W Meksyku żartujemy nawet ze śmierci – rozmowa z Dahlią de la Cerdą, autorką „Wściekłych suk”

24 marca 2024

Jej debiut, „Wściekłe suki”, to szalony punkowy zbiór opowiadań, niestroniący od komiksowych przerysowań i makabrycznego humoru. Opowiadając o wszechobecności przemocy wobec kobiet w jej rodzinnym Meksyku, Dahlia de la Cerda serwuje czytelnikowi jazdę bez trzymanki pomiędzy różnymi gatunkami i nastrojami. A kiedy ten rajd już się kończy, każdy jego uczestnik wychodzi z niego z mocno przyspieszonym pulsem i na miękkich nogach.

Sebastian Rerak: „Widzę tylko czerń i biel. Ze mną lub przeciw mnie. Z Bogiem lub z diabłem” – czy te słowa odnoszą się także do twojego pisarstwa?

Dahlia de la Cerda: Poniekąd tak. Kiedy piszę, lubię stawiać wszystko na jedną kartę. Lubię podejmować ryzyko i przekraczać pewne granice.

Pytam, ponieważ „Wściekłe suki” to dość radykalna książka – bardzo pulpowa i punkowa. Masz świetne wyczucie takiego stylu.

Jako dziecko nasłuchałam się sporo ulubionej muzyki mojego ojca, czyli corridos, pieśni sławiących wyczyny handlarzy nielegalnymi towarami. Potem zafascynowały mnie filmy o silnych kobietach, które nie pozwalały się ograniczać. Kiedy pierwszy raz pozwolono mi adoptować zwierzaka, nazwałam go Nikita na cześć głównej bohaterki filmu pod tym samym tytułem. Z kolei mój brat miał ogromną kolekcję „książeczek kowbojskich”, czyli niskobudżetowych czasopism, w komiksowym stylu opisujących historie przestępstw lub nadzwyczajnych przygód awanturników wyjętych spod prawa. Lubię poprzez sztukę eksplorować przestępczość, granicę między dobrem i złem. Ale jeśli chodzi o mnie samą, to jestem raczej grzeczną dziewczynką.

Santiago Roncagliolo powiedział nam niedawno, że czarny humor jest dla Latynosów formą ochrony przed brutalną rzeczywistością. Zgadzasz się z nim?

Zdecydowanie tak! Zwłaszcza w Meksyku panuje zwyczaj żartowania z własnych nieszczęść. W potocznym języku przewijają się zdania ukute przez znane postaci ze świata kultury, w rodzaju „¡Qué viva mi desgracia!” (z hiszp. Niech żyje moje nieszczęście). Śmiejemy się nawet ze śmierci. Mamy bardzo złowieszcze poczucie humoru, które często niepokoi ludzi z innych stron świata, ale żyjąc w brutalnym otoczeniu, czynimy humor po prostu naszym narzędziem oporu i przetrwania.

We „Wściekłych sukach” ukazujesz szereg postaci o bardzo zróżnicowanym pochodzeniu społecznym i etnicznym. Czy zbadanie tak odmiennych stylów życia wymagało od ciebie znacznego researchu?

Wbrew pozorom nie było to jakoś szczególnie skomplikowane. Myślę, że w codziennym życiu każdy poznaje ludzi pochodzących z bardzo różnych środowisk. Wśród moich przyjaciółek są kobiety, które weszły w konflikt z prawem oraz naukowczynie. Znam zarówno ubogie samotne matki, jak i osoby bardzo zamożne. Odkąd wpadłam na pomysł napisania „Wściekłych suk”, wiedziałam, że chcę przedstawić różnorodność kobiet we właściwych im kontekstach. Wytypowałam swoje bohaterki i zajęłam się researchem. W tym celu wykorzystałam wszystko, co było w zasięgu ręki: wywiady, badania etnograficzne, książki, filmy dokumentalne, seriale telewizyjne i wreszcie rozmowy z samymi kobietami.

Czy twoja działalność aktywistyczna także okazała się przydatna?

Tylko jako inspiracja dla fragmentów dotyczących aborcji. Niemniej moje poglądy polityczne niewątpliwie wywarły wpływ na całą książkę.

Niektóre z twoich bohaterek to buchonas (dziewczyny gangsterów). Co sądzisz o tym, że styl życia buchonas poddawany jest swoistej glamouryzacji przez meksykańskie influencerki?

Bardzo mi się to podoba! Wiem, że to moralnie dyskusyjne, ale w Meksyku ten styl jest bardzo „ikoniczny”. Lubię kontent tych influencerek nie ze względu na domniemane związki z zorganizowaną przestępczością, ale dlatego, że udzielają rad na temat urody i makijażu oraz wygłaszają formułki na temat realizacji swoich marzeń, które uważam za rozrywkowe. Na przekór powszechnemu przekonaniu, buchonas nie promują wchodzenia w relacje z handlarzami narkotyków. W ich stylu chodzi przede wszystkim o estetykę i określony sposób ubierania się.

Skoro mowa o influencerkach, jedna z twoich bohaterek, Constanza, pokazuje, jak popularność w internecie można przekuć w polityczny marketing. Niepokoi cię takie zjawisko?

Pewna meksykańska influencerka dosłownie zapewniła swojemu mężowi stanowisko w gubernaturze stanowej. Większość miejscowych polityków udziela się w mediach społecznościowych i regularnie tworzy kontent. Nie niepokoi mnie to jednak – czasy się zmieniają, a wraz z nimi polityka. Mimo to uważam, że jako obywatele musimy być bardziej krytyczni – bardziej niż media – wobec języka i dyskursu, jakim posługują się ludzie obecni na styku polityki i social mediów.

Niektóre z opowiadań, na przykład „Uśmiech” i „Róża Szaronu”, zdradzają inspiracje horrorem, podaniami ludowymi i brujeríą (magią).

Jestem fanką wszystkiego, co ma jakiś związek z brujeríą, horrorem, fantasy, science fiction i tematyką nadprzyrodzoną. Uwielbiam to! Kolekcjonuję nawet figurki bohaterów filmowych i serialowych. Mam w domu m.in. kilka egzemplarzy laleczki Chucky.

Opowiadanie finałowe, „Zbieraczka Kości”, funduje czytelnikowi otrzeźwiający policzek. Rzecz tym bardziej porażająca, że po części inspirowana twoimi doświadczeniami?

W pewnym stopniu. Pewne jego fragmenty zaczerpnęłam z różnych wydarzeń w moim życiu, ale podporządkowałam całość zagadnieniom, które chciałam uwypuklić w kwestii kobietobójstwa. Przede wszystkim niepokój, jaki przeżywa się, kiedy twoja przyjaciółka zostaje zamordowana.

Piszesz o przemocy zakorzenionej w meksykańskim społeczeństwie, ale wyraźnie nie starasz się sprowadzić swoich bohaterek do roli „biednych ofiar”.

Chciałam zerwać z popularną narracją, zgodnie z którą kobiety w Meksyku są wyłącznie ofiarami, a wszyscy mężczyźni są machystowscy i niebezpieczni. Kobiety są złożonymi istotami, więc również są zdolne do aktów przemocy. Mogą być też jednocześnie oprawcami i ofiarami. Przede wszystkim jednak oprócz przemocy jest także życie, osobowość, plany, opór i radość. Nie należy o tym zapominać.

Czy książka miała jakiś wkład do publicznej debaty na temat przemocy?

Wielu mężczyzn pisało do mnie, aby przekazać mi, że po jej przeczytaniu nabrali więcej empatii wobec kobiecych doświadczeń przemocy.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Dahlia de la Cerda (@dahliadelacerda)

Podobno czytasz wszystkie opinie na temat swoich książek w portalach czytelniczych. Są takie, które szczególnie zapadły ci w pamięć?

Uderzyło mnie, że większość negatywnych opinii pochodzi od mężczyzn. Z kolei nieprzychylne mi kobiety równie nisko oceniają książki innych autorów i autorek piszących o przemocy w Meksyku. Myślę, że jest to bardzo wymowne.

Twoja najnowsza książka, „Desde los zulos”, nie doczekała się jeszcze wydania w Polsce. Możesz o niej pokrótce opowiedzieć?

To książka utrzymana w konwencji autofikcji, opowiadająca o ważnych wydarzeniach z mojego życia. Poddaję w niej także krytyce feminizm, zwłaszcza zagadnienia związane z mężczyznami, kobietami trans i rasizmem. Odnoszę wrażenie, że w feminizmie pojawiło się teraz zbyt wiele tendencji wykluczających i należy to w jakiś sposób skomentować.

Wiem, że w przeszłości wykonywałaś różne pracy, nie zawsze atrakcyjne czy dobrze płatne. Masz poczucie, że pisarstwo uratowało cię?

Niewątpliwie uratowały mnie „Wściekłe suki”. Ta książka radykalnie odmieniła moje życie – w każdy możliwy sposób. Czasem czuję się, jakby to wszystko mi się tylko przyśniło.

A czy to prawda, że zaczęłaś pisać, ponieważ jako uczestniczka subkultury goth czułaś się zobowiązana do tworzenia sztuki?

Dokładnie tak! Zaczęłam pisać, aby być dobrą gótica. Przywołany przez ciebie „Uśmiech” jest zresztą przejawem głęboko skrywanego pragnienia pozostania prawdziwą gothką.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. archiwum Dahlii de la Cerdy


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady