Leśne dziadki? Nieee, rewolucjoniści! – rozmowa z Antonim „Ziutem” Gralakiem
Antoni „Ziut” Gralak zapisał niejedną kartę w historii (nie tylko) polskiego jazzu. Współzałożyciel znakomitych grup Tie Break, Free Cooperation i Young Power oraz twórca autorskich projektów Graal i YeShe nagrywał również z tuzinami różnych wykonawców i realizował muzykę filmową. Właśnie ukazała się jego pierwsza książka, „Pomiędzy”, której nie sposób uznać za sztampową autobiografię muzyka. Dlaczego? To powinna wyjaśnić poniższa rozmowa.
Sebastian Rerak: „Pomiędzy” to książka, którą zawdzięczamy Facebookowi?
Antoni „Ziut” Gralak: Dokładnie tak. Byłeś obecny wśród osób odwiedzających mój profil, więc wiesz, że ilekroć zamieściłem dłuższy post, zawsze ktoś pytał czy i kiedy napiszę książkę. Sam w życiu nie wpadłbym na taki pomysł i nie wiem też, czy zgodziłbym się, aby ktoś napisał książkę o mnie. Nacisk znajomych i nieznajomych był jednak na tyle duży, że niezręcznie było dalej ściemniać i odmawiać. Zresztą po co? Jeśli ludziom podoba się moje pisanie, może zechcą dowiedzieć się czegoś o mnie.
Narrację zaczynasz od początku, a więc od swojego dzieciństwa i dorastania w Częstochowie. Obraz „świętego miasta” jest u ciebie tyleż niezwykły, co potencjalnie szokujący dla niektórych.
Częstochowa to szczególne miasto, które ludzie sami stworzyli. Już w okresie przedchrześcijańskim zjeżdżali na pobliską górę, choć nie wiem jak często, bo te informacje są ukrywane przez historyków bądź zostały zapomniane ze zwykłej ignorancji. Większość nie interesuje się naszą prawdziwą przeszłością. W każdym razie jest coś wyjątkowego w Jasnej Górze, co promieniowało przez wieki na Częstochowę i Częstochówkę, dwa miasta usytuowane wokół niej. Żyliśmy w cieniu Jasnej Góry… i z Jasnej Góry, o czym opowiadam w książce. W końcu czerpaliśmy korzyści ze sprzedaży tych wszystkich medalików czy wody święconej. (śmiech)
W twój formatywny okres życia wpisane były różne poszukiwania – zarówno muzyczne i duchowe, jak i używkowe. Opisanie tych ostatnich wymagało pewnej odwagi?
Oczywiście, niemniej jestem już w takim wieku, że trudno mi ukrywać pewne rzeczy przed sobą. To też część podróży w głąb przeszłości. Omijanie lub przemilczanie tego aspektu nie miałoby żadnego uzasadnienia. W samych używkach nie ma nic złego, tym bardziej że nasze intencje były czyste. Chcieliśmy zmieniać świat i głęboko wierzyliśmy, że poprzez zmianę świadomości, dowiemy się, czemu służy cała ta nasza wędrówka, po co całe życie kopiemy się z koniem. Dla większości moich znajomych te eksperymenty skończyły się dość tragicznie. Nie widzę jednak powodów, by to ukrywać. Taka była moja ścieżka – przeszedłem ją, zdobywając po drodze umiejętność gry na trąbce i jazdy na rowerze, a nawet nauczyłem się prowadzić samochód. (śmiech) Jeśli odpowiednio podchodzi się do takich poszukiwań, to nie są one wcale takie złe.
Jak sam przyznajesz, byłeś za młody na hipisa, a za stary na punka. Miałeś poczucie, że twoja potrzeba buntu trafia w próżnię?
Nie, po prostu żyłem tym, co było. Przeszedłem okres fascynacji miłością, jak i okres bardziej agresywnego buntu, jednocześnie jednak nie będąc osobą, która współtworzyłaby pewną kulturę. Faktycznie byłem trochę za młody na hipisów i psychodelię, a jednocześnie za stary na punka. (śmiech)
Niektóre fragmenty „Pomiędzy” czyta się niemalże jak powieść łotrzykowską. Nikt nie zarzucał ci podkoloryzowania opisywanych zdarzeń?
Właśnie nie. Zresztą wszystko, co opisałem, miało miejsce naprawdę. Czasem na potrzeby dramaturgii posługiwałem się pewnym skrótem i kondensowałem dwa czy trzy zdarzenia w jedno, ale to tylko taki zabieg. Nie widziałem potrzeby w tym, aby rozciągać zabawne czy interesujące incydenty. Ani też, aby cokolwiek koloryzować.
Dla fanów twojej muzyki najciekawsza będzie druga połowa książki, w której wspominasz tworzenie się ówczesnej sceny – dziś powiedzielibyśmy – off jazzu, a zwłaszcza formacji Young Power. Co ciekawe, ten czas bywa różnie wspominany przez twoich kolegów z zespołu. Pamiętam, jak Włodek Kiniorski opowiadał, jak byliście dyskryminowani przez Polskie Stowarzyszenie Jazzowe, z kolei Krzysztof Popek zupełnie temu zaprzeczał.
Wszystkie odczucia są subiektywne, ktoś pewne zdarzenia przeżywa bardziej, ktoś inny mniej… Krzysztof Popek ma inną perspektywę, bo był grzeczniejszym chłopcem, mniej rozrabiał i nie napaskudził sobie w życiorysie. My tymczasem byliśmy bardziej niepokorni. Można nawet powiedzieć, że Young Power uratowało nas. Przynajmniej na jakiś czas. Tego zespołu nie można było zignorować, tym bardziej że jazz znajdował się wówczas na etapie kotleta schabowego – wszedł do knajp, a muzycy zajęli się robieniem szybkich pieniędzy i stracili czujność. Wielu myślało, że Young Power przetrwa najwyżej jeden sezon, a tymczasem narobiliśmy hałasu także poza Polską, bo zasialiśmy swoje ziarno także w Skandynawii czy w Anglii. Dzięki nam młodzież zobaczyła, że można się przebić z bardziej odważną muzyką.
„Narracja godna Gabriela Garcíi Márqueza” – napisała o twojej książce Fiolka Najdenowicz.
Bardzo odważnie. (śmiech) Co ciekawe, Márquez był jednym z pierwszych autorów, którzy wciągnęli mnie w literaturę. Gdy poszedłem do szkoły w Katowicach, trafiłem do środowiska artystów – nie tylko muzyków, ale też plastyków z miejscowej Akademii Sztuk Pięknych. Jeden z malarzy, słysząc mój sposób wysławiania, zaczął podrzucać mi książki, wśród których były wówczas tytuły prozy iberoamerykańskiej. Myślę, że Fiolka poleciała intuicją. Kobiety mają niesamowitą intuicję i coś musiało zaskoczyć w jej podświadomości.
Z pewnością trudno uznać „Pomiędzy” za jeszcze jeden zbiór memuarów muzyka. Chciałeś poprzez tę książkę spełnić się artystycznie?
Nie, nie miałem takich ambicji, a poza tym znam swoje ograniczenia. Pisząc „Pomiędzy”, przeżyłem po prostu fajną podróż w przeszłość. Nieraz zresztą uśmiałem się, czytając gotową książkę. Byłem świadkiem powstawania współczesnej muzyki improwizowanej, zdobywania swojego miejsca w świecie przez młodzież, emancypacji wielu środowisk, które wcześniej były gnębione. Wszystko to przeżyłem. Z drugiej strony mam świadomość, że moje córki nie do końca rozumieją tamten świat. Może po przeczytaniu „Pomiędzy” ich pokolenie inaczej spojrzy na nasze pokolenie. Nie tylko jak na leśnych dziadków, ale też jak na rewolucjonistów. (śmiech)
Książka podzielona jest na trzy części obejmujące trzy dekady – od lat 60. po 80. Domyślam się, że powstanie jej kontynuacja poświęcona trzem kolejnym?
Myślę, że tak, powinienem dokończyć tę opowieść. Skądinąd lata 90. były bardzo różne od lat nowego millenium. Zapanował agresywny kapitalizm, działo się wiele ciekawych rzeczy… Chcę, żeby wszystko to było spójne, więc nie będę już szukał nowej formy. Mając dwie książki, czytelnik będzie wiedział, że stanowią one jedną całość.
Wydawcą „Pomiędzy” jest Tararara, oficyna Jarka Koziary, który zajął się także opracowaniem graficznym książki, a także – o czym warto wspomnieć – ręcznym projektowaniem kopert, w których rozsyłane są jej egzemplarze. Mamy zatem książkowy owoc współpracy muzyka i artysty wizualnego.
Było z tym zresztą sporo zabawy. Jarek zobowiązał się do zrobienia grafiki, a jako że ma wydawnictwo i wypuścił już kilka książek, wziął na siebie także dystrybucję. Chcieliśmy skorzystać z nowych technologii, ale te okazały się upierdliwe z całym tym wypełnieniem rubryk itp. Dość powiedzieć, że nie jest to żywioł Jarka. Zadzwonił nawet i zjechał mnie: „Co ty, Gralak, mam teraz siedzieć i bawić się w księgowego?!”. Zaproponowałem więc, że skorzystamy z jego kanału przepływowego, ale pakowaniem i wysyłką zajmę się ja razem z moją dziewczyną Dorotą. Kilka dni później Koziara oznajmił jednak, że znalazł najlepszy sposób – analogowo pakuje książki w koperty i idzie z nimi na pocztę. Nie musi zajmować się buchalterką, a przy okazji ozdabia każdą kopertę grafiką i ma z tego wielki fun. Kiedy zobaczyłem te grafiki, to zaniemówiłem. Musiałem zamówić swoją własną książkę. (śmiech) Pośmialiśmy się z tego z Jarkiem i było spoko, ale kiedy Dorota, także zaangażowana w naszą szajkę, również zamówiła egzemplarz, Jarek nie wytrzymał: „Czy wyście ochujęli? Macie książki w domu, to bierzcie i je czytajcie”. (śmiech) Myślę, że zrobimy jeszcze wystawę tych grafik Jarka. Będzie kolejny pretekst, aby się spotkać.
Jak sam zresztą przyznajesz, wraz z książką nabywca dostaje unikalną grafikę, która z czasem może nabrać na wartości.
I jestem pewien, że nabierze, bo Jarek jest bardzo cenionym artystą, a wartość jego sztuki wzrasta z każdym rokiem jak wino. Jeśli starczy nam cierpliwości, to warto gdzieś tę kopertę schować. To moja pierwsza dobra inwestycja. (śmiech)
Książka dostępna jest już w druku, a ty tymczasem nagrywasz audiobook.
Tak, zresztą wraz z audiobookiem ukaże się także ebook. Mój przyjaciel Adam Celiński masteruje już nagranie i czuję, że spodobała mu się opowieść, bo nadprogramowo montuje też ambienty, czym tak naprawdę wyręcza mnie w żmudnej pracy. Pracujemy razem od wielu lat, więc mam do niego pełne zaufanie. Będzie dobre słuchowisko, bo dźwięk odgrywa w końcu ważną rolę.
Nagrywasz jakieś nowe kompozycje w formie muzyki ilustracyjnej?
Będzie tam sporo rzeczy niewydanych wcześniej. Trochę muzyki filmowej, teatralnej, jasnogórskiego hałasu… ale głównie w tle. Chcę zawrzeć w audiobooku muzykę, która fascynowała mnie na danym etapie życia. Niestety nie mogę sięgnąć po Beatlesów, Stonesów ani Hendrixa, bo nad tym musiałby pracować sztab ludzi, niemniej nagranie będzie bogato ilustrowane od momentu, gdy poważniej zająłem się muzyką, tj. od okresu Tie Break. Generalnie będą to takie dwudziesto-trzydziestosekundowe przerywniki, aby można było odpocząć od nawału informacji. Wczesną jesienią audiobook powinien być już dostępny.
A tymczasem odżyła na nowo stara historia – Young Power znów gra. I aby pod koniec rozmowy powrócić na twój Facebookowy profil, przytoczę znalezioną tam, najkrótszą recenzję z jednego z waszych koncertów: „Może już nie Young, ale Power wciąż jest”.
Gramy bardzo dobre koncerty. Okazuje się, że muzyka Young Power się nie zestarzała. Nie mieliśmy niestety dość czasu, aby zrobić nowy, bardziej współczesny materiał, ale mamy zamiar wkrótce zająć się tym razem z Krzysztofem. Brzmimy jednak współcześnie, bo jest nowa sekcja i młodzi, świetnie wyedukowani ludzie, którzy dobrze zmiksowali się ze starą, dziką załogą. Trochę Young zatem też jest. (śmiech)
Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. główna: Przemek Krzakiewicz
Kategoria: wywiady