Dziedziczka narkotronu, przyjaźń i zemsta. Przeczytaj całe opowiadanie „Yuliana” ze zbioru „Wściekłe suki” autorstwa Dahlii de la Cerdy

18 stycznia 2024

24 stycznia Wydawnictwo Filtry opublikuje brawurowy debiut młodej meksykańskiej pisarki Dahlii de la Cerdy. „Wściekłe suki” to zbiór opowiadań-monologów, których bohaterkami są silne kobiety biorące sprawy w swoje ręce. Autorka obnaża systemową przemoc wobec kobiet w Meksyku, ale czyni to w iście tarantinowskim stylu, posiłkując się groteską i czarnym humorem. Jednym z przykładów tego jest opowiadanie „Yuliana”, które publikujemy poniżej w całości.

Yuliana

„To, co się szybko zaczyna, szybko się kończy”. To moje ulubione zdanie, bo definiuje moją życiową filozofię, młody. No ale cóż, jesteś tutaj, żebym opowiedziała ci o swoim życiu, a nie po to, żebym zanudzała cię swoimi mądrościami. No więc do rzeczy.

Zaczęło się od Reginy. Poznałam ją, kiedy uczyłam się w Guadalajarze. Chodziłyśmy razem do El Sagrado. Mój apá, chcąc nas chronić, wysłał mnie i moich braci do Perla Tapatía. Amá pojechała z nami. Nasz dom znajdował się w ekskluzywnej i ładnej okolicy, ale bardzo daleko od centrum, obok wylotu drogi na Zapopan. Regina mieszkała w tej samej dzielnicy, byłyśmy prawie sąsiadkami.

Nigdy nie miałam przyjaciółek; spędziłam dzieciństwo w górach. Apá pilnował tam swoich interesów, mieszkaliśmy w małej miejscowości, trzy tysiące pięciuset mieszkańców, wybrukowane ulice i dachy wyłożone dachówkami. Przedszkole, szkołę podstawową i średnią zbudował mój stary. Sfinansował też przychodnię, uporządkował ryneczek i zainstalował prąd. Dlatego ludzie bardzo go kochają i chronią przed żołnierzami piechoty morskiej. Nasz dom znajdował się na obrzeżach rancza i mieliśmy prywatnych nauczycieli: apá nie chciał narażać nas na niebezpieczeństwo, bo ludzie bywają niewdzięczni i z czystej zawiści mogą wpakować cię w kłopoty. W dzieciństwie znałam tylko swoje rodzeństwo i zwierzęta domowe. Raz na dwa tygodnie przyjeżdżali wspólnicy taty, wynajmowali zespół, zabijali świnie i wtedy zbierała się dzieciarnia. Było wspaniale. Wyobraź sobie tylko grupkę dzieciaków strzelających do butelek po buchanan’sie i moëcie i tańczących na koniach. Superzabawa, młody. Jak byłam mała, to miałam konia, nazywał się El Pinto. Strasznie lubiłam go dosiadać i galopować po górach. Wyprawiałam się na brzeg rzeki, blisko domu, rzeka w porze deszczowej rwała szybko do przodu, ja zostawiałam El Pinta i szłam się kąpać. Ojciec urządzał epickie awantury o te wypady, ale nigdy nie udało mu się przemówić mi do rozsądku. Jak miałam być rozsądna, skoro nasz dom zawsze otaczali uzbrojeni mężczyźni i czułam się jak w więzieniu, nieważne, że miałam salę zabaw z wielkim monitorem i grami wideo, basenem pełnym wody i piłeczek, to była cholerna złota klatka i dlatego wyrywałam się na wolność.

Któregoś dnia, kiedy kąpałam się w rzece, przyjechała furgonetką rodzina, która zaprosiła mnie na pole arbuzów. Bez namysłu ruszyłam z nimi, pomogłam im w zbiorach, jedliśmy arbuzy i taco z chicharrón polane sosem molcajete. Bawiłam się zajebiście. Jako że nie powiedziałam nikomu, dokąd idę, rodzice wpadli w panikę i prawie spalili całe miasteczko. Wracając, spodziewałam się tęgiego lania, i słusznie.

Przyzwyczaiłam się do tego bicia i nadal robiłam swoje. Mama powiedziała tacie: „Twoja córka nigdy się nie uspokoi, bo ciągnie wilka do lasu; dopóki będziemy mieszkać w tej cholernej wsi, będzie dzikuską”. Ojciec zmiękł i pozwolił nam przenieść się do Guadalajary.

Zapisywali mnie do elitarnych szkół. Ostatnia nazywała się Sagrado Corazón de Jesús, ale powszechnie mówiono na nią El Sagrado. Uczyły tam stare purytanki, a jakby tego było mało, szkołę prowadziły zakonnice. Moje koleżanki miały jasne włosy, zagraniczne nazwiska oraz kupę kasy; same córeczki celebrytów i polityków. Prawda jest taka, że z żadną nie chciałam się zaprzyjaźnić. Były pozerkami i faszystkami i bardzo ich nie lubiłam. Poza tym mdliło mnie od ich dziecinnych, niedojrzałych rozmów. Nie byłam przyzwyczajona do tych pierdół o makijażu i narzeczonych. Z synami wspólników taty strzelałam dla zabawy do butelek, ścigałam się konno i grałam w karty na pieniądze, na dolary. Byłam jedyną dziewczyną; oni zawsze się wkurzali, bo ja najładniej tańczyłam na koniu i ogrywałam ich w karty, ale dawali sobie na wstrzymanie jak prawdziwi faceci. Krzywili się, owszem, ale nigdy nie okazywali braku szacunku. Nie dlatego, że byli dobrze wychowani, po prostu wiedzieli, z kim nie zadzierać. Nie umiałam tylko strzelać do celu: bałam się hałasu wylatującej kuli. Któregoś dnia niechcący trafiłam ogrodnika – bidulek prawie zginął – i zakazano mi broni na zawsze. No i dostałam osobistą ochronę.

Przez pierwszy rok szkoły średniej chodziłam do Liceum Hiszpańskiego. Okropne. Byłam kompletną dzikuską. Wyobraź sobie pierwszego lepszego sicario. Zero kobiecości, fatalny look. Kowbojki, dżinsy i koszule Versace ze złotą nitką. Moje koleżanki, prawdziwe dziwki, były wredne i zatruwały mi życie, robiąc na złość, od nieszkodliwych żarcików po rzeczy totalnie przegięte. My, kobiety, potrafimy być straszne, młody.

Kiedy skończyłam pierwszą klasę, matka, chcąc jakoś zaradzić sytuacji, wysłała mnie na letni kurs stylu i elegancji, na którym nauczyli mnie, jak się ubrać, uczesać, umalować i takie tam pierdy, i do drugiej klasy poszłam już do Sagrado. Właśnie tam poznałam Reginę.

Zwróciłam na nią uwagę podczas Halloween: była przebrana za aniołka Victoria’s Secret, w katolickiej placówce, ja pierdolę! Tylko stanik, majtki i buty. Na plecach skrzydła. „To córka deputowanego federalnego”, z wyraźnym obrzydzeniem powiedziała jedna z koleżanek. „Wygląda zajebiście”, odrzekłam. „Co ty, laska, wygląda wulgarnie” – dodała z zawiścią ta kretynka. „Wielkie jajniki, nic, tylko podziwiać”. Od tamtej pory uśmiechałam się do Reginy i broniłam jej, kiedy znienacka ją atakowały; a ona zawsze mówiła tym swoim ochrypłym, niewinnym głosem: „Dzięki, jesteś super”.

Oczywiście nie paradowałam po Sagrado, krzycząc na prawo i lewo: „Patrzcie, jestem córką potężnego narco, i chuj, mam was wszystkie w dupie!”. Chociaż nie przesadzam z dyskrecją, to jestem damą i potrafię dotrzymywać obietnic. Apá i wujkowie zawsze mi tak radzili, a ja słucham starszych, bo tak wypada. Nosiłam stosowny mundurek i spódnicę za kolano. Jak widzisz, mam permanentny makijaż oczu, ust i brwi; nigdy nie malowałam się wyzywająco, zasady to zasady. Ale zdradziły mnie torebki; uwielbiam je i lubię dobre marki. Wyobraź sobie, że jednego dnia nosiłam coś od Ferragamo, drugiego od Hermesa, potem model Chanel; koleżanki miały torebki pospolitych marek, jak Tous. Jeszcze nie jestem ekspertką w kwestii finansów, dopiero się uczę, ale podejrzewam, że nie zawsze potrzeba cholernego kalkulatora: tobie tato może kupić tylko torebkę Tous, a koleżanka ma trzydzieści różnych, z czego każda za co najmniej pięćdziesiąt tysięcy peso, więc chyba widać, że ojciec koleżanki zarabia lepiej. A kto nie wie, że w tym kraju w kartelach dostaje się więcej niż w rządzie? Tak, to logiczne, prosta dedukcja, przyznaję się do winy. Nie lubię skąpstwa i budzenia litości. Niektóre koleżanki mówiły, że to po mnie widać, bo nie jestem blondynką. Albo dlatego, że mam małego lwa jako zwierzątko domowe. Albo dlatego, że noszę zegarek zrobiony ze szczątków Titanica; marka nazywa się Romain Jerome.

Chociaż cerę mam bladą, to włosy czarne i nieodpowiedni kolor oczu. I według nich ktoś o takim wyglądzie nie może należeć do śmietanki towarzyskiej ani do rodziny bogatej od pokoleń. Ja jednak należę: kiedy się urodziłam, położono mnie w złotej kołysce, co ja mówię, diamentowej! Organizacja mojego taty od lat dziewięćdziesiątych jest na liście najbogatszych firm tej planety. „Szlachetnego pochodzenia nie nosi się w portfelu”, prychnęła któraś. Mam w dupie twoje szlachetne pochodzenie, stara krowo.

Moi ochroniarze też wzbudzali podejrzenia. Nie miałam wtedy prawa jazdy, więc jeździłam z szoferem i ochroniarzem normalnym chevy silverado. Nieważne, że w Sagrado połowa dziewczyn miała goryli, tylko moi rzucali się w oczy. Regina mówiła, że przez strój. Byli ze starej szkoły: nosili dżinsy, buty ze strusiej skóry i koszule Versace ze złotą nitką. Krótko mówiąc, w El Sagrado wszystkie dziewczyny były przekonane, że mój tata jest bossem narkotykowym, i dlatego gardziły mną, nie zapraszały mnie na imprezy i nie chciały ze mną gadać.

Mówiły na mnie „troglodytka”. „Sama jesteś troglodytką, głupia biedaczko, w życiu nie kupisz sobie takich butów jak ja. Twój skorumpowany tatuś pracowałby na nie przez miesiąc”. Potem wpadłam na pomysł, że zagrożę im porwaniem, i to je na jakiś czas uciszyło. Regina zawsze mnie broniła, a ja broniłam jej. Miałyśmy coś w rodzaju paktu, nie chodziło o przyjaźń, to był pakt marginalizowanych. Mnie wyzywały od dresiar, a ją od dziwek. Myślę, że nienawidziły jej z powodu figury. Nie miała krągłości, była bardzo szczupła, atletycznej budowy. Budziła zazdrość: nie przypominała nawet Meksykanki. Miała urocze piegi, nosek jak okrągła papryczka i pięknie tańczyła.

Nie wiem, czemu wyzywały mnie od „dresiar”, zawsze ubierałam się poprawnie: spodnie od Louisa Vuittona, pasek Ferragamo albo Hermes, dyskretna bluzka – najlepiej Gucci – i buty na obcasie; buty sportowe i bez obcasa są dla starych abnegatek. Poza tym zawsze mam paznokcie w kształcie migdała, pomalowane na jeden kolor, bez wzorków i brokatu. One za to nosiły pospolite marki, jak Zara, i te szmaty jak z jankeskiego rancza: dżinsowe szorty i bluzy w jaskrawych kolorach. Wyróżniały je tylko blond włosy i jasne oczy; poza tym same były pospolitymi dresiarami. Naprawdę mnie wkurzały i im bardziej mnie wyzywały, tym bardziej lubiłam nosić drogie torebki i ekskluzywne buty i wytrzymywać ich spojrzenia.

Jako że moje groźby porwania nigdy się nie spełniły, przejrzały mnie i znów zaczęły po mnie jechać. Przestały, kiedy ich prowodyrkę ogoliłam na łyso. Idiotka, myślała, że jest taka mocna. Była córką brata prezydenta. Któregoś dnia strasznie mnie wkurzyła, ale to strasznie, więc kazałam ją ogolić. Pokazałam jej, że w rywalizacji nie ma miejsca dla dwóch potężnych osób, bo dwugłowe potwory są słabe. Trzeba podejmować takie decyzje, by wyrobić sobie silny charakter. No więc kazałam ją ogolić. Dowiedziałam się, że idzie do fryzjera, i zleciłam Terciadowi robotę: wycelował do fryzjerki z pistoletu, kazał jej wyjąć maszynkę i przystąpić do dzieła. Po raz pierwszy wydałam rozkaz ochroniarzom i zrozumiałam wtedy, co to znaczy mieć władzę. Nie chcę powiedzieć, że mi się spodobało, uznałam to raczej za zło konieczne. W tamtej chwili wiedziałam już, że odziedziczę po tacie miejsce w organizacji, a jak miałabym poradzić sobie z antyterrorystami, jeśli nie potrafię uspokoić cholernej naiwnej dziewuszki?

Tak naprawdę nigdy nie planowałam kariery w organizacji. Jak kretynka myślałam, że przez całe pieprzone życie będę narcojuniorką, będę sobie bimbać do woli, chłopaku. Chciałam wyjść za mąż i poświęcić się domowi. Mam narzeczonego; poznaliśmy się jako smarkacze. To syn jednego ze wspólników tatusia. Kiedy skończył trzynaście lat, gliny zabiły mu starego, a ponieważ jest jedynym synem, zajął miejsce ojca. Mój chłopak to poważna figura, ma duże poparcie, szanuje rodzinę i jest oddany organizacji. Założył konto na Instagramie, obserwuje go prawie milion osób. W trosce o bezpieczeństwo ukrywa swój wizerunek. Często przyjeżdża z gór do stolicy, bo ma dobre układy z rządem i nawet nie wpisali go na listy prokuratury ani DEA, ani nic. DEA wie o jego istnieniu, ale nie potrafi go namierzyć. A ci z rządu to po prostu znajomi. Czuje się tak bezpiecznie, że chodzi bez kamizelki i ma przy sobie tylko pięciu członków komanda. Ale jego furgonetka jest opancerzona po same koła.

Zaręczyliśmy się oficjalnie w wieku trzynastu lat. Nie miałam zbyt wielu opcji. Kiedy jesteś w biznesie, niełatwo o parę, przyjaciółki, znajomych. Wyobraź sobie, że zaczynam z jakimś chłopakiem, a potem mu wyznaję: „Słuchaj, mój apá jest narkobaronem”. To jasne, że uciekłby przerażony. Ze względu na bezpieczeństwo tradycją jest zawieranie małżeństw w swoim gronie, jak w rodzinach królewskich. Czasem nawet robią z nas prezent pieczętujący pokój; wydaje się za mąż córki i żeni synów, żeby domknąć pakty albo interesy. Ale moja historia jest historią miłosną. Uczyliśmy się razem strzelać, jeździć konno, tańczyć zapateado i otwierać szampana. Nikt nas nie zmuszał, sami się w sobie zakochaliśmy. A organizacja była zadowolona.

On zawsze adoruje mnie w staromodnym stylu. Daje mi ogromne bukiety kwiatów i ubrania, zabiera mnie w podróże, kupił mi moje lwiątko, kazał napisać dla mnie trzy corridos. Jest bardzo romantyczny, a ja za nim szaleję. Wciąż jestem na niego trochę zła, ale już prawie mu wybaczyłam, bo serce nie sługa. To proste i zarazem takie skomplikowane. Mam do swojej dyspozycji zbrojne ramię sicarios, najpotężniejsze w całym Meksyku, miliony hektarów upraw maku i marihuany, a czasem do załamania doprowadza mnie cholerny chłopak z bródką.

Mój plan na życie polegał na tym, że będę dla niego piękna; będę superżoną, idealną panią domu i oddaną matką; zoperuję sobie to, co konieczne; będę codziennie chodzić do spa, żeby mieć delikatną cerę; urodzę mu zdrowe, ładne dzieci i nauczę je szyku; będę dla niego gotować; zostanę wzorową żoną na dawną modłę; będę chodzić na imprezy, emanować klasą i elegancją. Jeśli chodzi o bycie superlaską, to rzeczywiście dotrzymałam słowa: mam dwadzieścia lat i przeszłam już… dwadzieścia? sama nie wiem, masę operacji. Wszystko, co widzisz, jest zoperowane, bo ja mam po prostu za dużo kasy: powiększenie pośladków, cycków, korekcja łydek; wycięłam sobie dwa żebra; zrobiłam nos; mam wypełnione policzki, usta i brwi; zrobiłam też liposukcję i modelowanie sylwetki. Zainwestowałam w swoje ciało milion dolarów, a liczę tylko operacje. Za wszystko zapłacił narzeczony. Pojechaliśmy też do Dubaju, Francji, Egiptu, Kanady, Japonii, Tajlandii i pięćdziesięciu innych krajów, których już nie pamiętam. Mam zdjęcia na Instagramie. Zawsze podróżowaliśmy pierwszą klasą, robiliśmy ekskluzywne zakupy, pławiliśmy się w luksusie. Mój narzeczony nie jest skąpy. Nie dał mi tylko jednej jedynej rzeczy, tej najważniejszej: głowy pierdolonego zabójcy mojej przyjaciółki.

Plan, by zostać gospodynią domową, poszedł w pizdu, chłopcze, bo okazało się, że obaj moi bracia bliźniacy są pedałami. Ustalili, że odejdą z organizacji, i podczas kolacji wigilijnej rzucili bombę: „Apá, rozmawialiśmy o tym długo i nie chcemy być narcos„. Ale draka się zrobiła! „W takim razie, kim chcecie być, sukinsyny?” „Ja chcę być fryzjerem i stylistą, apá. Specem od koloryzacji i przedłużania włosów”, odparł Pepe. „A ja chirurgiem plastycznym, apá„, dodał drugi. Zamierzali zbudować imperium, ale imperium piękności i szyku. I co miał tatuś zrobić? Nie było sposobu, żeby ich powstrzymać. Reguła plata o plomo nie stosuje się do rodziny, to podstawa narkokodeksu etycznego. „I co teraz będzie, kretyni?” „Niech Yuliana zajmie nasze miejsce, apá, potrzebujemy w rodzinie królowej Południa”, zasugerował ten pedał Beto. „A ty, Yuliano, co o tym sądzisz? Podoba ci się pomysł, by zostać Teresą Mendozą?”, zapytał staruszek. „Aj, tatusiu, wiesz, że bliżej mi do Laurity Garzy, ale okej. Do usług, patronie”, odparłam zrezygnowana. „No to w porządku. Wy będziecie upiększać nasze kobiety, a ty zachowasz imperium”.

Zaprzyjaźniłyśmy się z Reginą, kiedyśmy zdawały do klasy maturalnej. To ona mnie zaczepiła. Ciekawiło ją środowisko karteli i powiedziała, że marzy o narzeczonym narco. Nie wiesz nawet, jak bardzo żałuję; nie tego, że się z nią zaprzyjaźniłam (to było wspaniałe), ale że poznałam ją z narzeczonym. Moja piękna Regina, taka śliczniutka, gościu. Niech Bóg przyjmie ją do swojej chwały.

Z Reginą przeżyłam najlepsze chwile swojego życia. Nasza przyjaźń, kiedy już naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy, była krótka, ale na sto procent. Z obu stron troska, szacunek i prawdziwe przywiązanie. Zbiera mi się na płacz, kiedy sobie przypominam, jak mówi fierro pariente, jedziemy z tym koksem. Nigdy nie pozbyła się przy tym swojego akcentu dziewczynki z dobrego domu. Była bezinteresowna, a niełatwo znaleźć kogoś takiego w naszym środowisku, gościu. Wszyscy chcą się z tobą przyjaźnić tylko po to, żebyś kupowała im drogie rzeczy albo żeby uwiesić się na tobie i awansować. A potem, kiedy im się uda, to się na ciebie wypinają, kretynki. Regina nie potrzebowała awansu, jej rodzina od zawsze była w polityce, a ona sama znała się dobrze z córkami prezydenta. Była śliczna, naprawdę śliczna. Jasna, delikatnie opalona skóra. Naturalnie kręcone blond włosy. Gęste brwi. Rysy twarzy, przysięgam ci, gościu, jak u lalki. I niebieskie oczy, od których można było oszaleć. Ojciec rozpieszczał ją i jej siostrę, nie skąpił im luksusów.

Nie chciała lepszego statusu ani prezentów, ani sławy, nic z tych rzeczy, zależało jej tylko na obserwujących w internecie, czy to coś złego? Nie czułam się przez nią wykorzystywana. Nie była hipokrytką, nie plotkowała za moimi plecami. W tym środowisku hejt to codzienność i prawie zawsze stoją za tym twoje niby-przyjaciółki, wrzucają kompromitujące zdjęcia albo rozpuszczają plotki, żeby cię wykończyć: z kim się spotykasz, jakie operacje sobie zrobiłaś i jeszcze intymniejsze rzeczy. Regina nie potrafiłaby zrobić czegoś takiego, była uczciwa, miała dobre serce, cholerny anioł. Dlatego tak mnie zabolała jej śmierć. A właściwie zabójstwo.

Z trudem przychodzi mi wypowiadanie słowa „zabójstwo” lub „morderstwo”. Być może dlatego, że czuję się wywołana do tablicy. Też jestem morderczynią, winną zabójstwa, ale myślę, że są zbrodnie i zbrodnie, i to nie to samo zabić porywacza, gwałciciela czy truciciela, który sprzedaje grudę efedryny, co zabić z zazdrości narzeczoną. Tamto można zrozumieć. Ale to, co przydarzyło się Reginie, nie ma usprawiedliwienia, ani sensu, ani logiki. Tak czy nie, chłopcze?

Kiedy apá nieoficjalnie ogłosił mnie następczynią, Regina jeszcze żyła. W jakiś dzień następnego tygodnia zadzwoniła do mnie około piątej po południu i opowiedziała z płaczem, jak narzeczony zastał ją rozmawiającą na basenie z jego ochroniarzem, zabił go na jej oczach, a ją próbował utopić. Biedaczka trochę się zachłysnęła, a basen był pełen krwi. Ktoś zareagował, zdołała pobiec do pokoju i zadzwonić do mnie. Była w panice. Poprosiłam tatę, żeby mi przysłał posiłki, ale on posłał mnie do diabła. „Mówię, że chciał ją zabić. Nie przestrzega kodeksu, apá, trzeba dać mu nauczkę. Po co mi mówisz, że jestem dziedziczką, skoro nie mogę podjąć takiej decyzji? Już nic od ciebie nie chcę, idź w chuj, apá„, krzyknęłam i się rozłączyłam. Zadzwoniłam do narzeczonego, odezwała się poczta głosowa. Wzięłam Terciada i Negra i ruszyliśmy po nią. Przez cały ten czas Regina płakała mi w słuchawkę. Wszystko rozegrało się w niecałe pięć minut: krzyki, strzał. I cisza. Kiedy dotarłam do domu narzeczonego Reginy, zobaczyłam światła kogutów i karetkę.

Widziałam, jak wynoszą jej ciało. Miała na sobie biały kostium kąpielowy. Podbiegłam i ją objęłam. Tylko jedna rana postrzałowa, w głowie. Umazałam sobie rękę, piersi i twarz krwią, krwią mojej przyjaciółki. Pobiegłam do jej narzeczonego, roztarłam mu tę krew na twarzy, powiedziałam: „Za krew płaci się krwią, sukinsynu jebany”, i odeszłam.

Wersja oficjalna głosi, że zastrzeliła się różowym pistoletem, który dostała od narzeczonego. Kłamstwo. Słyszałam wszystko. To on ją zabił. Zamówiłam na pogrzeb setki róż, wynajęłam zespół i kazałam zabić świnię; zbudowałam przyjaciółce grobowiec w kształcie zamku, postarałam się w chuj, chłopie: grobowiec z apartamentem w górnej kondygnacji. Mój narzeczony, jakby na pocieszenie, poprosił mnie o rękę; odpowiedziałam: „Powiem 'tak’, kiedy przyniesiesz mi pierścionek na głowie tego skurwiela”. „Nie, księżniczko, nie mogę, nie możemy; jest przybranym synem komendanta Cruza Negry. Nie możemy”. „Jak nie będzie trupa, to nie będzie małżeństwa, nie masz jaj, tchórzu”. Zamieszkałam w grobowcu Reginy, aż nadeszła pora, by wrócić i przygotować się na wejście do organizacji. Przez cały ten czas nie rozmawiałam z tatą ani z narzeczonym. Nienawidziłam ich obu za tchórzostwo.

Przed śmiercią Reginy zostanie szefową zbytnio mnie nie martwiło, chociaż też niezbyt cieszyło. Bo bycie juniorką i patronką to nie to samo, koniec z wydawaniem pieniędzy, chodzeniem do spa i na siłownię i jeżdżeniem z imprezy na imprezę. No ale nie miałam wyboru. Kiedy jednak zobaczyłam, że apá i narzeczony nie nadają się do niczego i muszę zemścić się sama, pomysł naprawdę mi się spodobał. Zawsze byłam bardzo profesjonalna i rozsądna, zaczęłam więc szukać szkół, które pozwolą mi lepiej poznać świat biznesu i handlu, mający stanowić teraz moją działkę. Znalazłam jedną bardzo nice, gdzie studiowały tylko dzieci najbogatszych biznesmenów, i to ją wybrałam. Była dwujęzyczna i mogłam uczyć się chińskiego. Wyobraziłam sobie, jak zawieram umowy z Chińczykami i sprzedaję im opium. Ekstra.

Jeśli mam być szczera, nie bardzo mnie podniecało wysyłanie samolotów pełnych kokainy do Kolumbii czy przemytniczych statków wyładowanych opium do Azji. Tak naprawdę ekscytowała mnie myśl o tym, że zobaczę głowę dupka, który zabił moją przyjaciółkę, głowę zwisającą z mostu albo w pojemniku na lód, albo że rzucę ją na pożarcie krokodylom. Myślałam też o corridos, jakie napiszą na moją cześć. I kto wie, może zostanę bohaterką narkoserialu? Naprawdę się wzruszyłam. No i bardzo poważnie potraktowałam swoje zadanie.

W naszej firmie kierownicze stanowiska się dziedziczy, rzadko można otrzymać je za zasługi. Istnieje prosta linia sukcesji do narkotronu. I to ja byłam następna. Wymyśliłam też dobry tytuł dla serialu: Dziedziczka, jak ci się podoba? Zaczęli mnie tak nazywać, bo byłam pierwszą od lat kobietą mającą kiedyś zająć ważne miejsce w organizacji. Oczywiście to mogło się zdarzyć, tylko jeśli ktoś porwałby albo zamordował tatę. Ten biznes jest jednak ryzykowny. Apie zawsze grozi niebezpieczeństwo. Bardziej się boję, że złapie go wojsko, niż że go zabiją. Jeśli zabiją, będę miała ciało, by je opłakiwać, wynająć zespół muzyczny i postawić mu zajebisty grobowiec. Jeśli złapie go wojsko, „znikną” ciało. Z poprzednimi rządami można było negocjować, panował pokój i dobrobyt; ale od sześciu lat nie da się wcale, co za męka. Utrapienie z tym rządem. Pod pretekstem wojny z kartelami faworyzują naszych nieprzyjaciół, a my musimy bronić terytorium.

Wiele osób pyta mnie, czy nie brzydzę się, nie boję albo nie wstydzę być córką zabójcy. Mój apá nie jest zabójcą. Nikogo nie załatwił, ma dużo pieniędzy i może zapłacić, by to zrobiono za niego. Poza tym wszyscy mamy grzechy na sumieniu. Jedni kłamią, drudzy kradną; na usprawiedliwienie taty mogę powiedzieć, że nigdy nie kazał zabić niewinnego człowieka, tylko skurwieli, którzy na to zasługiwali, taka prawda. Nie, nie wstydzę się. Jestem bardzo dumna z taty, bo dorastał w biedzie, na ranczu, gdzie nie było wody ani prądu, ani nic i chodził boso. Któregoś dnia zaprosili go do pracy na plantacji marihuany; zgodził się i wielkim wysiłkiem piął coraz wyżej i wyżej, aż połączył się z innymi szefami, żeby stworzyć imperium. Teraz jego miasteczko jest nie do poznania. Dlatego ludzie strasznie kochają mojego staruszka, bo kiedy interesy idą dobrze, dzieli się zyskami. Nie jest święty, o nie. I pewnie dla wielu jest przestępcą; dla mnie to ukochany apá. Ja pamiętam staruszka uczącego córkę jeździć konno, strzelać z pistoletu, tańczyć na koniu i takich rzeczy. Jest czuły, dobry z niego mąż. I, tak, jest też biznesmenem, który broni swego, ścinając głowy i strącając helikoptery; nie dlatego, że lubi to robić, ale dlatego, że przyszło mu żyć tutaj, a tutaj sprawy się mają tak, a nie inaczej.

Kiedy zaczęłam studia, na jednym z naszych rancz apá urządził uroczystą kolację i show i ogłosił, że zostanę jego dziedziczką i że od tej pory będę brała udział w zebraniach i podejmowaniu decyzji. Żeby to uczcić, wynajęliśmy kapelę i zabiliśmy trzy świnie; impreza trwała do rana. Kupił mi nowy samochód i przydzielił dla bezpieczeństwa nowe komando: trzech chłopaków w hummerze, którzy mieli podążać za mną krok w krok. Poza tym znalazł ochroniarkę, ta miała ze mną zamieszkać i podróżować, krótko mówiąc, być moim cholernym cieniem.

Chinka. Ach, moja dzielna Chinka. Z początku myślałam, że apá znalazł mi przyjaciółkę, bo widział, jak bardzo jestem samotna od śmierci Reginy. I to jaką! Chinka to była elita, brutalna i ładna. Pochodziła z wyżyn Jalisco; była wysoka, miała ładny biust i kształtne biodra; wspaniałe ciało kobiety z dawnych czasów, nie za szczupła, ale zgrabna, z oczyma koloru miodu i kręconymi włosami. Kiedy ją zobaczyłam po raz pierwszy, miała na sobie legginsy i top z lycry, w panterkę, taki jak na siłownię; czapkę z daszkiem z godłem narodowym; traperki i nerkę z krótkofalówką. Podała mi rękę i powiedziała: „Jestem Chinka, bardzo mi miło, patronko”. Miała szorstką dłoń. „Twoim pierwszym zadaniem będzie pójście ze mną do kosmetyczki, niech ci zrobią porządek z rękami, bo wyglądają, jakbyś zbierała zioło. Twoja druga operacja specjalna będzie polegać na tym, że pójdziesz ze mną na zakupy, a trzecia na wizycie u fryzjera”, oświadczyłam jej.

Zabrałam ją do spa, do fryzjera, który okiełznał jej burzę włosów, i kupiłam dla niej nowe ubrania. Temat stroju kosztował mnie wiele pracy. Upierała się przy traperkach. W końcu ją przekonałam i nosi teraz dżinsy, płaski obcas Ferragamo i bluzki od Eda Hardy’ego, to już coś. Na początku była kimś w rodzaju mojej towarzyszki i jej misje i operacje ograniczały się do towarzyszenia mi podczas pobytów w spa, na imprezach, do trzymania iPhone’a w czasie kręcenia filmików, które wrzucam na Instagrama, i do opieki nade mną po operacjach plastycznych. Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać o życiu. Opowiedziała mi o swojej przeszłości. Pochodziła z nizin społecznych, wychowała się w bardzo biednej dzielnicy. Mąż ją bił i prawie wysłał na tamten świat, więc kazała go zabić. Opowiedziała mi o córeczce, o mamie, o narzeczonych, których miała. A ja wyrzuciłam z siebie historię Reginy i swoją, córki patrona. Naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy. Potem odważyłam się zapytać, skąd ją mój apá wytrzasnął, i wszystko mi opowiedziała.

Okazało się, że moja nowa najlepsza przyjaciółka jest bezlitosną zabójczynią, która po obcięciu głowy pieprzoną piłą myje ręce i bez odrobiny obrzydzenia zajada się pieczonym mięsem. Strzelała do helikopterów, ćwiartowała zwłoki. A ja ciągle wypłakiwałam się jej w rękaw, bolejąc nad śmiercią Reginy. Zaczęłam myśleć: mam w chuj pieniędzy, całe tony; jestem dziedziczką jednego z najpotężniejszych mafiosów świata; moja najlepsza przyjaciółka to sicaria z krwawego oddziału – a ja płaczę, bo jakiś jebany tchórzliwy gnojek zabił Reginę? Jestem zerem. Malverde , zabierz mnie do piekła, bo jestem ofermą. W końcu po pijaku wydusiłam to z siebie. Zaproponowałam jej, żeby sprzątnęła dupka, w zamian miała dostać sporą kasę, emeryturę i corrido na swoją cześć. Chinka miała już wystarczająco dużo kasy i nie chciała iść na emeryturę; uwierzysz, że przekonało ją właśnie corrido? Potem wyznała, że szczerze nienawidzi gości podnoszących rękę na kobiety. Mówiła, że za każdym razem, kiedy słyszy o takim dupku, czuje, jakby to ją pobito; traktowała to bardzo osobiście. Bolały ją blizny pozostawione przez byłego męża. Porywanie brutalnych mężów i narzeczonych oraz spuszczanie im wpierdolu było jej hobby. Zgodziła się. Bo kobieta zawsze mówi, myśli i działa, czerpiąc ze swoich ran. I ten skurwysyn już zameldował się u Szatana.

„Blizny się goją, kiedy się je pomści”. Chinka nie chciała odejść z biznesu. Zapłaciłam jej i teraz jest moją prawą ręką. W eleganckich butach przychodzi na ważne zebrania. Mój apá odszedł na emeryturę z powodów zdrowotnych. Dostał zawału, kiedy się dowiedział, że zlikwidowali tego śmiecia; normalnie zemdlał, gościu. Pomyślał, że teraz nas pozabijają. Ale Chinka zna ten biznes bardzo dobrze i, żeby zmylić nieprzyjaciela, narysowała symbol konkurencyjnego kartelu na piersi trupa. Rozpętało się piekło, co ci będę mówić. Blokady, ciężarówki w płomieniach, ponad sto osób zabitych w ciągu miesiąca. My wyszłyśmy z tego cało. I nawet tatuś uwierzył w tę bajeczkę.

Dahlia de la Cerda „Wściekłe suki”
Tłumaczenie: Katarzyna Okrasko
Wydawnictwo: Filtry
Liczba stron: 184

Opis: „Co trzy godziny i dwadzieścia pięć minut w Meksyku ginie kobieta, rozczłonkowana, uduszona, zgwałcona, pobita do nieprzytomności, spalona żywcem, rozpruta ciosami noża, z połamanymi kośćmi i siną skórą. (…) Meksyk to olbrzymi potwór, który pożera kobiety” – pisze Dahlia de la Cerda. I powołuje do literackiego życia komando mścicielek. Młodych, zdecydowanych i bezwzględnych. Prawdziwych anielic zemsty, które nie cofną się przed paktem z Księciem Ciemności, jeśli ten obieca im pomoc.

Szczerze mówiąc, nie bardzo mają wyjście. Bóg nie stanie po ich stronie. On jest przecież mężczyzną, a choć bohaterki „Wściekłych suk” kochają swoich ojców, braci i wybranków, to mężczyzna jest dla nich zwykle wrogiem. Kimś, kto powołując się na odwieczne prawo, rości sobie pretensję do kobiecego ciała i życia. Ale de la Cerda nie gra na jednej nucie. Jej tarantinowskie z ducha opowiadania pulsują żywą mową i skrzą się od pomysłów. W trzynastu monologach bohaterek gorzkiej prawdzie o biedzie i przemocy towarzyszą groteska i czarny humor; mnóstwo tu odniesień do kina i muzyki pop, lokalnych zwyczajów, legend i kultury narco.

fot. mat. prasowe Wydawnictwa Filtry


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: opowiadania