Nigdy nie tracić wiary w sztukę – wywiad z Sylwią Zientek o książce „Polki na Montparnassie”

22 lipca 2021

O wyprawach śladem niezwykłych artystek, fascynacji sztuką, zagłębianiu się w emocje i o tym, jak mogłaby wyglądać podróż w czasie, rozmawiamy z Sylwią Zientek, autorką książki „Polki na Montparnassie”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.

Karolina Chymkowska: Podczas zbierania materiałów do „Polek na Montparnassie” z którą ze swoich bohaterek poczuła pani największą więź i dlaczego?

Sylwia Zientek: Najbliższą z bohaterek jest dla mnie Mela Muter. Była absolutnie wyjątkową osobą, niezłomną artystką i idealistką, która do końca swojego długiego życia (zmarła, mając 91 lat) pozostała w zgodzie z wartościami, jakie wyznawała jako młoda osoba. To była ognista osobowość, szukająca prawdy, miłości, autentycznych doznań. Imponowało mi ogromnie jej empatyczne podejście do ludzi biednych, wykluczonych i chorych, szacunek, jaki im okazywała, malując ich przejmujące portrety. Życiorys Meli obfitował w tragiczne momenty: straciła miłość swojego życia, następnie także jedyne dziecko. Sztuka była tym, w co nigdy nie utraciła wiary. Kiedy w ostatnim okresie żyła w nędzy i zapomnieniu, potrafiła przekazać cały dochód z ostatniej swojej wystawy na cele charytatywne. To pokazuje, jak wielkie miała serce.

Jednym z najciekawszych elementów pani książki jest bardzo osobiste podejście. Przygląda się pani swoim bohaterkom i zastanawia, co mogły czuć, myśleć, co nimi kierowało. Wnika pani w ich emocje. Jak ten proces zagłębiania się w uczucia i myśli przebiegał podczas pracy nad książką? I dlaczego zdecydowała się pani właśnie na taką formę intymnego reportażu?

Rzeczywiście starałam się tak rozwijać opowieść o malarkach, aby czytelnik/czytelniczka mogli być jak najbliżej bohaterek, stworzyć z nimi więź. Wydało mi się to ważne z uwagi na fakt, iż opisywałam postacie mało lub zupełnie nieznane. Sama spędziłam wiele godzin na „wchodzeniu w skórę” moich bohaterek. Pomagały mi w tym podróże do miejsc, w których artystki mieszkały. Przemierzałam Paryż, Bretanię, południe Francji czy Katalonię ich śladami, wnikałam w intymne dzienniki czy wspomnienia i starałam się odtworzyć sytuacje i emocje, jakie towarzyszyły autorkom zapisków. Nigdy jednak nie pozwalałam sobie na daleko posuniętą dowolność. Kiedy opisuję na przykład moment, gdy Anna Bilińska siedzi na ławce w Ogrodzie Luksemburskim i zmaga się z rozterkami (pragnie miłości i życia rodzinnego, a jednocześnie zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nie pogodzi codzienności zamężnej kobiety z wolnością artystyczną), te intymne fragmenty opieram na zapiskach z dziennika malarki.

Mówi pani o sobie, że jest wielbicielką Warszawy. Czy ma pani w planach książkę podobną może nieco w założeniach do „Polek na Montparnassie”, ale dotyczącą mieszkanek stolicy, na przykład w okresie międzywojnia?

Taka książka zapewne byłaby wielkim wyzwaniem. Malarek, które tworzyły w Warszawie, było całkiem sporo, o większości z nich nie wiemy zbyt wiele. Oczywiście pomysł na tego typu książkę jest bardzo ciekawy, dziękuję za podpowiedź. Moja osobista sytuacja obecnie niestety oddala mnie od Warszawy, w której spędziłam w sumie niemal 40 lat życia. Dzięki temu, że mieszkam stosunkowo niedaleko Paryża, mogłam zgromadzić materiały do książki o Polkach na Montparnassie. Staram się nadal korzystać z tej dostępności i na razie pracuję nad kolejnymi opowieściami o polskich artystach we Francji. Ale kto wie, jak rozwinie się sytuacja. Warszawa była i zawsze będzie moim domem. Wspomnianej książki o warszawskich malarkach wcale nie wykluczam!

Czy może pani powiedzieć coś bliżej o swojej fascynacji malarstwem, trwającej od dzieciństwa? Jak się zaczęła, jak rozwijała, który okres i jacy twórcy najbardziej panią interesują, jak to się przekłada na budowanie własnej kolekcji sztuki?

Rzeczywiście moja miłość do malarstwa pojawiła się jeszcze w szkole podstawowej, trwa nadal i będzie trwać dalej. Początkowo oznaczała chęć i potrzebę zdobywania wiedzy, a przede wszystkim pragnienie zobaczenia na własne oczy dzieł ulubionych artystów. To marzenie stało się inspiracją do podróży i odwiedzania rozmaitych muzeów i wystaw. Moje zainteresowania są rozległe, od renesansu włoskiego, przez holenderski złoty wiek, impresjonizm, ekspresjonizm, aż po sztukę współczesną. Trudno wymienić nazwiska wszystkich twórców, których twórczość mnie fascynuje, podam tylko kilka: Rembrandt, Vermeer, Gauguin, Bonnard, Matisse, Modigliani, Kisling, Wróblewski, Leonor Fini, Peter Doig czy Alice Neel. Szczególnie interesuje mnie Szkoła Paryska i właśnie kobiety tworzące w tym nurcie. W trakcie pracy nad książką im poświęconą zaczęliśmy razem z mężem gromadzić obrazy i rysunki artystów ze Szkoły Paryskiej. Ogarnęła nas kolekcjonerska pasja. Wyszukujemy we Francji okazje, bierzemy udział w aukcjach – na tamtejszym rynku można po dużo atrakcyjniejszych cenach kupić obraz polskiego artysty. Niekiedy natrafia się na prawdziwe niespodzianki, jak obraz polskiej malarki w cenie poniżej 100 euro!

Część prac polskich artystek na przestrzeni lat niestety zaginęła bądź uległa zniszczeniu. Tak się stało w przypadku Anieli Pająkówny, jej dzieła spłonęły podczas powstania. Gdyby miała pani przywołać jeden z takich zaginionych obrazów, który najbardziej chciałaby pani zobaczyć na żywo i z jakiego powodu?

Tak, wiele z obrazów znamy tylko z czarno-białych, słabej jakości zdjęć prasowych z początku XX wieku. Jednym z bezpowrotnie straconych dzieł Pająkówny jest jej „Autoportret z paletą” (w mojej książce zamieszczona jest jego fotografia). To wyjątkowo intensywny emocjonalnie obraz, namalowany w 1906 roku, kiedy Aniela znajdowała się w wyjątkowo trudnym momencie życia. Starała się rozwijać jako artystka i być dobrą matką dla swojej córki Stanisławy Przybyszewskiej, jednak ostracyzm ówczesnego społeczeństwa nie pozwalał jej na godne życie. Jako niezamężna matka nie mogła wystawiać swoich obrazów na wystawach we Lwowie czy Krakowie, traciła zlecenia. Na jej twarzy maluje się wielkie zmęczenie, gorycz, a jednocześnie wielka determinacja, by dalej tworzyć i wychowywać dziecko, które ogromnie kochała.

Chciałabym też zobaczyć zaginione obrazy Anny Bilińskiej, np. „Malarza wędrownego”, od którego zaczęła się jej malarska kariera.

Co okazało się dla pani największym wyzwaniem podczas zbierania materiałów do książki?

Dużym problemem jest po prostu brak źródeł. W wielu przypadkach polskich artystek tworzących we Francji trudne jest ustalenie podstawowych informacji na ich temat – wiele z nich zmarło w zapomnieniu, nikt nie zabezpieczył dokumentów, źródeł na temat ich życia, nie zadbał o spuściznę. To ogromnie bolesne. Minęło już wiele czasu od momentu ich śmierci. Wiele źródeł zostało bezpowrotnie straconych. Na szczęście na temat niektórych malarek mozolna, czasami detektywistyczna praca przynosi rezultaty. Wymaga to jednak czasu, środków i zawziętości.

Sylwia Zientek (fot. Marcin Łobaczewski)

Czy planuje pani, przynajmniej w najbliższym czasie, poświęcić się literaturze faktu, czy zamierza pani łączyć reportaż i fikcję? Jaka forma jest pani bliższa na obecnym etapie pisarskiego rozwoju?

Przyznam, że powieść nadal jest mi bardzo bliska i tęsknię za wolnością, jaka wiąże się z kreowaniem opowieści. Sporym wyzwaniem wydaje mi się stworzenie prozy biograficznej. Ten gatunek w Polsce nie jest szczególnie popularny, podczas gdy na przykład we Francji beletryzowane biografie cieszą się dużo większym zainteresowaniem niż biografie reporterskie. Biografia non-fiction pozostaje nadal w sferze moich zainteresowań. Myślę, że w kolejnych latach zaproponuję czytelnikom obie formy literackie.

Ma pani poczucie, że udało się „odczarować” nieco pani bohaterki, że dzięki pani książce jest szansa, iż Aniela Pająkówna przestanie być w oczach czytelników wyłącznie „tą od Przybyszewskiego”, a Mela Muter „kochanką Staffa”?

Myślę, że tak. Książka spotkała się z niezwykle ciepłym przyjęciem czytelniczek i czytelników. Dostałam wiele sygnałów z ich strony, świadczących o tym, że nieznane dotąd szerzej kobiety – jak choćby Pająkówna – zostały poznane i zapamiętane jako artystki, nie kochanki sławnych mężczyzn. To dla mnie ogromna satysfakcja.

Gdyby miała pani przenieść się w czasie i trafić do Paryża z przełomu XIX i XX wieku… co pragnęłaby pani zobaczyć, czego doświadczyć, kogo spotkać?

Czasami wyobrażam sobie to przeniesienie w czasie jak w filmie Woody’ego Allena „O północy w Paryżu”. Na pewno chciałabym trafić na Salon – doroczną wielką wystawę sztuki, odwiedzić ówczesne paryskie kawiarnie i kabarety, zajrzeć na Montmartre, gdzie rodziła się sztuka współczesna (zobaczyć tworzącego Toulouse-Lautrec’a). Przede wszystkim pragnęłabym pójść na Montparnasse, do kultowej kawiarni La Rotonde, gdzie przesiadywała polska kolonia artystyczna. Może spotkałabym na ulicy Olgę Boznańską albo Melę Muter? To byłoby cudowne doświadczenie!

Rozmawiała: Karolina Chymkowska
fot. główna: Marcin Łobaczewski

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady