Dom zbrodni i więzienie dla dusz – recenzja książki „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” Stuarta Turtona

30 marca 2019

Stuart Turton „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, tłum. Łukasz Praski, wyd. Albatros
Ocena: 9 / 10

W pewnej rezydencji dochodzi do zabójstwa. Znana jest ofiara, nieznany jest sprawca. Jego odszukaniem zajmuje się Aiden Bishop, mężczyzna, który każdego dnia budzi się w ciele zupełnie innej osoby. Brzmi niewiarygodnie? I nic dziwnego. „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to kryminalna historia, jakiej jeszcze nie było.

Literacki debiut Stuarta Turtona opiera się na wyjątkowo intrygującym, ale też karkołomnym do zrealizowania pomyśle. Wyobraźcie sobie zatem, że główny bohater nie pamięta swojego imienia. Ba, nie pamięta swojego życia. Dysponuje tylko strzępkami wspomnień. Po pewnym czasie uświadamia sobie, że w rezydencji, w której przebywa, doszło do morderstwa. Uściślijmy – kilku morderstw tej samej osoby.

Turton od samego początku prowadzi z nami grę! Zdaje się zachęcać nas do tego, abyśmy zaufali swojej intuicji, ale to zupełnie na nic. Brytyjski autor nieustannie podsuwa nam nowe fakty w sprawie zabójstwa Evelyn Hardcastle, córki bogatych arystokratów. Historie ludzi z wyższych sfer często naznaczone są jednak skandalem. Nie inaczej jest w tym przypadku. Nieśpiesznie odsłaniają się przed nami obyczajowe zdrady, finansowe malwersacje, narkotyczne uzależnienia. To jednak tylko i wyłącznie dodatki do prawdziwej intrygi, którą rozwikłać będzie musiał Aiden Bishop. To właśnie w sposobie konstrukcji tego bohatera przejawia się prawdziwy geniusz Turtona.

Świadomość Bishopa przenosi się do ciał siedmiu różnych osób. Wszystkie wcielenia – czy będzie to roztropny lokaj, bojaźliwy lekarz czy energiczny funkcjonariusz policji – w pewnym momencie stają się świadkami zbrodni dokonanej na osobliwym balu maskowym wydanym ku pamięci zmarłego brata Evelyn. Tragedia sprzed lat odbijać się będzie echem jeszcze przynajmniej przez tydzień. Bo dokładnie tyle czasu otrzymał Bishop na rozwiązanie sprawy – dokładnie dzień na każde z siedmiu wcieleń. Wchodząc w kolejne osoby bohater magazynuje zdobytą wiedzę, a jednak każda z postaci odzyskuje też własną świadomość i stara się… bądź to pomóc, bądź to zaszkodzić w prowadzeniu dochodzenia.

Turton zbudował wielopiętrową intrygę, dzięki której podjął rozważania na temat zabójstw popełnianych w afekcie i możliwości uniewinnienia, moralnego oczyszczenia. Rezydencja Blackheath House jest przez to miejscem niejako symbolicznym, w którym każdy z bohaterów – tudzież każde z wcieleń Bishopa – musi odkryć prawdę. Ale najpierw czeka go labirynt tajemnic upiornego domostwa.

Skonstruowanie fabuły tak niezwykłego kryminału jest zadaniem niezwykle wymagającym. Turton w niemal bezbłędny sposób skomponował powieść o podróżach – czy raczej przeskokach – w czasie i zamianach ciał. Brytyjczyk nie pozwala nam się zgubić, podsuwa wskazówki, co jakiś czas przywołuje najważniejsze wydarzenia mające zaprowadzić nas do zbrodniczego zakończenia. Na osobne pochwały zasługują konstrukcje bohaterów, każdy ma unikalne cechy charakteru, odmienne motywacje, pragnienia, grzechy, tajemnice, żeby wspomnieć chociażby seksualnego dewianta, despotycznego lorda, swoistą femme fatale i zarazem obiekt uczuć Bishopa czy dwóch mężczyzn chowających się pod pseudonimami Lokaj oraz Doktor Dżuma.

„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to literatura nieprawdopodobnie oryginalna. Turton nie lubi ograniczeń. O czym nas ciągle przekonuje na kartach powieści. Przenoszenie świadomości do innych ciał to motyw czysto fantastyczny, ale stanowi dobry pretekst do rozważań nad tym, jak potrafimy wczuć się w różne osobowości. Kata, ofiary, sędziego i obrońcy. Powieść może być przeżyciem, nie tylko rozrywkowym – przekonuje Stuart Turton, a podpisuje się też pod tym stwierdzeniem autor recenzji schowany w trzeciej osobie.

Marcin Waincetel

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje