Pora skończyć z farmazonami na temat punka – rozmowa z Krzysztofem Grabowskim z Dezertera o książce „Przyjeżdżajcie, będzie super!”

1 lutego 2024

Krzysztof Grabowski uchodzi za siłę napędową Dezertera nie tylko dlatego, że jako perkusista nadaje impet muzyce zespołu. Nieprzerwanie od 1981 roku pisze też bowiem teksty utworów, udziela lwiej części wywiadów i odpowiada za cały – nazwijmy to szumnie – pion merytoryczny grupy, która jest żywą legendą punk rocka. Blisko czternaście lat temu Krzysztof opisał losy Dezertera w książce „Poroniona generacja?”, teraz z kolei do sprzedaży trafia jego nowe dzieło, „Przyjeżdżajcie, będzie super!” (wyd. Antena Krzyku). Przeczytajcie je. Jest super.

Sebastian Rerak: Nadal często słyszysz hasło, które posłużyło za tytuł książki?

Krzysztof Grabowski: To hasło było powszechne raczej w latach 90., chociaż i dziś zdarzają się dziwne sytuacje związane z zaproszeniami na koncerty. Bywa, że organizatorzy usiłują omijać menedżera i kontaktować się bezpośrednio z zespołem, bo wydaje im się, że będą w stanie coś utargować. (śmiech) Równie dobrze mogliby powiedzieć: „Przyjedźcie, ale bez basisty, to będzie taniej”.

Może nie tylko organizacja koncertów uległa profesjonalizacji, ale też wy staliście się bardziej wyczuleni na podejrzane oferty?

Na szczęście coraz rzadziej się zdarza, aby zupełnie zieloni organizatorzy porywali się na większe imprezy. To jest wymóg konieczny – jeśli nie wiesz, co robisz i jak się za to zabrać, to tego nie rób, bo będzie skucha. Po ilości festiwali DIY odbywających się w Polsce widać jednak, że cały ten obieg działa bardzo sprawnie.

„Przyjeżdżajcie, będzie super!” należy chyba do tych książek, które powstanie zawdzięczają Facebookowi?

To prawda. (śmiech) Chociaż od pewnego czasu nosiłem się z zamiarem napisania drugiej książki, tylko nie byłem pewien, jak do tego podejść. Kiedy zacząłem zamieszczać na Facebooku anegdoty z życia zespołu, wiele osób komentowało, że warto byłoby rozwinąć je w dłuższej formie. Poszedłem za tymi sugestiami. W niespiesznym tempie zajęło mi to trzy lata.

Jak postrzegasz swoją nową książkę w odniesieniu do poprzedniej, „Poronionej generacji?”?

Tamta była liniową historią Dezertera nakreśloną na tle wydarzeń w kraju. Traktuję ją w dużej mierze jako zbiór informacji, co jest o tyle istotne, że przez lata zadawano mi w wywiadach te same pytania, zazwyczaj odnoszące się do przeszłości. Postanowiłem więc, że spiszę dzieje zespołu w formie nawiązującej do fanzina „Azotox”, który przed laty wydawałem. W miarę, jak grzebałem w prywatnym archiwum i docierałem do kolejnych ciekawostek, projekt rozrósł się jednak na tyle, że stał się książką.

Z kolei w „Przyjeżdżajcie, będzie super!” przedstawiam wspomnienia z różnych miast i sytuacji. Mam wrażenie, że nasza scena i sposób działania zespołów jest dla wielu ludzi czarną magią. Niektórym wprost nie mieści się w głowie, że od tylu lat chce się nam jeździć i brzdąkać, i że jeszcze czerpiemy z tego satysfakcję. W nowej książce starałem się to wyjaśnić – lekko i bez zadęcia. Myślę, że się to udało.

Faktycznie, „Przyjeżdżajcie…” to poniekąd kronika wytrwałości i samozaparcia. Historie, które przytaczasz, zniechęciłyby niejednego.

Fakt. (śmiech) Było wiele momentów, w trakcie których być może powinniśmy sobie powiedzieć: „To już koniec”. A jednak przetrwaliśmy! Osoba niewtajemniczona może nawet nie wyobrażać sobie, jakie przeszkody napotykaliśmy. W końcu wyobraźnia kończy się tam, gdzie zaczyna się zupełnie inny świat.

Co okazało się kluczowe dla długowieczności Dezertera?

Poczucie, że to, co robimy, ma sens.

Książka podzielona jest na mikrorozdziały, z których każdy to odrębna anegdota, a jest ich dokładnie sto. Ta liczba to przypadek czy celowy zabieg?

Celowy zabieg, na pomysł którego wpadliśmy w trakcie redakcji. Miałem gotowych ponad osiemdziesiąt rozdziałów, kiedy z redaktorem książki, Szymonem Szwajgerem, uznaliśmy, że warto dobić do setki, bo to fajna okrągła liczba. Stąd w książce obok moich wspomnień pojawiły się także listy, które przez lata otrzymywałem. Aczkolwiek już po skończeniu pracy odkryłem jeszcze jedno pudło z listami. (śmiech) Może część z nich jeszcze gdzieś wykorzystam.

Na przykład w postaci suplementu w internecie?

Zobaczymy. Na razie celebrujmy wydanie książki, która oficjalną premierę ma 2 lutego. Potem będę myślał co dalej.

W „Przyjeżdżajcie…” wspominasz także o swoich młodzieńczych lekturach, a zarazem inspiracjach literackich. Padają nazwiska m.in. Cortázara, Steinbecka, Vonneguta, Viana… Solidny kanon.

Wszystko ma jakąś przyczynę, a żeby posługiwać się językiem, trzeba go znać. Szeroki zakres lektur dał mi umiejętność na tyle dobrego posługiwania się słowem, aby teksty Dezertera nie były żenujące. Bo umówmy się, w polskiej muzyce nie brak złych tekstów, w tym także i w punk rocku. Pewna baza wyjściowa jest zatem konieczna. Nie przeczę, że trafiają się samorodki – superzdolni ludzie gotowi napisać wszystko z powietrza. Zazwyczaj jednak każda umiejętność wymaga nauki. A czytanie jest pierwszą lekcją pisania.

Piszesz również o performerskim zacięciu, jakie Dezerter objawiał na niektórych koncertach w latach 80. Czy było ono efektem zainteresowania dadaizmem i temu podobnymi ruchami?

To zacięcie wynikało przede wszystkim z potrzeby przełamywania pewnych schematów, które niestety dość szybko lokowały się na scenie punkowej. Niekoniecznie odnosiliśmy się do sztuki, bo wiedzieliśmy o niej niewiele – brakowało nam źródeł. Z pewnością jednak towarzyszyła nam chęć nieustannego poszukiwania, prowokowania i wyskakiwania z ram narzucanych nam przez innych.

Wspomniałeś o zamieszczonych w książce listach, a jest wśród nich pewien wątek literacki.

Tak, list od Sylwii Chutnik. Sympatyczna sytuacja, bo ona niedawno opublikowała nawet fragment tego listu na Facebooku z adnotacją, że bardzo się wzruszyła na jego przypomnienie. Notabene to nie ja odkryłem jej list, a Szymon. Kiedy miałem pewność, że jego nadawcą była Sylwia, napisałem do niej z pytaniem, czy nie ma nic przeciwko wykorzystaniu go w książce. Jest to zresztą jedyny list podpisany, bo pozostałe są anonimowe. Nie sposób po latach odnaleźć kogoś po ksywce lub samym imieniu.

Do tych listów można by dołączyć wiadomość, którą niedawno otrzymałeś od osobnika zachęcającego cię do zagrania koncertu „w obronie wolnych mediów”.

Tak, taka wiadomość dotarła do mnie poprzez fanpage zespołu. (śmiech)

I tak po raz kolejny objawił się rozdźwięk pomiędzy czyimś wyobrażeniem o Dezerterze a tym, co faktycznie sobą reprezentujecie. Poświęcasz zresztą temu zagadnieniu nieco miejsca w „Przyjeżdżajcie…”.

Niestety nie mam wpływu na to, że ktoś odczytuje dany tekst po swojemu i wyciąga wygodne mu wnioski. Podobny proces widać wyraźnie na scenie politycznej – nawet kiedy wszyscy dostają jeden komunikat, to odbierają go tak odmiennie, że jest to wręcz nie do uwierzenia. Podobnie jest z pojmowaniem punka. Ja swoją wizję wyjaśniłem w książce, teraz niech inni piszą własne.

Krzysztof Grabowski podczas koncertu Dezertera (fot. Małgorzata Wasilewska)

Twoje rozważania są zresztą mocnym atutem „Przyjeżdżajcie…”. To osobista wypowiedź, której brakowało w typowo faktograficznej „Poronionej generacji?”.

Tak, w poprzedniej książce zabrakło podobnych refleksji, więc w nowej postanowiłem zawrzeć kilka przemyśleń na temat zespołu, punka, sytuacji w kraju itd. Nie twierdzę, że wszystko wiem, ale wielu rzeczy wciąż się uczę, stąd nowe podejście do pisania.

A przy okazji wspominasz o tym, że napisałeś powieść… we śnie!

Nie potrafiłem jednak przenieść jej na papier. Już w realnym świecie napisałem za to – wspólnie z Jarkiem Marszewskim – scenariusz do filmu fabularnego, który powinien powstać jeszcze w tym roku. Ambicje pisarskie spełniłem więc inaczej, niemniej wymyśliłem pewną historię i chcę ją przedstawić odbiorcom.

Na jakim etapie znajduje się realizacja filmu?

Na etapie składania projektu w celu pozyskania funduszy. Jeśli to się powiedzie, dostaniemy zielone światło. Plan jest taki, aby w tym roku zrobić zdjęcia. W filmie znajdzie się wiele odniesień do prawdziwych wydarzeń, ale sama fabuła jest zmyślona.

Uważam, że punk rock w Polsce nigdy nie został dobrze opisany. W latach 80. brakowało kompetentnego dziennikarstwa, fanziny plasowały się na amatorskim poziomie, nie wydawano płyt… Wczesna historia sceny nie została zatem właściwie spointowana, co chciałbym teraz zrobić po swojemu. Także po to, aby przestano już opowiadać farmazony o glanach, jabolach i skórach, bo to jedynie mały fragment większej prawdy. Punk to zjawisko o wiele bardziej złożone i ciekawsze, niż to, co na jego temat wie przeciętny człowiek.

Dezerter pojawia się w filmie? Ciekawie byłoby zobaczyć młodych aktorów w rolach członków zespołu.

Nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści filmu, ale tak, w scenariuszu są dwie sceny z udziałem Dezertera.

A skoro o nim mowa, to co czeka Dezertera w najbliższym czasie?

O ile jesteśmy zespołem patrzącym zawsze wprzód, to w tym roku czekają nas dwa koncerty z odniesieniami do przeszłości. Mamy zagrać program z 1984 roku podczas koncertu Był Kiedyś Jarocin oraz właśnie na festiwalu w Jarocinie. To jednak sytuacja wyjątkowa, bo staramy się raczej wytyczać nowe ścieżki, niż dreptać wzdłuż utartych torów. Niedawno wypuściliśmy zresztą EP-kę z dwoma premierowymi utworami. Ogólnie Dezerter nie stara się robić żadnych dalekosiężnych planów, bo nie zawsze ma to sens. Ostatecznie życie pokazuje, co można zrobić, a czego nie.

Rozmawiał: Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady