Obawiam się, że świat przyszłości to świat bez prywatności – wywiad z Rafałem Kosikiem z okazji premiery „Różańca”

20 października 2017


Rafał Kosik to jeden z najbardziej cenionych twórców rodzimej literatury fantastycznej. Znany z młodzieżowego cyklu „Felix, Net i Nika”, uhonorowany Nagrodą Literacką im. Jerzego Żuławskiego oraz Nagrodą im. Janusza A. Zajdla za powieść „Kameleon”, wieloletni felietonista „Nowej Fantastyki”. W „Różańcu”, swojej najnowszej książce, przedstawia nam dystopijną rzeczywistość, która fascynuje i przeraża – nie tylko dlatego, że akcja umiejscowiona jest w Warszawie przyszłości. Z autorem powieści rozmawiamy m.in. o technologicznym rozwoju, zagrożeniach współczesnego świata i wszechobecnej inwigilacji.

Marcin Waincetel: Obserwując twoją aktywność w sieci, trudno nie zauważyć, że jesteś nocnym markiem. Nocą tworzysz nie tylko beletrystykę, ale i… kulinaria. Masz jakieś rytuały towarzyszące pracy?

Rafał Kosik: Zawsze lubiłem nocny tryb życia. Już w pierwszej klasie podstawówki ranne wstawanie było problemem, a pierwsze lekcje od razu odchodziły w niepamięć. Moje godziny wyżu intelektualnego przypadają niestety na wieczór, a lepiej mi się pracuje, kiedy mam spokój i nikt niczego ode mnie nie chce, kiedy nie dzwonią telefony. Minusem tego jest to, że wszelkie wieczorne życie towarzyskie koliduje mi z pracą. Nie mam jakichś specjalnych rytuałów, poza tym, że do pracy potrzebny mi jest spokój, nie wchodzi więc w grę pisanie i jednoczesne załatwianie „przy okazji” różnych rzeczy. A Midnight Głood (czyli moje przepisy kulinarne i zdjęcia z kuchennych dokonań, które wrzucam po północy na moją stronę rafalkosik.com i na Facebooka), to tylko efekt takiego, a nie innego trybu życia. Staram się w tym trochę ograniczać, żeby rozchodzące się po domu zapachy nie skłaniały innych domowników do nocnego obżerania się.

W „Różańcu”, swojej najnowszej powieści, nakreślasz niepokojącą wizję przyszłości opartej na wszechobecnej inwigilacji. Czy nie obawiasz się, że już wkrótce ta wizja stanie się naszą rzeczywistością?

Oczywiście, że jest to problem, i to bardzo istotny, bo leżący u podstaw zmian, które zachodzą w naszym życiu. Obawiam się, że świat przyszłości to świat bez prywatności. Już teraz algorytmy portali społecznościowych, wyszukiwarek, aplikacji mobilnych potrafią z naszej aktywności i z danych, które sami im udostępniamy, przygotować dossier lepsze niż takie, o którym jeszcze niedawno mogły marzyć służby specjalne. Wystarczy sobie wyobrazić, jak wyglądałoby dziś tworzenie państwa podziemnego pod okupacją, na wzór chociażby Armii Krajowej z czasów drugiej wojny światowej – byłoby to prawdopodobnie niemożliwe, ponieważ cała sieć kontaktów, nasze zwyczaje, miejsca, w których bywamy, są już w bazie danych, w dodatku stale przez nas samych aktualizowanej.

W świecie „Różańca” z tej wiedzy korzystają zamordystyczne służby porządkowe, które, notabene, jeżdżą nyskami. Od razu nasuwa się skojarzenie z czasami słusznie minionymi.

Każda władza chce zbierać informacje o obywatelach i ich kontrolować. W niektórych ustrojach, a szczególnie totalitarnych, dzieje się to na ogromną skalę, ograniczaną dostępną technologią. W świecie „Różańca” inwigilacja jest totalna.

A jak wyglądają twoje relacje z wirtualnym światem? Odczuwasz przymus bycia online – jako literat, ale też zwykły użytkownik?

Korzystam z serwisów społecznościowych i wielu różnych aplikacji. Jeżeli piszę fantastykę socjologiczną, to muszę wiedzieć, o czym piszę. Drugim powodem jest oczywista konieczność PR-owa i promocyjna związana nie tylko z pisaniem, ale i z prowadzeniem wydawnictwa. Ale tak naprawdę nie uważam Facebooka i temu podobnych serwisów za czyste zło, ponieważ bez nich nie miałbym kontaktu na przykład z mieszkającymi za granicą znajomymi, z którymi nie mogę się spotykać tak często, jakbym chciał. Nie mam kłopotu, aby nie zaglądać na fejsa przez cały dzień. Praca pisarza wymaga długotrwałego skupienia nad tekstem, które nie może być przerywane mało istotnymi bodźcami, czego często nie rozumieją ludzie innych zawodów, oczekujący zwykle natychmiastowej reakcji na każde ich działanie.

W „Różańcu” świetnie nakreśliłeś skutki technologicznego rozwoju i związane z tym cywilizacyjne przeobrażenie. Ludzie czują się zagubieni, alienują się, żyją szybko, intensywnie, ale chyba nie do końca pełnią życia…

To jest obraz naszych czasów, a w społeczeństwach zachodnich widać, dokąd te procesy mogą prowadzić. Powierzchowne znajomości, trudności z wchodzeniem w głębsze relacje, zamykanie się w kokonie własnych poglądów. Rosnąca egalitarność mediów z jednej strony daje każdemu możliwość wypowiedzi przed szeroką publiką, z drugiej strony, jak pokazuje praktyka, najbardziej aktywni wcale nie reprezentują sobą wielkiej mądrości. Można wręcz wysnuć teorię, że im głośniej ktoś wykrzykuje swoje poglądy, tym mniej ma racji.

A jeśli ktoś nazywa rzeczy po imieniu, to bywa brany za wariata.

Nazywanie rzeczy po imieniu to gruby skrót myślowy, słowa mają siłę i moc tworzenia bytów, są również bronią w rękach fałszerzy rzeczywistości. Mówienie prawdy w czasach wszechobecnego fałszu jest odbierane jako działalność niebezpieczna.

Głównym bohaterem „Różańca” jest Harpad. Z zawodu nuzzler, w pewnym sensie haker, który potrafi ratować ludzkie życie. Gość od czarnej roboty, dzięki któremu poznajemy różańcową rzeczywistość. Facet świetnie zaznajomiony z regułami panującymi w tym świecie. Targają nim jednak różne wątpliwości… Ile jest w nim cech Rafała Kosika?

Nie starałem się stworzyć alter ego, choć każdy autor wkłada w swoich bohaterów cząstkę siebie. To, czy jest do mnie podobny, muszą ocenić inni. A co do znajomości świata, bohater dość szybko orientuje się, że to, co uważał za rzeczywistość, jest jedynie jej wierzchnią warstwą.

I w momencie, kiedy pojawiają się wątpliwości co do prawdziwej natury otaczającej rzeczywistości, „Różaniec” zyskuje jeszcze bardziej fascynujące oblicze.

Chciałem pokazać szeroką perspektywę świata, która powinna zawierać to, co widzi zwykły człowiek, oraz spojrzenie z góry, narratora wszechwiedzącego, który jednak nie dzieli się z czytelnikiem wszystkimi informacjami. Z tego też powodu w „Różańcu” jest tylu bohaterów, historia każdego z nich opisuje świat z innej strony.

Warszawa, którą wykreowałeś, pod pewnymi względami przypomina naszą stolicę. Z czasem jednak dowiadujemy się, że zarówno miasto, jak i cały świat zasadniczo różni się od tego, co znamy.

Tak, a nie inaczej, skonstruowany świat był mi potrzebny do pokazania historii, którą chciałem opowiedzieć. Czytelnik, tak jak bohater, z początku myśli, że wszystko jest znajome i znajduje się pod kontrolą. W trakcie rozwoju akcji okazuje się, że jest to tylko złudzenie. Czytelnik zaczyna podejrzewać, że z jego własnym światem może być podobnie.

Tworzenie iluzji to też potężne narzędzie manipulacji. Lubimy żyć w przekonaniu, że wszystko jest w idealnym porządku. Złudzenie serwowane jest twoim bohaterom na ogromną skalę – czego przykładem idealna sceneria na Boże Narodzenie. Śnieg – zawsze trzy dni w roku…

Gdyby zastanowić się głębiej, obraz świata, jaki kreują nam media i różne grupy nacisku, nie jest zgodny ze stanem faktycznym. Na pierwszych stronach serwisów informacyjnych straszą nas zagrożenia drugorzędne, a o tym, co naprawdę będzie miało wpływ na nasze życie w perspektywie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, mówi się mało. Faktoidy wypełniają przestrzeń publiczną w niespotykanej wcześniej ilości. Dzieje się tak z dwóch głównych powodów: lubimy informacje, które potwierdzają nasz światopogląd (więc czytamy głównie media, które go wspierają), a po drugie fałsz jest znacznie skuteczniejszym i bardziej precyzyjnym narzędziem do zmieniania rzeczywistości niż prawda.

Siłą sprawczą w „Różańcu” jest g.A.I.a, potężna sztuczna inteligencja, którą – co ciekawe – przedstawiłeś w bezosobowej formie.

Tak. Jest tak wszechobecna i wszechmocna, że aż niezauważalna. Tak jak powietrze.

Nadzór, prowokacja, możliwość odczytywania ludzkich myśli i przewidywania zbrodni. Taka wizja dość jasno nawiązuje do spuścizny Philipa K. Dicka, choćby jego „Raportu mniejszości”, ale też „Roku 1984” Orwella i „Limes inferior” Janusza Zajdla.

Siłą rzeczy dystopijna powieść będzie się kojarzyła z tymi tytułami. Oczywiście czytałem wszystkie wymienione powieści. Od ich powstania świat bardzo się zmienił. Dziś czyhają na nas zupełnie nowe zagrożenia, o których warto pisać.

Wspomnieliśmy o klasykach, ale warto również przywołać serial „Black Mirror”. Mam wrażenie, że różańcowa opowieść mogłaby spokojnie zmieścić się w tej antologii?

Bardzo sobie cenię „Black Mirror”, właśnie przez odważne punktowanie absurdów i zagrożeń, w jakie brniemy. Co do możliwych inspiracji „Różańcem” dla brytyjskich czy amerykańskich producentów i twórców filmowych – jestem jednak realistą i wiem, ile czasu minie, nim „Różaniec” zostanie przetłumaczony na angielski, jeżeli w ogóle. Trudno nam się wybić z polskiej kulturowej studni grawitacyjnej.

Znajdujesz się w tej wyjątkowej sytuacji na tle innych pisarzy, że twoja żona, Kasia, jest również twoją redaktorką. Jak łączycie rodzinne obowiązki ze współpracą w zakresie redakcji i konsultacji merytorycznych? Podejrzewam, że praca w takim duecie musi być interesująca.

To prawda, ale też jest przyczyną wielu konfliktów, z których jednak wychodzimy obronną ręką. Kasia zazwyczaj czyta to, co piszę, przed ukończeniem, przez co trochę zaciera się wyraźna u innych autorów granica pomiędzy etapami pisania i redakcji. Plusem naszej relacji jest to, że mam redaktora, który jest bez reszty oddany mojej książce. Możemy na przykład dyskutować o tekście w czasie gotowania obiadu lub spaceru z psem. Trzeba też pamiętać, że konsultacji merytorycznych, tych naukowych, udzielają mi znajomi specjaliści z danych dziedzin – to korzyść obracania się w środowisku fantastów, gdzie mogę znaleźć niemalże dowolnego potrzebnego mi naukowca. A wspomniane wcześniej media społecznościowe bardzo to ułatwiają.

„Różaniec” można potraktować jako thriller polityczny, powieść obyczajową z dramatem rodzinnym w tle, ale chyba przede wszystkim jako fantastykę socjologiczną. Rodzimi pisarze odeszli od tego popularnego przed kilkoma dekady nurtu. Jak sądzisz, dlaczego?

Powieść tego gatunku nie jest łatwa do napisania i obawiam się, że nie gwarantuje wysokich nakładów. Daje wielką satysfakcję, jest komentarzem do naszych czasów i oferuje klucze do ich zrozumienia, wymagając jednocześnie od czytelnika pewnego wysiłku umysłowego. Zawsze jednak staram się treści, które chcę przekazać, ubrać w atrakcyjną fabułę, aby dać czytelnikom frajdę z czytania.

Powieść, o której rozmawiamy, powstawała przez prawie dziesięć lat. Masz w szafie jakieś niedokończone projekty, do których chciałbyś wrócić? Zamierzasz kontynuować pisanie historii dla dojrzałych odbiorców?

Zamierzam pisać i dla dzieci, i dla nastolatków, i dla dorosłych. Pisanie dla każdej z tych grup wiekowych sprawia mi radość. Mam sporo projektów niedokończonych, jednak jeszcze więcej pomysłów na całkiem nowe historie. Szczerze mówiąc, wolę się skupić na tych drugich. Bardziej pociągają mnie świeże i aktualne inspiracje niż akcje ratownicze w otchłaniach dyskowych.

Wydaje się, że ostatnimi czasy jesteś utożsamiany przede wszystkim z młodzieżową serią „Felix, Net i Nika”. Cieszysz się z umieszczenia pierwszej książki z tego cyklu w kanonie lektur?

Nikt mnie nie pytał, czy chcę być w lekturach. Wstępne sygnały dochodzące od czytelników są raczej pozytywne. Od kilku osób usłyszałem, że gdyby nie było „Felixa, Neta i Niki” w lekturach obowiązkowych, to nie sięgnęliby po tę książkę. A tak przeczytali i spodobała im się. Zobaczymy, co się zacznie dziać, gdy będą musieli pisać testy…

A czy jest jakiś gatunek bądź nurt, z którym chciałby się zmierzyć Rafał Kosik? Opowieść grozy? Steampunk? Historia szpiegowska? A może… romans?

Zazwyczaj w moich powieściach mieszają się różne gatunki. Wszystkie wymienione znalazły się, i to nie raz, w serii „Felix, Net i Nika”, bo staram się, aby każdy tom był dla czytelnika swego rodzaju zaskoczeniem. Pisanie w sztywnych ramach jednej konwencji wydaje mi się mocno ograniczające i chybaby mnie nudziło.

Co twoim zdaniem decyduje o sile literatury fantastycznej? Jakby nie patrzeć, poświęciłeś jej lwią część swojego życia.

Fantastyka jako jedyny gatunek literacki pozwala na umieszczenie akcji w nieistniejących w rzeczywistości realiach. Dzięki temu możemy spojrzeć na nas i nasz świat niejako z góry, zrozumieć więcej, zajrzeć w przyszłość, lepiej zrozumieć przeszłość, bawiąc się alternatywnymi ścieżkami historii. Staram się jednak, aby akcja moich powieści dawała przyjemność również czytelnikom „niefantastycznym”, bo mimo wszystko opowiadam przecież przede wszystkim o ludziach i ich losach.

Rozmawiał: Marcin Waincetel

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady