Najlepsze kryminały osadzone są w starych, podupadających rezydencjach – wywiad ze Stuartem Turtonem
„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to kryminał, jakiego jeszcze nie było. Trafiamy w lata 20. XX wieku do luksusowej wiejskiej posiadłości, gdzie dochodzi do morderstwa. Główny bohater książki przeżywa feralny dzień ośmiokrotnie, za każdym razem wcielając się w inną osobę znajdującą się w tym czasie na terenie posesji. Jeśli nie odkryje, kto jest zabójcą, cykl będzie powtarzał się bez końca. Z autorem Stuartem Turtonem rozmawiamy o tym wyjątkowo oryginalnym pomyśle na intrygę, inspiracjach i pracy nad debiutancką książką.
Marcin Waincetel: Zanim zająłeś się pisarstwem, pracowałeś jako dziennikarz – wolny strzelec. Poszukiwałeś tematów, a co za tym idzie zapewne również inspiracji. Zastanawiam się, czy te doświadczenia ukształtowały cię w jakimś stopniu jako przyszłego powieściopisarza.
Stuart Turton: Chciałbym, aby to było tak fajnie, jak to przedstawiasz! Tak naprawdę dziennikarstwem zająłem się po to, aby nauczyć się dobrze pisać. Chciałem zostać powieściopisarzem już od ósmego roku życia, jednak gdy zdałem sobie sprawę, że nie mam dobrego pomysłu na książkę, uznałem, że zanim go znajdę, mogę popracować nad samym pisaniem. Przez rok szukałem zajęcia, prawie porzuciłem nadzieję, jednak koniec końców udało mi się dostać wymarzoną pracę. Zarabiałem na pisaniu, co jest świetne, ponieważ bycie aspirującym powieściopisarzem nie zapewnia wynagrodzenia.
W swojej powieści przedstawiłeś bohatera, który wciela się w różne postacie. Bywały momenty, że Aiden Bishop zapominał, kim naprawdę jest. Pół żartem, pół serio – a czy ty, w trakcie pisania, poznawałeś siebie w lustrze?
Nie sądzę, że można byłoby przystąpić do pisania powieści o takiej tematyce, dopóki by się nie wiedziało, kim się jest i w co się wierzy. Moje poglądy na temat tożsamości, kary i odkupienia, nadziei i naszych oczekiwać względem siebie są w tej książce przedstawione w pełni – przelane wprost z mojej głowy. Przyznaję, że mówienie o tych wszystkich zagadnieniach z wielkich filozoficznych powieści w formie rozrywkowego thrillera było interesującym procesem.
Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że gdyby Agatha Christie znała serial „Czarne lustro”, to być może po obejrzeniu go zdecydowałaby się napisać historię podobną do twojej? I kiedy właściwie po raz pierwszy zacząłeś myśleć o stworzeniu własnej intrygi kryminalnej?
Myślę, że gdyby Agatha Christie obejrzała „Czarne lustro”, to napisałaby coś lepszego niż „Siedem śmierci…”. Jej wyobraźnia nie miała granic. Patrzę z podziwem na nią i na to, jak konsekwentnie rozwijała gatunek, który pomogła spopularyzować. Minęło sporo czasu, zanim „Siedem śmierci…” zyskało ostateczny kształt. Chciałem napisać kryminał, od kiedy byłem ośmiolatkiem. Pierwszą próbę podjąłem, gdy miałem 21 lat. Efekt był jednak tak kiepski, że porzuciłem książkę i zostałem dziennikarzem. Wróciłem do tego projektu, gdy miałem 33 lata i wpadłem na pomysł, żeby połączyć konwencję powieści kryminalnej z science fiction i fantastyką.
Czy któryś z bohaterów powieści był ci szczególnie bliski? Aiden, który starał się rozwiązać zagadkę śmierci Evelyn? Anna, która czekała na ratunek? A może ktoś zupełnie inny?
Przez bardzo długi czas nie wiedziałem, kim jest Aiden. To bohater cierpiący na amnezję, chciałem więc, żeby jego prawdziwa osobowość jak najdłużej stanowiła zagadkę, zarówno dla mnie, jak i dla czytelników, dlatego celowo unikałem myślenia o jego przeszłości. Anna przeszła podobny proces. Wydaje mi się, że postacią, którą znałem najlepiej, był Lord Ravencourt, otyły bankier. Pisząc powieść, rozmawiałem z wieloma naprawdę chorobliwie otyłymi ludźmi, starałem się pojąć ograniczenia osób posiadających takie ciała, ich frustracje i postrzeganie świata. Dzięki temu bardzo się do niego zbliżyłem.
Rezydencja Blackheat jest miejscem poniekąd symbolicznym. Schronieniem, ale i więzieniem. Domem i pułapką. Czy w trakcie pisania inspirowałeś się tym, w jaki sposób kameralną przestrzeń wykorzystała Agatha Christie w swojej słynnej powieści „I nie było już nikogo”?
Akurat ta powieść nie była inspiracją, aczkolwiek bardzo ją lubię. Chciałem umieścić akcję w tego typu domostwie, ponieważ od zawsze uważałem, że najlepsze kryminały osadzone są w starych, podupadających rezydencjach. To sceneria działająca mocno na wyobraźnię, zwłaszcza jako symbol odchodzącej epoki i znikającego bogactwa. Tworząc fabułę kryminału, fajnie pomyśleć o odosobnieniu, ponieważ dzięki temu możemy umieścić wszystkich podejrzanych w jednym miejscu i wiemy, że żaden z nich nie wyjedzie na wakacje. To powoduje, że mogą zdarzyć się naprawdę makabryczne rzeczy.
Jak myślisz, dlaczego ludzie popełniają zbrodnię? W „Siedmiu śmierciach…” nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi.
Nie wydaje mi się, żeby istniała jedna, konkretna odpowiedź. Źródłem zbrodni mogą być różne czynniki – od nadarzającej się okazji, przez patologie mózgu, aż po desperację. Nie istnieje jakaś jedna sprecyzowana cecha charakterystyczna, w przeciwnym razie bylibyśmy w stanie zapobiec przestępczości. Pamiętaj, że dochodzi też kwestia obowiązującego prawa. Jeśli jutro rząd zabroni oddychania, wszyscy, technicznie rzecz biorąc, będziemy przestępcami. Wiele osób po prostu sprzeciwia się swojemu rządowi.
Stworzyłeś doprawdy zdumiewającą intrygę, historię poznajemy z różnych perspektyw. Co było dla ciebie najtrudniejsze podczas procesu tworzenia?
Najbardziej wymagające było odpowiednie wyważenie relacji pomiędzy Aidenem a jego gospodarzami. Im dłużej przebywał w ich ciałach, tym bardziej przejmowali nad nim kontrolę. Opisanie tych wewnętrznych konfliktów było niewiarygodnie trudne, zwłaszcza gdy próbuje się opowiedzieć tak skonstruowaną historię. Z drugiej strony dawało to też najwięcej frajdy. Wszystko, co jest niezwykle wymagające, a z czym dobrze sobie radzimy (a przynajmniej tak nam się wydaje), daje niesamowitą satysfakcję.
Niełatwo przewidzieć zakończenie twojej książki. Od początku wiedziałeś, jak zamkniesz tę historię?
Wiedziałem od początku, musiałem wiedzieć. To tak duża i skomplikowana książka, że zdawałem sobie sprawę, iż muszę ją dokładnie rozplanować. Spędziłem trzy miesiące, rozpisując każdy detal, zanim zacząłem w ogóle pisać. Miałem nawet specjalny arkusz kalkulacyjny zawierający listę poczynań każdej postaci w każdej minucie tego dnia, więc dokładnie wiedziałem, co robią. To było szaleństwo. Jedyny moment, w którym odszedłem od mojego planu, poskutkował wycięciem 40 tysięcy słów, ponieważ nie mogłem pogodzić nowych pomysłów z pierwotnym założeniem. To była bolesna lekcja.
Czy zamierzasz powrócić jeszcze do świata z tej książki? Zostawiasz sobie otwartą furtkę na przyszłość?
Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia, na temat tych bohaterów. Być może któregoś dnia wrócę do tego świata, ale do tego czasu chciałbym mieć już na koncie przynajmniej piętnaście innych książek!
W „Siedmiu śmierciach…” udowadniasz, że literatura rozrywkowa spod znaku kryminału może być swoistym traktatem filozoficznym o ludzkiej moralności. Czy podobnych wartości poszukujesz w książkach, po które sięgasz w wolnym czasie?
Sądzę, że rozrywka jest kluczowa we wszystkim, nie tylko w literaturze. Nawet kiedy chodziłem na studia moi najlepsi profesorowie to byli tacy, którzy potrafili rozbawić. Swoje zajęcia prowadzili ze stylem i humorem. Nie uważam, żeby literatura jakoś szczególnie się w tej kwestii różniła, zwłaszcza jeśli jest się komercyjnym autorem, który stara się zarobić na życie pisaniem książek. Oczywiście chcę mówić o kwestiach filozoficznych, o systemie wymiaru sprawiedliwości, o odkupieniu i żałowaniu win, jednak nic z tego nie będzie miało znaczenia, jeśli ktoś w pierwszej kolejności nie zechce przeczytać powieści, ponieważ go znudzi.
Dlatego też książki, które lubię najbardziej, muszą zapewniać rozrywkę. Na przykład „Bóg rzeczy małych” Arundhati Roy to cudowna książkowa łamigłówka. Ten język i akapity trzeba rozwikłać. Nie przedstawia historii w łatwy sposób i za to ją uwielbiam. Z kolei kiedy czytam dobrą książkę kryminalną, oceniam ją na podstawie jakości zagadki i tego, ile frajdy daje mi jej rozwiązanie. Jeśli mnie nudzi, nie obchodzi mnie nic innego, co próbuje osiągnąć autor.
Rozmawiał: Marcin Waincetel
Tłumaczenie: Marcin Waincetel, Artur Maszota
fot. (1) Charlotte Graham, (2) Stuart Turton
Kategoria: wywiady