Byliśmy blisko demontażu państwa – rozmowa z Vincentem V. Severskim o powieści „Dystopia”

28 grudnia 2023

Pod wymownym tytułem „Dystopia” skrywa się najnowsza książka Vincenta V. Severskiego, czwarty tom niezwykle poczytnej serii „Sekcja”. Rozmawialiśmy o niej z samym autorem – weteranem wywiadu i niekwestionowanym liderem polskiej powieści szpiegowskiej.

Sebastian Rerak: Na potrzeby „Dystopii” odświeżył pan sobie swoje wcześniejsze książki. Dobrze się pan przy tym bawił?

Vincent V. Severski: Generalnie nie lubię czytać swoich książek. (śmiech) Czytam je z obowiązku, choćby po to, żeby wiedzieć, co napisałem wcześniej. W takim też celu sięgnąłem po nie przed napisaniem „Dystopii”. Przyznaję jednak, że powrót do nich sprawił mi pewną satysfakcję.

To znaczy, że przetrwały próbę czasu. Sytuacja, w której autor po latach przestaje akceptować swoje książki, musi być bardzo niekomfortowa.

To prawda. Faktem jest też, że książka książce nierówna. Napisałem kilka powieści i do wszystkich mam emocjonalny stosunek, ale do jednych mocniejszy, a do innych słabszy. Wynika to głównie z oczywistej kwestii, czyli mojego rozwoju jako pisarza. Każdą kolejną książkę staram się napisać lepiej – bardziej dopracować szkic postaci, fabułę itd. Czy mi się to udaje, ocenią czytelnicy, ale póki co „Dystopia” ma znakomite recenzje. Tego samego nie można już powiedzieć np. o „Christine. Powieści o Krystynie Skarbek”, ale to była rzecz specyficzna i jej bardziej krytyczna ocena jest dla mnie zrozumiała. Muszę też dodać, że mam spory sentyment do „Nielegalnych”, jako że byli moim debiutem, aczkolwiek jestem świadom pewnych ich braków.

Myślę, że ten rozwój jest ewidentny w „Dystopii”. Mamy w niej pogłębiony psychologizm postaci, ale bez zaniedbania intrygi i akcji. To poniekąd esencja cyklu „Sekcja” i pana pisarstwa w ogóle.

Bardzo się cieszę, że tak pan uważa, bo właśnie o to mi chodziło. „Dystopia” nie jest tak obszerna, jak poprzednia część cyklu „Nabór”, która liczyła przeszło osiemset stron. Uważam, że zdolny pisarz potrafi w krótszym tekście zawrzeć opis świata i swoich bohaterów. John le Carré nie pisał opasłych tomiszczy, tylko książki liczące dwieście-trzysta stron i nadal jest to wybitna literatura. „Dystopia” jest też najmniej osadzona w moich wspomnieniach, tudzież historiach, których byłem świadkiem. To czysta fikcja. W duchu political fiction.

Jednocześnie wśród pana powieści jest chyba tą najbardziej odnoszącą się do spraw bieżących.

Rzeczywiście. Dla powieści szpiegowsko-sensacyjnej tłem jest zawsze polityka. Z natury rzeczy obserwuję świat wokół siebie, który to nawyk wyniosłem z – jak to mówimy – „firmy”. Dlatego robię to przez pryzmat działalności wywiadu. Sytuacja, jakiej doświadczaliśmy ostatnimi czasy, mogła niepokoić, bo dookoła działy się rzeczy, nad którymi nie panowaliśmy, a w których mogły maczać palce obce służby. Nie bez powodu „Dystopia” ukazała się po wyborach. Chciałem rozliczyć się z tematem i emocjami towarzyszącymi mi przez ostatnie dwa lata.

Powiedzenie, że żyliśmy w rzeczywistości dystopijnej lub ku niej zmierzaliśmy będzie nadużyciem?

Nie będzie! To oczywiście mocne stwierdzenie, ale wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć, aby zauważyć, że jest prawomocne. Tytuł „Dystopia” przyszedł do mnie zresztą niespodziewanie. Skończyłem już pisać powieść, gdy nagle dotarło do mnie, że świat jest pełen absurdów. Niby są zasady, jest prawo, jakaś organizacja, ale wszystko to działa na niezrozumiałych zasadach, a wartości proponowane powszechnie nie są zgodne z tymi obiektywnie pozytywnymi, którymi powinniśmy kierować się w życiu społecznym i politycznym. Wprawdzie hasło „dystopia” zwykło się kojarzyć z literaturą science-fiction, ale… przecież dystopia może być też political fiction!

W „Dystopii” inicjatywę przejmują kobiety. Trudno nie dostrzec w tym także wyrazów uznania dla kobiet, które w polskich realiach wykazywały ostatnio sporą inicjatywę zaprowadzania zmian.

Niewątpliwie. I od razu przyznaję się, bez tortur i nacisków, że do tego nawiązałem. W „Dystopii” kobiety robią porządek. Na pierwszym miejscu jest to jednak hołd dla moich koleżanek, które działały lub działają w służbach. Dla moich byłych szefowych i byłych podwładnych. Bo muszę zaznaczyć, że w branży szpiegowskiej kobiety odgrywają rolę co najmniej równą mężczyznom, a nierzadko bywają nawet lepsze.

A zatem silne kobiety pojawiające się już wcześniej w pana książkach zawdzięczamy obserwacji, a nie kurtuazji?

Oczywiście! Proszę spojrzeć na „Nielegalnych”. Już w mojej pierwszej powieści kobiety odgrywały ważną rolę. I są to bohaterki wyraziste, twarde, odpowiedzialne, z charakterem… A pisałem o nich na kilka lat przed Strajkiem Kobiet. Nie zmieniłem stosunku do kobiet i ich roli w życiu społecznym i politycznym pod wpływem niedawnych wydarzeń, choć te na pewno dodały mi siły, by wyraźniej przypomnieć o pewnych kwestiach. W tym także o udziale kobiet w tajnych służbach.

„Dystopia” roztacza bardzo niepokojący obraz demontażu państwa. Nie sposób nie zastanawiać się, czy miałby się on stać faktem, gdyby nie doszło do zmiany władzy.

Zdecydowanie tak. Jestem przekonany, że byliśmy świadkami tego procesu, zwłaszcza w ostatnim okresie. Samo podnoszenie haseł wyjścia z Unii Europejskiej było fundamentalnym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa, prawdopodobnie największym od czasów odzyskania niepodległości. Mam wielu kolegów w zachodnich służbach – rozmawiam z nimi, wszyscy wiemy, jak wygląda świat od kuchni. Zdaję więc sobie sprawę, że obecność Polski w Unii jest fundamentem naszego bezpieczeństwa. W końcu mamy blisko siebie prawdziwego przeciwnika, który jest agresywny, silny i bezwzględny. Jeśli okażemy słabość, to nie odpuści. Nie mówiąc już o tym, że wyjście z Unii byłoby wbiciem noża w plecy walczącej Ukrainy. Przecież Ukraińcy walczą właśnie o to, aby być w gronie państw wolnych, demokratycznych i równych.

Charakterystyczne dla pana bohaterów jest to, że postępują uczciwie i trzymają się jasnych zasad. Czy wywiadowca może sobie na to pozwolić? Czy koniec końców nie zwycięża jednak realpolitik?

Wywiadowca musi mieć zasady. Nie nadaje się do zawodu, jeśli jest pozbawiony czystego umysłu, gorącego serca, prostego kręgosłupa i twardej dupy. (śmiech) Posługujemy się różnymi metodami, także kłamstwem i manipulacją, jednak to nie zwalnia nas z posiadania wyraźnie określonych zasad etycznych. Oficer wywiadu musi wiedzieć, czym jest zło i czym jest dobro. Bo kiedy obcuje się z brudami tego świata, przed upapraniem się nimi chronią jasne wartości i twardy charakter. Pod ich kątem dobieramy też młodych ludzi do pracy, sprawdzamy, jak są skonstruowani. Owszem, pracujemy dla polityków, a patrząc na nich zza kulis, można zwątpić w wiele. My przynosimy im informację, a co z nią zrobią, to już inna sprawa. Ostatecznie jednak polityków wybierają ludzie. Jeśli wybierają kiepskich, to… przyda się twarda dupa. (śmiech) Każdy oficer musi się z tym liczyć.

Pojawia się pan w mediach zarówno jako autor powieści, jak i jako specjalista od problematyki wywiadu. Nie stwarza to ryzyka, że ktoś uzna pana pisarstwo za literaturę opartą na faktach lub – w drugą stronę – stwierdzi, że ubarwia pan komentarze fikcją?

Owszem, jest takie ryzyko. W powieściach bazuję na mniej lub bardziej realnych zdarzeniach, w których uczestniczyłem bądź które mogę sobie wyobrazić ze sporą dozą prawdopodobieństwa. Podgatunek powieści szpiegowskiej niesie w sobie element publicystyczny i właściwie nie sposób go uniknąć. Wystarczy zajrzeć do Forsytha, le Carré’a, Grahama Greene’a i innych autorów, u których tłem jest polityka, a jako bohaterowie nierzadko pojawiają się autentyczne postaci, np. przywódców państw. Jeśli ktoś uzna, że w mojej prozie zawarte są fakty, a w wypowiedziach medialnych fantazja, to trudno, liczę się z tym. Najistotniejsze jest chyba, czy to, co mówię, ma sens i znajduje potwierdzenie w rzeczywistości. Nie mam już dostępu do informacji wywiadowczej, ale potrafię zanalizować pewne zjawiska. Dlatego też występuję jako Włodzimierz Sokołowski albo Vincent Severski. Ten pierwszy jest byłym oficerem wywiadu, a drugi pisarzem.

A jednak czasem komentarze publicystyczne przypisane zostają Severskiemu.

Tak bywa, to chyba kwestia rozpoznawalności. Nigdy jednak nie ukrywam swojego prawdziwego nazwiska, a pseudonim literacki jest zabiegiem czysto technicznym, o ile nie marketingowym.

Wyniki sprzedażowe pana książek pokazują, że zapotrzebowanie na powieść szpiegowską nie przemija. Czy zainteresowanie Polaków tym nurtem jest pokłosiem gigantycznej popularności Forsytha, Ludluma i Clancy’ego w latach 90., czy mamy już do czynienia z zupełnie nowymi czytelnikami?

Ten podgatunek kryminału na całym świecie cieszy się niesłabnącą popularnością. Ojczyzną powieści szpiegowskiej jest Wielka Brytania i tam kwitnie ona od czasów Josepha Conrada, którego „Tajny agent” pozostaje wciąż zaskakująco aktualny. Podobnie jest w USA, gdzie żywa jest tradycja pisarzy takich jak Clancy i fabuł o silnym zabarwieniu sensacją. Natomiast największą poczytnością powieść szpiegowska cieszy się w Rosji, gdzie najpopularniejsze tytuły sprzedają się w wielomilionowych nakładach. Jeśli chodzi o rodzimy rynek, to zagram trochę pod siebie i powiem, że udało mi się przebić, ponieważ półka w Empiku podpisana jako „polska powieść szpiegowska” była pusta. Poza tym życie polityczne wespół z naszą historią i położeniem geopolitycznym przysparzają tylu tematów, trosk i uwag, że taka literatura wciąż pozostaje nośna. Nawet kiedy odbiłem w stronę bardziej uniwersalnego pisarstwa w „Placu senackim 6 PM”, to czytelnicy domagali się, abym pisał bardziej „po polsku”, tj. z zachowaniem miejscowych realiów. Swoją drogą przekroczyłem już chyba milion sprzedanych egzemplarzy, co jest bardzo dobrym wynikiem jak na tego typu książki i rozmiary rynku.

„Dystopia” może być godnym zamknięciem cyklu „Sekcja”. Pytanie tylko, czy jest pan gotowy go zakończyć.

U mnie to się rozwija wraz z publikacją kolejnych książek. Ludzie przyzwyczają się bardziej do bohaterów niż do cyklu. Nie wykluczam więc, że w nowej formule, może w nowej serii powrócę do znanych już postaci. Po wydaniu „Nielegalnych” dostawałem mnóstwo e-maili, w których pisano do mnie: „Panie, jak pan tego Jagana zabije, to ja nie będę więcej kupować pana książek!”. Nawet nie miałem zamiaru kontynuować tej postaci, to miał być czarny charakter, którego wszyscy znienawidzą, a stało się zupełnie inaczej. Nie mogę zatem wykluczać niczego.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. Magda Kuc


Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady