Mogłabym zaprzyjaźnić się ze Skłodowską-Curie – rozmowa z Rosą Montero, autorką książki „Ta żałosna myśl, że nigdy więcej cię nie zobaczę”

14 lipca 2023

Marii Skłodowskiej-Curie zawdzięczamy nie tylko pionierskie odkrycia na polu chemii i fizyki, ale też nieprzebraną inspirację, jakiej polska naukowczyni dostarcza nawet dziewięćdziesiąt lat po swojej śmierci. Czasem inspiracja ta nie dotyczy zresztą nauk ścisłych, czego świadectwem jest książka Rosy Montero „Ta żałosna myśl, że nigdy więcej cię nie zobaczę”. To głęboko osobiste dzieło, na poły esej, na poły powieść, pozwoliło wybitnej hiszpańskiej pisarce na nawiązanie ponadepokowej więzi ze Skłodowską-Curie. Zaczęło się od wspólnoty doświadczenia – śmierci partnera życiowego, skończyło na udowodnieniu, że literatura potrafi nawet w obliczu straty odnaleźć siłę twórczą.

Sebastian Rerak: Sądzi pani, że mogłaby się zaprzyjaźnić z Marią Skłodowską-Curie?

Rosa Montero: Oczywiście, że tak!!! (śmiech) Tak naprawdę jestem wyjątkowo dobra w nawiązywaniu przyjaźni z ludźmi, którzy zachowują pozorną powściągliwość i chłód, aby chronić czułe i rozbuchane wnętrze. Czyli z ludźmi takimi jak ona.

Niewątpliwie udało się pani dobrze poznać jej życie, a także w pewnym stopniu jej osobowość. Które z ich aspektów okazały się szczególnie fascynujące?

Była ogromną osobowością. Ogromną we wszystkim, co nie oznacza bynajmniej, że nie miała wad. Przykładowo była moim zdaniem zbyt sztywna, zwłaszcza w stosunku do swoich córek. Nadal jednak była wspaniałą osobą! To, co podziwiam w niej najbardziej, oprócz jej kolosalnej inteligencji, odwagi, uczciwości i kreatywności, to niesamowita siła woli. Przykład Marii uczy nas, że siła woli przenosi góry.

Łatwo byłoby nazwać „Tę żałosną myśl…” książką zrodzoną z żalu. Byłoby to chyba jednak zbyt wielkim banałem?

Nie tylko banałem, ale też całkowitą nieprawdą. „Ta żałosna myśl…” nie jest wcale książką o żałobie. To książka o życiu i o uczeniu się, jak żyć pełniej i spokojniej. Ale żeby się tego nauczyć, trzeba najpierw pogodzić się ze śmiercią – własną śmiercią i śmiercią bliskich. Dlatego też, choć „Ta żałosna myśl…” opowiada o życiu, dotyczy także śmierci.

Ponadto mój związek z pisaniem nigdy nie jest ściśle autobiograficzny. Wystrzegam się tego, nie jest to mój sposób działania. Kiedy zmarł mój partner, moi przyjaciele, którzy wiedzą, jak ważne jest dla mnie pisanie, pytali, dlaczego nie napisałam książki o żałobie. Odpowiadałam, że nie mogę tego zrobić, ponieważ nie mam takiego związku z literaturą, nie jestem w stanie pisać o tym, co bezpośrednio mi się przydarza. Kiedy zaczęłam pracę nad „Tą żałosną myślą…”, od śmierci Pabla zdążyły upłynąć dwa lata, a szczyt żałoby przypada właśnie na taki okres. Czułam więc, że mogę wspomnieć o jego odejściu bez mówienia o własnym smutku. Zamiast tego powiedziałam o smutku doświadczanym przez każdego.

Czy badając historię związku Skłodowskiej-Curie z jej mężem Pierrem, odkryła pani coś na temat swojej relacji z Pablem?

Nie bardzo. Były to bardzo różne relacje, a Marie i Pierre pozostawali również pod wpływem swoich czasów. Chociaż Pierre był niezwykle chętny do współpracy i pełen szacunku jak na panujący podówczas machyzm, to jednak nadal zachowywał się w bardzo seksistowski sposób. Presji seksizmu ulegała też zresztą Maria. W towarzystwie przyjaciół rodziny nikt nie kwestionował faktu, że to na niej spoczywał obowiązek zajmowania się wszystkim w domu i opieki nad dziećmi. Skłodowska-Curie starała się milczeć, aby dać Pierre’owi pierwszeństwo. Ten zaś był od niej zależny jak dziecko. Podsumowując, był to zupełnie inny związek.

Przyznaje pani, że książka miała służyć poszukiwaniu „lekkości i wolności w pisaniu i w życiu”. Jak należy je rozumieć? Jak bardzo pisanie i życie są ze sobą powiązane w pani przypadku?

Pisanie jest dla mnie sposobem na życie, wyjątkowo pięknym i intensywnym. Jak większość powieściopisarzy piszę od najmłodszych lat. Literatura jest częścią mojej podstawowej struktury, jest jak egzogenny szkielet, który utrzymuje mnie na nogach. Nie wiem, jak innym ludziom udaje się żyć bez pisania. (śmiech)

Czytając, można odnieść wrażenie, że spodobała się pani perspektywa wejścia w buty Skłodowskiej-Curie. Uważnie śledzi pani jej wybory, potencjalne przemyślenia itd.

Tak, tak! Pisanie tej książki sprawiło mi ogromną przyjemność. Czasami ktoś mówi mi: „’Ta żałosna myśl…’ musiała cię dużo kosztować, musiało cię bardzo boleć…”. Wręcz przeciwnie! Książka wyszła sama, jakby została napisana w mojej głowie, a tworzenie jej było przyjemnością, co nie zawsze ma miejsce w przypadku książek. Owszem, pisanie jest ekscytujące, ale w trakcie pracy nad powieścią przydarzają się momenty trudne, w których rzeczy nie płyną, a autor gubi się, udziela mu się niepokój… Przy powstawaniu „Tej żałosnej myśli…” nie było ani jednej takiej mrocznej chwili.

Była pani jedną z pisarek walczących o głos w czasach frankizmu. Czy to doświadczenie można porównać do walki Skłodowskiej-Curie o uznanie w środowisku naukowym swojej epoki?

Z pewnością nie. We frankizmie cierpieliśmy z powodu strasznie seksistowskiego społeczeństwa, ale było to nieporównywalne z czasami, w których żyła Maria, a był to jeden z najgorszych okresów dla kobiet w historii. To dzięki pionierkom takim jak ona było nam znacznie łatwiej.

W książce używa pani hashtagów, co sprawia, że „Ta żałosna myśl…” jest rodzajem analogowego hipertekstu. Jakiemu celowi one służą, poza zwykłym podkreśleniem znaczenia słów?

„Ta żałosna myśl…” ma część eseistyczną, ale jest to bardzo literacki i nieortodoksyjny esej, więc rozwijałam jednocześnie kilka refleksji, kilka pomysłów, które przeplatają się przez całą książkę. Zdałam sobie sprawę z tego, że hashtag stał się niezwykłym narzędziem ortograficznym, zdolnym wskazać czytelnikowi tematyczną ciągłość.

Nawet jeśli czytelnik nie do końca to rozumie, jego podświadomość już zaznacza określony termin, wskazuje go i koreluje z następnym pojawieniem się tej idei. Innymi słowy, hashtag w mojej książce informuje, że dany pomysł znajduje się w fazie rozwoju. Ludzie mają niezwykłą zdolność symboliczną. Rozumiemy symbole, zanim jeszcze potrafimy je racjonalnie wyjaśnić.

Maria Skłodowska-Curie (fot. Wikimedia Commons)

Jak już wspomnieliśmy, książka nie jest smutna i jest w niej sporo celebracji życia. A jednak zakończyła ją pani fragmentami pamiętnika Skłodowskiej-Curie, które są przepełnione rozdzierającym bólem. Dlaczego?

Książka rzecz jasna nie jest smutna, „Ta żałosna myśl…” opowiada o życiu, o sile życia i o tym, że możemy nauczyć się żyć lepiej, szczęśliwiej i pełniej. Dla mnie nie kończy się ona także na żałobnym pamiętniku Marii, lecz tam, gdzie ja ją kończę. Pamiętnik jest tylko dodatkiem. Nie trzeba go czytać, ponieważ prawie cały jego tekst, skądinąd bardzo krótki, przedrukowany jest w książce we fragmentach. Pomyślałam jednak, że jeśli ktoś chce go przeczytać, powinien mieć taką możliwość.

„Ta żałosna myśl…” czekała dziesięć lat na wydanie w Polsce. Czy fakt wydania jej w ojczyźnie Skłodowskiej-Curie to dodatkowy powód do satysfakcji?

Tak, zdecydowanie. Jestem naprawdę bardzo, bardzo szczęśliwa, że książka doczekała się polskiej edycji.

Tymczasem w Polsce postać Marii Skłodowskiej-Curie przedstawiana jest jako wzór dla młodych kobiet, aby zachęcać je do zajmowania się nauką. Czy znając dobrze jej życie, może także i pani podpisać się pod hasłem: „Dziewczyny, bądźcie jak Maria!”?

Jak najbardziej! I to nie tylko jako wzór do naśladowania dla naukowczyń. Oczywiście kobieta może być tak samo dobrym naukowcem jak każdy mężczyzna, ale Marię warto stawiać jako wzór ogólnie jako osobę. Raz jeszcze podkreślę jej uczciwość, inteligencję, dyscyplinę, siłę woli i pasję, którą wkładała we wszystko, na czym jej zależało.

A zatem tak, Maria Skłodowska-Curie jest wzorem do naśladowania dla kobiet i mężczyzn, naukowców i nienaukowców!

Rozmawiał: Sebastian Rerak


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady