Wszystkie odcienie egzystencji – recenzja komiksu „Codzienna walka” Manu Larceneta
Manu Larcenet „Codzienna walka”, tłum. Wojciech Birek, Wydawnictwo Komiksowe
Ocena: 9,5 / 10
„Codzienna walka” francuskiego artysty Manu Larceneta to niekwestionowany brylant wśród europejskich powieści graficznych z gatunku dramat obyczajowy. Mamy tu do czynienia z dziełem urzekającym, przejmującym, niezwykle autentycznym i wysublimowanym. Niewątpliwe wydarzenie komiksowe ubiegłego roku w naszym kraju – opowieść nagrodzona wianuszkiem prestiżowych nagród, udanie zekranizowana oraz wystawiona w formie sztuki teatralnej.
Protagonistą opowieści jest trzydziestoletni Marco – obiecujący fotograf przeżywający problemy emocjonalne i psychiczne. Znerwicowany mężczyzna leczy się u psychoterapeuty; nagłe ataki lęki i paniki determinują jego prawidłowe funkcjonowanie. Bohater komiksu nie potrafi poradzić sobie z dorosłością. Znużony przyprawiającą o mdłości rutyną, mieszka w odosobnieniu z kotem. Najwięcej radości sprawiają mu błogie chwile relaksu z wyluzowanym bratem. Jego życie zostaje obrócone o przysłowiowe sto osiemdziesiąt stopni za sprawą nowo poznanej dziewczyny, urokliwej lekarki Emilii. Fotograf zaprzyjaźnia się również z sędziwym sąsiadem, z którym niespodziewanie znajduje wspólny język. Równie ważnym aspektem jego egzystencji są wizyty u rodziców, choć jego relacje z opryskliwym, gruboskórnym ojcem są bardzo trudne. Z czasem chłopak odzyskuje pasję do fotografowania, przymierzając się do realizacji epokowego dla jego przyszłej kariery projektu.
Równie wyśmienicie prezentuje się wachlarz drugoplanowych postaci tego wzorowo skrojonego dramatu. Rodziciel Marca to zmizerniały, ciężko chorujący staruszek, a jego matka to pogodna babunia z trudem opiekująca się swym zniedołężniałym mężem. Świetnie wypada kreacja pociesznego sąsiada, skrywającego przykry sekret i nieustannie konfrontującego się z demonami własnej przeszłości. Z pozostałych postaci na słowa uznania zasługują pracownicy podupadającej stoczni – pogodzeni ze swym żałosnym losem mężczyźni po przejściach – oraz zwariowany brat Marca.
Larcenet błyskotliwe nakreśla tło społeczno-polityczne Francji roku 2004 (czasu, kiedy powstawała ta pierwszorzędna historia). Dobrze oddają to wzruszające, pełne napięć i emocji sceny ze stoczniowcami. Pojawiają się tam choćby nawiązania do Frontu Narodowego Marie La Pen oraz przemian aktualnie zachodzących na świecie. W epizodzie poświęconym wspomnianemu sąsiadowi Marca, zdolny scenarzysta rozlicza się z mroczną kartą w historii kraju nad Sekwaną. Bezbłędnie prezentują się trafne przemyślenia głównego bohatera, a rozmowy między poszczególnymi postaciami są niezwykle wciągające, realistyczne i przenikliwe. Frankofoński mistrz pióra z pełną maestrią ukazał w swym epokowym dziele wszystkie odcienie ludzkiej egzystencji, kolejne poziomy dojrzałości i miłości oraz skomplikowane relacje międzyludzkie. To jeden z tych komiksów, do których czytelnicy będą niejednokrotnie wracać, za każdym razem odkrywając jego następne warstwy.
Kreska stosowana przez Manu Larceneta jest mocno karykaturalna, kartonowa i niezwykle charakterystyczna. Wydawałoby się, że taki styl zupełnie nie pasuje do poważnej treści niniejszego dzieła. Nic bardziej mylnego – w przypadku „Codziennej walki” warstwa graficzna idealnie koresponduje z precyzyjną fabułą. Kunszt rysownika dostrzegamy przede wszystkim w czarno-białych kadrach, ukazujących twarze przeróżnych anonimowych osób oraz brzydotę otaczającego świata. Bez zarzutów prezentuje się ciemna, zimna kolorystyka, a cieniowanie jest na wysokim poziomie. Przewrotnie wypada ponadto okładka dzieła, oddająca ducha całej opowieści.
Album Manu Larceneta to emocjonalny rollercoaster z prawdziwego zdarzenia. Dzieło, obok którego trudno przejść obojętnie. Bez dwóch zdań, jeden z najlepszych komiksów, jakie dotąd czytałem. Brawo.
Mirosław Skrzydło
TweetKategoria: recenzje