Im zamożniejsze społeczeństwo, tym bardziej poprawne poczucie humoru – rozmowa z Santiagiem Roncagliolo, autorem „Nocy szpilek”

9 marca 2024

Trzymający w napięciu thriller. Pełna czarnego humoru opowieść o dorastaniu. Frapujące studium peruwiańskiego społeczeństwa wczesnych lat 90. Każdy z tych opisów pasuje do „Nocy szpilek”, najnowszej powieści Santiaga Roncagliolo. Jej polska edycja poniekąd przypomina czytelnikom o autorze, którego powieści „Wstyd” i „Czerwony kwiecień” ukazały się w naszym kraju przed kilkunastoma laty. Nam pisarz opowiedział o okolicznościach powstania ostatniej książki, jak również o swoim spojrzeniu na Peru, pisaniu scenariuszy do oper mydlanych czy wreszcie o potworach, które bynajmniej nie przybywają na Ziemię z Marsa.

Sebastian Rerak: Jeden z bohaterów „Nocy szpilek” namiętnie opowiada o filmach. Po tym, jak wspomina „Goonies”, nie potrafię myśleć o twojej najnowszej powieści inaczej, niż o „Goonies”, w których coś się popsuło.

Santiago Roncagliolo: Tak, „Goonies” w wersji koszmaru. (śmiech) Nawiązuję do głupawych filmów o nastolatkach, ponieważ były one dla mnie azylem od brutalnej rzeczywistości, w której dorastałem. Wszystkie te tytuły z lat 80. i 90., w rodzaju „Goonies”, „Porky’s” czy „American Pie”, opowiadają w gruncie rzeczy o męskiej przyjaźni, dlatego są bardzo na miejscu w „Nocy szpilek”. Stąd także mój mały hołd dla nich.

Nie unikasz zresztą pewnych klisz charakterystycznych dla takiego kina. Twoi bohaterowie to paczka wyrzutków, wśród których znajdziemy nerda, cwaniaka, wichrzyciela…

Z premedytacją sięgam do kultury popularnej, bo nie odgraniczam jej od tzw. wysokiej. Jako nastolatek nierzadko nie mogłem wyjść z domu z powodu strzelanin czy przerw w dostawie prądu. Za okno na świat służyły mi więc książki, telewizja i video. Mieliście w Polsce taki format jak Betamax? Ja się na nim wychowałem. (śmiech) Jednakowo namiętnie oglądałem sitcomy, jak i filmy Alfreda Hitchcocka, a do tego czytałem powieści Vargasa Llosy czy Garcíi Marqueza, którzy byli wtedy zresztą niezwykle poczytni. Myślę, że cała ta pożywka szczenięcych lat z jednej strony zainspirowała mnie do eksploracji ludzkiej psychologii i języka, z drugiej zaś – wyczuliła na pewną efektywność popkultury. Wszystko to chciałem połączyć w „Nocy szpilek”. A także nadać książce wciągającą akcję typową dla thrillera, która sprawia, że nie możesz przestać czytać.

Jak sam to ujmujesz, przeprowadzasz chirurgię plastyczną na własnym życiu, aby wymyślić ciekawe historie. Pisząc „Noc szpilek”, także poddałeś swoje doświadczenia podobnemu zabiegowi?

Oczywiście! Główni bohaterowie to jakby ja i moi dawni przyjaciele przepuszczeni przez mikser. Także należeliśmy do wyrzutków społecznych fantazjujących o zemście na naszych prześladowcach. Podobnie jak Carlos byłem dzieckiem progresywnych rodziców, rozdartym pomiędzy obyczajowe wyzwolenie mojego najbliższego otoczenia a głęboki konserwatyzm panujący w szkole. Z Moco łączy mnie fakt, że dilowałem pornografią. Mowa o czasach przedinternetowych, więc wyjaśniam, że rozprowadzałem wśród znajomych świerszczyki i kasety video. Tak jak Beto mnie również można było znaleźć w bibliotece, bo ta dawała schronienie molom książkowym, a szkolne mięśniaki nie wiedziały nawet o jej istnieniu. Najmniej wspólnego mam z Manu, ale jego historię zainspirował przypadek gościa, którego poznałem już w późniejszym życiu. Opowiedział mi, jak jego ojciec został wysłany do akcji militarnej przeciw terrorystom, w trakcie której zmuszony był strzelać do dzieci. Zadałem sobie wówczas szereg pytań: „Jakim ojcem możesz być po takim doświadczeniu? Jak wychowasz syna? Czy powiesz mu, że zabijałeś dzieciaki będące w jego wieku?”.

Twoim bohaterom skądinąd brakuje ojców. Nawet jeśli są blisko, to nie potrafią dać synom tego, co ci potrzebują.

Tak, ich ojcowie są nieobecni. Dlatego nie wiedzą, co znaczy być mężczyzną, i nie mają wzorców do naśladowania. Takiej wiedzy nie daje im szkoła, ani nie znajdują jej w domu. Tymczasem społeczeństwo poddaje ich ciągłej presji. Z tego wynika konfuzja, która jest poniekąd powodem dla którego robią to, co robią.

Peru było w tamtych czasach krajem pozbawionym ojca?

Nadal jest! W Peru to norma, że mężczyźni porzucają rodziny. Teraz być może jest to jeszcze bardziej powszechne niż dziesięć czy dwadzieścia lat temu, bo kraj przeżywa silny zwrot konserwatywny. Demokratyczne ideały równości przechodzą kryzys. Jak chyba zresztą wszędzie na świecie.

Lima z „Nocy szpilek” jest miastem wyraźnie podzielonym. Są dzielnice, do których lepiej się nie zapuszczać, oraz eleganckie sąsiedztwa, pozornie bezpieczne, a jednak wstrząsane co jakiś czas eksplozjami przemocy.

Bogate dzielnice oddzielały od biednych góry. Cały czas przepowiadano, że któregoś dnia biedni się zorganizują, pokonają góry i najadą nas, aby zabrać nasze domy, kobiety i cały dobytek. To straszne, ale gdybyśmy z kolegami popełnili jakąś zbrodnię, bylibyśmy poza podejrzeniami. Przemoc była zarezerwowana dla gorzej sytuowanych. Nawet dzisiaj, kiedy dochodzi do porwań bogatych ludzi, policja jako pierwszych podejrzanych typuje służbę domową.

Twoja powieść przedstawia zgoła tragiczną historię, a jednak jest nieodparcie zabawna. Ten czarny humor to latynoska specjalność?

A zarazem coś, co łączy nas chyba z mieszkańcami wschodniej Europy. (śmiech) Cieszy mnie, że ludzie dostrzegają humor w „Nocy szpilek”, ponieważ wiem, że wiele żartów jest w zasadzie nieprzetłumaczalnych. Mam na myśli na przykład nawiązania do lokalnej telewizji i tym podobne rzeczy zrozumiałe jedynie dla Peruwiańczyków. Dla ludzi z mojego pokolenia poczucie humoru było formą obrony przed rzeczywistością. Nie mogliśmy zmienić realiów, ale mogliśmy się z nich śmiać. W Ameryce Łacińskiej faktycznie od zawsze żartuje się z mrocznych tematów. Europejczycy są znacznie bardziej politycznie poprawni, przez co sam muszę się czasem mitygować. Ogólnie im zamożniejsze społeczeństwo, tym bardziej bezpieczne jest jego poczucie humoru. Jeszcze w latach 90. w Hiszpanii nikogo nie szokowały żarty o pedofilii czy otwarcie rasistowskie. Teraz byłyby już nie do pomyślenia.

„Noc szpilek” jest popularna w Peru?

O tak! Chociaż od przeszło dwóch dekad mieszkam za granicą, bardzo cieszy mnie mój sukces w Peru. Pozwala mi myśleć, że nie straciłem kontaktu z rodzinnym krajem. Myślę, że właśnie życie z dala od niego daje mi wolność opowiadania o nim. Dostrzegam rzeczy, których nie widzi peruwiańskie społeczeństwo. Być może więc teraz rozumiem Peru lepiej, niż gdybym nadal w nim mieszkał.

Zdarza się, że ktoś odbiera książkę jako nostalgiczną pocztówkę z przeszłości?

Niestety tak. Wielu czytelników uważa, że czasy opisane w „Nocy szpilek” były wspaniałe, ponieważ idealizują swoje dzieciństwo i młodość. Trzydzieści lat później dawne życie wydaje się sielankowe, nawet jeśli towarzyszyły mu zamachy bombowe, a ludzie ginęli na ulicach. W Peru zresztą wciąż świetnie ma się cała ta toksyczna męskość, o której tyle mówi się w Europie. Kiedy rozmawiam z moim rówieśnikami o bullyingu, zauważam, że jego ofiary doskonale pamiętają prześladowania i upokorzenia, z kolei dla oprawców nadal są to tylko żarty traktowane jak normalna część szkolnych lat.

Ciekawi mnie odbiór „Nocy szpilek” w Peru, bo wiem, że w przeszłości miewałeś problemy z działaczami skrajnie prawicowych grup, którzy urządzali protesty podczas spotkań autorskich.

Szczęśliwie ci ludzie nie czytają zbyt wiele, więc udaje mi się uniknąć ich uwagi. (śmiech) Kilka razy dochodziło jednak do spięć, czasem ocierających się nawet o przemoc. Z jednej strony nie szukam kłopotów, z drugiej jednak mam pewną satysfakcję, kiedy dochodzi do podobnych incydentów, bo odbieram je jako sygnał, że moje książki wprawiają kogoś w dyskomfort. Podoba mi się idea pisania o rzeczach, o których nie chcemy myśleć. Nie chodzi o to, żeby atakować kogoś, kogo nie lubimy – bo jest prawicowy lub lewicowy, kosmopolitą lub nacjonalistą. Ja piszę historie pokazujące, jak można przeistoczyć się w potwora. Potwory nie przylatują bowiem z Marsa – one tworzą się z emocji i pragnień, które wszyscy w sobie nosimy. Kiedy więc moje książki wywołują gwałtowne reakcje, to znaczy, że spełniają swoje zadanie. Dopóki nikt mnie nie zdzieli po łbie, wszystko w porządku.

A czy twojej międzynarodowej popularności nie próbowały zdyskontować żadne siły polityczne?

Zdarzało się, że próbowały. Na początku swojej kariery byłem związany z kilkoma ruchami politycznymi. Rozczarowałem się nimi jednak tak bardzo, że uznałem, że powinienem być wyłącznie pisarzem, bo jeśli raz zadeklaruję poparcie dla jakiejś partii, nigdy nie zedrę już z siebie łatki jej stronnika. Dziś notabene zaangażowanie w politykę byłoby dla mnie o tyle trudniejsze, że w zasadzie jestem traktowany jak cudzoziemiec zarówno w Hiszpanii, jak i w Peru. Skupiam się zatem na tworzeniu historii, chociaż nie przestałem interesować się polityką. Mogę o niej rozprawiać przez całą dobę. Niemniej wychodzę z założenia, że wszyscy powinni mieć swoje opinie i móc się nimi wymieniać. Na tym polega demokracja.

W swoim czasie pisałeś nawet przemówienia dla polityków, co podobno było dobrym treningiem w tworzeniu fikcji?

To prawda! (śmiech) Nadal piszę wszystko, co się da, bo kocham swoją pracę. Ludzie kojarzą mnie z powieściami, bo te są sygnowane moim nazwiskiem, ale nie unikam ghostwritingu, na przykład współtworząc wspomnienia sławnych ludzi. Fikcja i rzeczywistość są bliżej siebie, niż się wydaje. (śmiech)

A czego nauczyła cię praca przy operach mydlanych?

Baaardzo długiego budowania napięcia. (śmiech) Pracując przy operach mydlanych, nieraz musiałem stworzyć scenariusz na drugi dzień. Nikt nie przyjmował wymówek, że nie mam inspiracji – musiałem pisać, żeby mieć co jeść. Niemniej podobało mi się to doświadczenie. Gros telenowel przedstawia dość mizoginistyczną opowieść o biednej dziewczynie z ludu, która trafia do domu bogatego pana. Pan oczywiście się w niej zakochuje, ale zanim ta zdobędzie jego serce (i pieniądze), trzeba tę historię rozpisać na 120 odcinków. Utrzymanie widza w napięciu przez tak długi czas jest nie lada sztuką. Zwłaszcza że w każdym odcinku ludzie oczekują, że bohaterowie wreszcie pójdą do łóżka i… naturalnie tak się nie dzieje. Ludzie krytykujący telenowele za brak realizmu mają więc sporo racji. (śmiech)

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. (1) archiwum Santiaga Roncagliolo, (2) Casa de América/Flickr


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady