga – same por­trety. Wil­liam Strang (1859–1921) był szkoc­kim ar­ty­stą uro­dzo­nym w Dum­bar­ton, który stu­dio­wał w lon­dyń­skiej Slade School of Art pod kie­run­kiem Le­grosa. Znany jest dziś ra­czej ze szty­chów niż ob­ra­zów, a nie­które z jego naj­lep­szych prac stały się ilu­stra­cjami do ksią­żek. Le­karz, który mógł za­pła­cić Stran­gowi za ry­ciny do pry­wat­nie wy­da­nej książki, mu­siał mieć więk­sze do­chody niż więk­szość in­spek­to­rów pu­blicz­nej służby zdro­wia; lecz ten Ar­chi­bald McCan­dless, któ­rego twarz wid­niała na fron­ty­spi­sie, nie wy­glą­dał ani na bo­ga­cza, ani na le­ka­rza. Książce to­wa­rzy­szył jesz­cze bar­dziej in­try­gu­jący list. Na­pi­sała go Vic­to­ria McCan­dless, wdowa po au­to­rze, in­for­mu­jąc nie­ist­nie­ją­cego po­tomka, że ów tekst to stek kłamstw. Oto frag­menty li­stu: „W roku 1974 ży­jący po­tom­ko­wie rodu McCan­dless będą mieli dwóch dziad­ków i czte­rech pra­dziad­ków i z ła­two­ścią przyj­dzie im wy­śmiać dzi­wac­twa jed­nego z nich. Ja nie mogę śmiać się z tej książki. Drżę na myśl o niej i dzię­kuję Ży­cio­daj­nej Sile za to, że mój świę­tej pa­mięci mał­żo­nek ka­zał wy­dru­ko­wać i opra­wić tylko ten je­den eg­zem­plarz. Spa­li­łam… pier­wotny rę­ko­pis i spa­li­ła­bym także i to, jak mi ra­dził… lecz – nie­stety! – jest to nie­malże je­dyny ślad, że ten nie­szczę­sny głu­piec ist­niał. Za­pła­cił też za to ma­ją­tek… Nie dbam o zda­nie po­tom­nych na ten te­mat, póki nikt z obec­nie ży­ją­cych nie po­wiąże tego ze mną”.

Mi­chael wie­dział, że i list, i książka mogą być godne uwagi, więc odło­żył je wraz z in­nymi ma­te­ria­łami, które chciał przej­rzeć w sku­pie­niu, gdy bę­dzie miał nieco czasu.

I tak so­bie le­żały. Jesz­cze tam­tego po­po­łu­dnia do­wie­dział się, że stare ko­le­gium teo­lo­giczne Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow jest przy­go­to­wy­wane do re­montu przez po­śred­nic­two han­dlu nie­ru­cho­mo­ściami. (Dzi­siaj miesz­czą się tam luk­su­sowe miesz­ka­nia). Mi­chael zna­lazł tam po­nad tu­zin opra­wio­nych por­tre­tów olej­nych na­tu­ral­nej wiel­ko­ści, przed­sta­wia­ją­cych szkoc­kich du­chow­nych z osiem­na­stego i dzie­więt­na­stego wieku. One także spło­nę­łyby w miej­skiej spa­larni w Daw­sholm Park, gdyby nie wy­jął ich z ram (były przy­śru­bo­wane do ścian na znacz­nej wy­so­ko­ści) i nie za­brał do miej­skiej ga­le­rii sztuki w Ke­lvin­grove, gdzie zna­le­ziono dla nich miej­sce w prze­peł­nio­nym ma­ga­zy­nie. Mi­nęło po­nad dzie­sięć lat, za­nim Mi­chael Don­nelly zna­lazł czas, by usiąść i spo­koj­nie za­jąć się hi­sto­rią spo­łeczną. Opu­ścił Pa­łac Lu­dowy w roku 1990, kiedy mi­ni­ster sztuki w rzą­dzie Mar­ga­ret That­cher ogło­sił Glas­gow ofi­cjalną Eu­ro­pej­ską Sto­licą Kul­tury Eu­ro­pej­skiej. Wy­cho­dząc, znów zgar­nął po dro­dze książkę i list, które (był tego pe­wien) nie mia­łyby żad­nego zna­cze­nia dla jego na­stępcy – gdyby się ktoś taki zna­lazł.

Po raz pierw­szy spo­tka­łem Mi­cha­ela Don­nelly’ego w roku 1977, kiedy El­speth King za­trud­niła mnie w Pa­łacu Lu­do­wym jako ar­ty­stę kro­ni­ka­rza; gdy jed­nak skon­tak­to­wał się ze mną je­sie­nią 1990 roku, by­łem już pra­cu­ją­cym na wła­sny ra­chu­nek pi­sa­rzem, który ma do czy­nie­nia z kil­koma wy­daw­cami. Po­ży­czył mi tę książkę, mó­wiąc przy tym, że uważa ją za za­po­znane ar­cy­dzieło, które na­leży wy­dać dru­kiem. Przy­zna­łem mu ra­cję i po­wie­dzia­łem, że zajmę się tym, je­śli po­wie­rzy mi cał­ko­witą kon­trolę nad wy­da­niem. Zgo­dził się – choć z pew­nym opo­rami – gdy mu obie­ca­łem, że nie wpro­wa­dzę żad­nych zmian w ory­gi­nal­nym tek­ście Ar­chi­balda McCan­dlessa. Pra­wie cała książka jest istot­nie tak bli­ska pier­wot­nemu wy­da­niu McCan­dlessa, jak to tylko moż­liwe, z ry­ci­nami Stranga i in­nymi ilu­stra­cjami wier­nie od­wzo­ro­wa­nymi. Nie­mniej jed­nak za­stą­pi­łem przy­dłu­gie na­główki roz­dzia­łów wła­snymi, traf­niej­szymi ty­tu­łami. Roz­dział 3, pier­wot­nie za­ty­tu­ło­wany: Od­kry­cie sir Co­lina – Za­trzy­ma­nie ży­cia – „Jaki z tego po­ży­tek?” – Oso­bliwe kró­liki – „Jak to zro­bi­łeś?” – Bez­u­ży­teczne zdol­no­ści i to, o czym wie­dzieli Grecy – „Że­gnam” – Bul­dog Ba­xtera – Prze­ra­ża­jąca ręka – na­zywa się te­raz po pro­stu: Sprzeczka. Na­le­ga­łem także, by ca­ło­ści nadać nowy ty­tuł: BIEDNE ISTOTY. W hi­sto­rii tej czę­sto jest mowa o isto­tach, a każda po­stać (z wy­jąt­kiem pani Din­wid­die i dwóch pa­so­ży­tów ge­ne­rała) zo­staje na­zwana biedną lub sama przy­naj­mniej raz tak o so­bie mówi. List damy na­zy­wa­ją­cej sie­bie Vic­to­rią McCan­dless za­miesz­czam jako po­sło­wie do książki. Mi­chael wo­lałby go jako przed­mowę, lecz czy­tany przed tek­stem głów­nym uprze­dzałby doń czy­tel­nika. Je­śli zaś prze­czy­tamy go póź­niej, z ła­two­ścią stwier­dzimy, iż jest to list zde­ner­wo­wa­nej ko­biety pra­gną­cej ukryć prawdę o po­cząt­kach swej ży­cio­wej ka­riery. Po­nadto żadna książka nie po­trze­buje dwóch przed­mów, a ja wła­śnie pi­szę jedną.

Oba­wiam się, że Mi­chael Don­nelly i ja mamy różne zda­nia na te­mat tej książki. On my­śli, że jest to pełna czar­nego hu­moru fik­cja li­te­racka, w którą zręcz­nie wple­ciono kilka praw­dzi­wych do­świad­czeń i fak­tów hi­sto­rycz­nych; książka w ro­dzaju Sta­rych śmier­tel­ni­ków Scotta i Wy­znań uspra­wie­dli­wio­nego grzesz­nika Hogga. Ja na­to­miast my­ślę, że przy­po­mina ra­czej Ży­cie Sa­mu­ela John­sona Bo­swella – kre­ślony z mi­ło­ścią por­tret zdu­mie­wa­jąco do­brego, moc­nego, in­te­li­gent­nego, eks­cen­trycz­nego czło­wieka, opi­sa­nego przez przy­ja­ciela ob­da­rzo­nego pa­mię­cią do dia­lo­gów. Po­dob­nie jak Bo­swell, usu­wa­jący się w cień McCan­dless udziela nar­ra­cyj­nej go­ściny li­stom in­nych osób, które przed­sta­wiają całą kwe­stię pod in­nym ką­tem, a w re­zul­ta­cie uka­zuje całe spo­łe­czeń­stwo. Po­wie­dzia­łem też Don­nelly’emu, że na­pi­sa­łem dość fik­cji li­te­rac­kiej, by roz­po­znać fakty hi­sto­ryczne, gdy o nich czy­tam. On na to, że za­pi­sał dość fak­tów hi­sto­rycz­nych, by roz­po­znać fik­cję. Po­zo­stało mi tylko jedno – mu­sia­łem zo­stać hi­sto­ry­kiem.

Zo­sta­łem. Je­stem nim. Po pół­rocz­nych po­szu­ki­wa­niach w ar­chi­wach Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow, Czy­telni Sta­rego Glas­gow w Bi­blio­tece Mit­chella, Szkoc­kiej Bi­blio­tece Na­ro­do­wej, Urzę­dzie Miej­skim w Edyn­burgu, So­mer­set Ho­use w Lon­dy­nie oraz Ar­chi­wum Prasy Kra­jo­wej Bi­blio­teki Bry­tyj­skiej w Co­lin­ton zgro­ma­dzi­łem wy­star­cza­jącą liczbę do­wo­dów na to, że hi­sto­ria McCan­dlessa utkana jest z fak­tów. Część do­wo­dów przy­ta­czam na końcu książki, więk­szość jed­nak – tu­taj i te­raz. Czy­tel­nicy, któ­rzy chcą tylko cze­goś do­brego i pro­sto na­pi­sa­nego, po­winni od razu przejść do wła­ści­wego tek­stu. Za­wo­dowi wąt­pi­ciele mogą zna­leźć więk­szą przy­jem­ność w lek­tu­rze, je­śli naj­pierw przej­rzą po­niż­sze ka­len­da­rium.

29 SIERP­NIA 1879: Ar­chi­bald McCan­dless zo­staje stu­den­tem me­dy­cyny na Uni­wer­sy­te­cie w Glas­gow, gdzie Go­dwin Ba­xter (syn sław­nego chi­rurga, sam bę­dący prak­ty­ku­ją­cym chi­rur­giem) jest asy­sten­tem w ka­te­drze ana­to­mii.

18 LU­TEGO 1881: Zwłoki cię­żar­nej ko­biety zo­stają wy­ło­wione z rzeki Clyde. Le­karz po­li­cyjny Go­dwin Ba­xter (za­miesz­kały przy Park Cir­cus 18) stwier­dza śmierć przez uto­nię­cie i tak opi­suje ko­bietę: „lat ok. 25, 5 stóp 10¾ cala wzro­stu, włosy fa­lu­jące ciem­no­brą­zowe, oczy nie­bie­skie, cera ja­sna, ręce nie­na­wy­kłe do pracy fi­zycz­nej; do­brze ubrana”. Nikt się nie zgła­sza po ogło­sze­niu o zna­le­zie­niu ciała.

29 CZERWCA 1882: O za­cho­dzie słońca w ca­łym nie­mal do­rze­czu Clyde dają się sły­szeć prze­dziwne ha­łasy. Po­mimo ob­szer­nych, trwa­ją­cych przez na­stępne dwa ty­go­dnie dys­ku­sji w miej­sco­wych ga­ze­tach ni­gdy nie zna­le­ziono za­do­wa­la­ją­cego wy­tłu­ma­cze­nia.

13 GRUD­NIA 1883: Dun­can Wed­der­burn, radca prawny, za­miesz­kały do­tych­czas w domu swej matki przy Ay­toun Street 41 w Pol­lok­shields, zo­staje przy­jęty do Kró­lew­skiego Szpi­tala dla Obłą­ka­nych jako nie­ule­czalny sza­le­niec. Dwa dni póź­niej „The Glas­gow He­rald” do­nosi: „Mi­nio­nej so­boty po po­łu­dniu przed­sta­wi­ciele opi­nii pu­blicz­nej po­skar­żyli się po­li­cji, że je­den z mów­ców na fo­rum otwar­tym w Glas­gow Green używa nie­przy­zwo­itych wy­ra­zów. Wy­słany na miej­sce kon­stabl stwier­dził, że mówca, nie­na­gan­nie ubrany, bli­sko trzy­dzie­sto­letni męż­czy­zna, wy­gła­sza pod ad­re­sem sza­no­wa­nego i zna­nego z dzia­łal­no­ści cha­ry­ta­tyw­nej przed­sta­wi­ciela pro­fe­sji me­dycz­nej mia­sta Glas­gow oszczer­stwa, prze­pla­ta­jąc je spro­śno­ściami oraz cy­ta­tami z Bi­blii. We­zwany do za­prze­sta­nia po­wyż­szego mówca po­dwoił liczbę spro­śno­ści, po czym zo­stał z wiel­kim tru­dem do­pro­wa­dzony na po­ste­ru­nek po­li­cji przy Al­bion Street, gdzie le­karz uznał, że na­leży go za­trzy­mać, lecz nie od­da­wać pod sąd. Nasz ko­re­spon­dent do­nosi, iż za­trzy­many jest praw­ni­kiem z do­brej ro­dziny. Nie wy­to­czono oskar­że­nia”.

27 GRUD­NIA 1883: Sir Au­brey de la Pole Bles­sing­ton, ge­ne­rał, nie­gdyś no­szący prze­zwi­sko „Grom” Bles­sing­ton, obec­nie zaś li­be­rał i czło­nek par­la­mentu z okręgu Man­che­ster North, gi­nie z wła­snej ręki w zbro­jowni swego domu w Hog­snor­ton, Lo­am­shire Do­wns. Ani ne­kro­logi, ani za­wia­do­mie­nia o po­grze­bie nie wspo­mi­nają o wdo­wie, choć trzy lata wcze­śniej ge­ne­rał po­ślu­bił dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nią Vic­to­rię Hat­ter­sley i ni­gdy nie za­wia­do­miono o praw­nej se­pa­ra­cji mał­żon­ków ani o zgo­nie żony.

10 STYCZ­NIA 1884: Na pod­sta­wie spe­cjal­nego ze­zwo­le­nia pod­pi­sana zo­staje umowa o mał­żeń­stwie cy­wil­nym mię­dzy Ar­chi­bal­dem McCan­dles­sem, le­ka­rzem do­mo­wym Kró­lew­skiej In­fir­me­rii w Glas­gow, a Bellą Ba­xter, panną z pa­ra­fii Ba­rony. Świad­kami są: Go­dwin Ba­xter, wy­kła­dowca Kró­lew­skiego Ko­le­gium Le­kar­skiego, oraz Ish­bel Din­wid­die, go­spo­dyni. I pań­stwo mło­dzi, i świad­ko­wie miesz­kają przy Park Cir­cus 18, gdzie od­był się wspo­mniany ślub.

16 KWIET­NIA 1884: Go­dwin Ba­xter umiera w domu przy Park Cir­cus 18. Przy­czynę jego śmierci dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless (który pod­pi­suje świa­dec­two zgonu) okre­śla mia­nem „blo­kady ser­cowo-mó­zgo­wej spo­wo­do­wa­nej dzie­dzicz­nymi za­bu­rze­niami czyn­no­ści układu ner­wo­wego, od­de­cho­wego i po­kar­mo­wego”. „The Glas­gow He­rald”, opi­su­jąc po­grzeb, który od­był się w Ne­kro­po­lii, wspo­mina o „nie­ty­po­wym kształ­cie trumny” i o tym, że zmarły po­zo­sta­wił cały ma­ją­tek pań­stwu McCan­dless.

2 WRZE­ŚNIA 1886: Ko­bieta, która pod na­zwi­skiem Belli Ba­xter po­ślu­biła dok­tora Ar­chi­balda McCan­dlessa, za­pi­suje się do Szkoły Me­dycz­nej So­phii Jex-Blake pod na­zwi­skiem Vic­to­rii McCan­dless.

Mi­chael Don­nelly rzekł mi, że po­wyż­sze do­wody wy­da­łyby mu się bar­dziej prze­ko­ny­wa­jące, gdy­bym zdo­był ko­pie świa­dectw ślubu i zgonu oraz fo­to­ko­pie do­nie­sień pra­so­wych; lecz je­śli moi czy­tel­nicy ob­da­rzą mnie za­ufa­niem, nie będę się trosz­czył, co o tym my­śli „spe­cja­li­sta”. Pan Don­nelly nie od­nosi się już do mnie tak przy­jaź­nie jak przed­tem. Wini mnie za utratę ory­gi­nału książki, co jest nie­spra­wie­dli­wo­ścią. Z chę­cią wy­słał­bym wy­dawcy kse­ro­ko­pię i zwró­cił ory­gi­nał, gdyby nie zwięk­szało to kosz­tów pro­duk­cji o co naj­mniej 300 fun­tów. Współ­cze­śni ze­ce­rzy po­tra­fią z po­mocą ma­szyn „prze­nieść” na kli­sze strony druku, lecz tekst z fo­to­ko­pii mu­sie­liby skła­dać od nowa, a po­nadto książka po­trzebna była fo­to­gra­fi­kowi do wy­ko­na­nia klisz, z któ­rych na­stęp­nie od­two­rzono ry­ciny Stranga i fak­sy­mile li­stu Belli. Gdzieś po dro­dze mię­dzy edy­to­rem, wy­dawcą, dru­kar­nią a fo­to­gra­fem uni­kalne pierw­sze wy­da­nie za­gi­nęło. Po­dobne błędy zda­rzają się nie­ustan­nie przy wy­da­wa­niu ksią­żek i z pew­no­ścią nikt nie ża­łuje tego bar­dziej niż ja.

Po­zwolę so­bie za­koń­czyć tę przed­mowę krót­kim spi­sem tre­ści, w któ­rym po­cze­sne miej­sce zaj­muje nieco po­pra­wiony re­print wy­da­nia McCan­dlessa:

PRZED­MOWA
Na­pi­sał Alas­dair Gray
s. 7

Sceny z wcze­snych lat ży­cia
in­spek­tora szkoc­kiej służby zdro­wia
Na­pi­sał dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless
s. 21

List do wnuka lub pra­wnuka w spra­wie książki
Na­pi­sała dok­tor Vic­to­ria McCan­dless
s. 287

PRZY­PISY KRY­TYCZNE I HI­STO­RYCZNE
Opra­co­wał Alas­dair Gray
s. 315

Przy­pisy do roz­dzia­łów zi­lu­stro­wa­łem kil­koma dzie­więt­na­sto­wiecz­nymi ry­ci­nami, lecz to McCan­dless wy­peł­nił wolne miej­sca w swej książce ilu­stra­cjami z pierw­szego wy­da­nia Ana­to­mii Graya praw­do­po­dob­nie dla­tego, że to z niej on i jego przy­ja­ciel Ba­xter uczyli się do­bro­czyn­nej sztuki uzdra­wia­nia. Gro­te­ski są au­tor­stwa Stranga i były wy­tło­czone sre­brem na okład­kach ory­gi­nal­nego wo­lu­minu.

1
Po­ja­wiam się ja

Moja matka, jak więk­szość ro­bot­ni­ków rol­nych w owych cza­sach, nie ufała ban­kom. Prze­czu­wa­jąc bli­ską śmierć, po­wie­działa mi, że oszczęd­no­ści ca­łego jej ży­cia znaj­dują się w bla­sza­nym pu­dełku pod łóż­kiem, po czym mruk­nęła:

– Weź je i prze­licz.

Uczy­ni­łem to, a kwota oka­zała się wyż­sza, niż ocze­ki­wa­łem.

Matka po­wie­działa:

– Użyj ich, by zo­stać kimś.

Po­wie­dzia­łem, że zo­stanę le­ka­rzem, na co jej usta za­drgały w scep­tycz­nym gry­ma­sie, który był jej od­po­wie­dzią na wszyst­kie dzi­waczne po­my­sły. Po chwili szep­nęła go­rącz­kowo:

– Nie da­waj ani gro­sza na po­grzeb. Je­żeli Py­peć po­chowa mnie w gro­bie dla nę­dza­rzy, niech go dia­bli we­zmą! Obie­caj, że za­trzy­masz pie­nią­dze dla sie­bie.

Pyp­ciem miej­scowi na­zy­wali mego ojca, od pew­nej cho­roby dro­biu.

Py­peć za­pła­cił za po­grzeb, ale po­wie­dział mi:

– Na­gro­bek zo­sta­wiam to­bie.

Za­nim mo­głem so­bie po­zwo­lić na na­le­żyty po­mnik, upły­nęło dwa­na­ście lat, a wów­czas nikt już nie pa­mię­tał, gdzie jest grób.

Na uni­wer­sy­te­cie mój ubiór i ma­niery zdra­dzały wiej­sko-słu­żebne po­cho­dze­nie, a po­nie­waż nie mo­głem do­pu­ścić, by kto­kol­wiek wy­szy­dzał mnie z tego po­wodu, by­łem za­zwy­czaj osa­mot­niony poza salą wy­kła­dową i po­ko­jem eg­za­mi­na­cyj­nym. Pod ko­niec pierw­szego se­me­stru we­zwał mnie do sie­bie je­den z pro­fe­so­rów i rzekł:

– Pa­nie McCan­dless, w spra­wie­dli­wym świe­cie mógł­bym panu prze­po­wie­dzieć wspa­niałą przy­szłość, lecz ży­jąc tu­taj, musi pan do­ko­nać pew­nych zmian. Może pan zo­stać więk­szym chi­rur­giem niż Hun­ter, świet­niej­szym po­łoż­ni­kiem niż Simp­son, lep­szym le­ka­rzem niż Li­ster, lecz je­śli nie na­bę­dzie pan odro­biny wiel­ko­pań­skiej ogłady lub nie­fra­so­bli­wego hu­moru, ża­den pa­cjent panu nie za­ufa, a inni le­ka­rze będą stro­nili od pana. Pro­szę nie mieć w po­gar­dzie mi­łej po­wierz­chow­no­ści je­dy­nie dla­tego, że po­siada ją wielu głup­ców, sno­bów i szu­braw­ców. Je­żeli nie stać pana na po­rządny płaszcz od do­brego krawca, niech pan wy­szuka so­bie od­po­wiedni roz­miar wśród nie­ode­bra­nych za­sta­wów w ja­kimś lep­szym lom­bar­dzie. Niech pan na noc wkłada schlud­nie zło­żone spodnie mię­dzy dwie de­ski pod ma­te­ra­cem. Je­śli nie jest pan w sta­nie zmie­niać bie­li­zny co­dzien­nie, niech pan przy­naj­mniej znaj­dzie spo­sób, aby przy­pi­nać świeżo wy­kroch­ma­lony koł­nie­rzyk do ko­szuli. Niech pan uczęsz­cza na po­ga­danki i kon­certy urzą­dzane przez klasę, do któ­rej chce pan za­li­czać się po stu­diach… zo­ba­czy pan, że nie je­ste­śmy tacy źli, i stop­niowo do­pa­suje się pan do nas drogą in­stynk­tow­nego na­śla­dow­nic­twa.

Po­wie­dzia­łem mu, że pie­niędzmi, które po­sia­dam, mogę opła­cić tylko cze­sne, książki, in­stru­menty i utrzy­ma­nie.

– Wie­dzia­łem, że w tym cały kło­pot! – za­wo­łał try­um­fal­nie. – Ale nasz se­nat roz­po­rzą­dza le­ga­tami prze­zna­czo­nymi dla po­trze­bu­ją­cych. Więk­szość sty­pen­diów otrzy­mują stu­denci teo­lo­gii, dla­czego jed­nak na­uki przy­rod­ni­cze mia­łyby być wy­łą­czone? My­ślę, że mógłby pan przy­naj­mniej do­stać sumę równą ce­nie no­wego gar­ni­turu, je­śli zwróci się pan do nas w od­po­wied­niej for­mie, a ja szepnę słówko. Co pan na to? Spró­bu­jemy?

Gdyby po­wie­dział: „Są­dzę, że po­wi­nien pan otrzy­mać sty­pen­dium. Oto jak na­leży się o nie ubie­gać, będę pań­skim do­radcą…” – gdyby tak po­wie­dział, mógł­bym mu dzię­ko­wać; on jed­nak od­chy­lił się na krze­śle, spló­tł­szy ręce na wy­pcha­nej ka­mi­zeli, i uno­sił ku mnie twarz (nie po­pro­sił mnie bo­wiem, bym usiadł) z tak głu­pawo-słod­ka­wym, bo­jaź­li­wym, fi­li­ster­skim uśmiesz­kiem, że we­pchną­łem pię­ści w kie­sze­nie, aby nie dać mu w zęby. Za­miast tego oświad­czy­łem mu, że po­cho­dzę z tej czę­ści Gal­lo­way, któ­rej miesz­kańcy nie lu­bią pro­sić ni­kogo o ła­skę. Po­nie­waż jed­nak ma tak wy­so­kie mnie­ma­nie o mo­ich zdol­no­ściach, mo­gli­by­śmy za­wrzeć umowę ko­rzystną dla nas obu. Za­pro­po­no­wa­łem, by po­ży­czył mi sto fun­tów, z któ­rych będę spła­cał sie­dem i pół pro­cent w każdą rocz­nicę za­cią­gnię­cia po­życzki aż do roz­po­czę­cia pią­tego roku prak­tyki ogól­nej lub trze­ciego roku spe­cja­li­za­cji, a wów­czas zwrócę w ca­ło­ści pier­wotną kwotę wraz z pre­mią w wy­so­ko­ści dwu­dzie­stu fun­tów.

Roz­dzia­wił usta, więc do­rzu­ci­łem prędko:

– Oczy­wi­ście zban­kru­tuję, je­żeli nie skoń­czę stu­diów lub zo­stanę zbyt wcze­śnie wy­kre­ślony z re­je­stru le­ka­rzy, my­ślę jed­nak, że je­stem bez­pieczną lo­katą ka­pi­tału. I co pan o tym my­śli? Mo­żemy spró­bo­wać?

– Pan żar­tuje? – wy­mam­ro­tał, wpa­tru­jąc się we mnie, a na jego war­gach drgały za­czątki uśmie­chu, który po­wi­nie­nem był na­śla­do­wać.

Za­nadto roz­złosz­czony, by śmiać się z tego dow­cipu, wzru­szy­łem ra­mio­nami, po­że­gna­łem się i wy­sze­dłem.

Nie­wy­klu­czone, że ist­niał ja­kiś zwią­zek mię­dzy tą roz­mową a ko­pertą za­adre­so­waną nie­znaną ręką i do­star­czoną przez pocztę ty­dzień póź­niej. Ko­perta za­wie­rała pię­cio­fun­towy bank­not, któ­rego więk­szą część wy­da­łem na uży­wany mi­kro­skop, resztę zaś na ko­szulę i koł­nie­rzyki. Mo­głem te­raz ubie­rać się w mniej­szym stop­niu jak wie­śniak, a w więk­szym – jak zu­bo­żały księ­garz. Ko­le­dzy po­trak­to­wali to jako pewną po­prawę, gdyż za­częli wi­tać mnie we­soło i dzie­lić się ze mną naj­now­szymi plot­kami, choć ja sam za­zwy­czaj nie mia­łem dla nich żad­nych no­wi­nek. Je­dyną osobą, z którą roz­ma­wia­łem jak równy z rów­nym, był Go­dwin Ba­xter, po­nie­waż (w co wie­rzę do dziś) by­li­śmy obaj naj­in­te­li­gent­niej­szymi i jed­no­cze­śnie naj­mniej to­wa­rzy­skimi ludźmi w me­dycz­nym śro­do­wi­sku Glas­gow.
(…)

Alasdair Gray „Biedne istoty”
Tłumaczenie: Ewa Horodyska
Wydawnictwo: Poradnia K
Liczba stron: 370

Opis: Żywy trup? Potwór? A może empatyczna i wrażliwa istota poszukująca akceptacji i miłości… Glasgow, koniec XIX wieku. Ekscentryczny i równie odrażający doktor Godwin Baxter pokonuje nauką śmierć, przywracając do życia ciało młodej samobójczyni, która utonęła w rzece. Jako że przy okazji wszczepia jej mózg małego dziecka, będzie musiał nauczyć ją życia od początku.

Piękna, żywiołowa i błyskotliwa Bella uczy się mówić w błyskawicznym tempie, poszerzając swoje słownictwo. Jej postępy przerastają oczekiwania twórcy. Jest pozbawiona uprzedzeń, łakoma życia i wiedzy, a także nienasycona seksualnie. Nie daje się podporządkować ani mężczyznom, ani innym ograniczeniom swoich czasów.

Opowieść o Belli, o jej Bozi, jej kochankach, mężach i jej niespożytej namiętności to historia żywej i prawdziwej miłości oraz niezwykłej przemiany, a także hołd dla naukowej brawury. Przenosi czytelnika z sali operacyjnej późnowiktoriańskiego Glasgow do arystokratycznych kasyn, slumsów Aleksandrii i paryskiego burdelu, aż po ołtarz w szkockim kościele. To jednak wcale nie zapowiada zakończenia… Bo życie bez wolności wyboru nie jest warte życia.

Powieść jest postmodernistyczną rewizją Frankensteina, w której klasycznego potwora zastąpiła Bella Baxter -piękna młoda erotomanka przywrócona do życia z mózgiem niemowlęcia. Parodiując klasyczną powieść wiktoriańską, Gray stworzył dowcipną alegorię polityczną, w której ważną rolę odgrywa wątek pojedynku między żądzami mężczyzn a niezależnością kobiet, wciąż nad wyraz aktualny. Wkrótce na ekranach kin film z udziałem EmmyS tone, Williama Dafoe i Marka Ruffalo w reżyserii Giorgiosa Lanthimosa, twórcy Faworyty.


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek