Wojna i pokój – recenzja komiksów „DMZ. Strefa zdemilitaryzowana” tom 4 i 5 Briana Wooda i Riccarda Burchielliego
Brian Wood, Riccardo Burchielli „DMZ. Strefa zdemilitaryzowana – tom 4 i 5”, tłum. Tomasz Kłoszewski, wyd. Egmont
Ocena: 9 / 10
Im bliżej jesteśmy finału monumentalnej historii Briana Wooda o amerykańskim konflikcie, tym większy podziw wzbudza fabularna struktura, w której centrum stoi do samego, poruszającego końca jej główny bohater – Matty Roth. Opowieść o wojnie staje się jednocześnie opowieścią o nim samym i jego wszystkich wyborach – tych złych i tych dobrych – podczas kilkuletniego pobytu w tytułowej strefie zdemilitaryzowanej.
Czwarty i piąty tom „DMZ” wypełniają zarówno krótsze, jednozeszytowe historie, jak i te dłuższe, złożone z kilku epizodów połączonych wspólnym tematem. To już tradycyjny zabieg Briana Wooda, który w dłuższych partiach sukcesywnie rozwija swoją wojenną opowieść, a w krótszych skupia się na losach poszczególnych jednostek ważnych dla fabuły „DMZ”. Taka struktura pozwala scenarzyście budować bogatszą wizję wszystkich zależności, które obowiązują podczas trwania wojennego konfliktu. Mnogość aspektów i kontekstów, które Wood wpisał w „DMZ” jest imponująca, ponieważ powstał w ten sposób być może najbardziej złożony – i to nie tylko na komiksowym polu – krajobraz, w którym polityka, wojna, ekonomia oraz człowieczeństwo bądź jego brak tworzą mieszankę nie pozostawiającą obojętnym żadnego z czytelników.
W trzecim tomie serii w fabule miał miejsce punkt przełomowy. Do rąk gubernatora strefy zdemilitaryzowanej Parco Delgada trafiła głowica atomowa, którą w ramach niecodziennej transakcji załatwił swojemu politycznemu idolowi Matty. Miała to być karta przetargowa, pokazowy element siły, który dla nowego władcy Nowego Jorku będzie niczym legitymizacja jego władzy. Czy jednak Stany Zjednoczone mogłyby pozwolić, żeby niebezpieczna broń znalazła się w rękach podejrzanego trybuna ludowego i to na tak niebezpiecznym terenie? Wojska USA na początku zaczynają szukać ukrytej broni, a kiedy już ją znajdują, muszą odpowiednio zareagować. I od tej chwili konflikt będzie zmierzał już ku końcowi, który nie przebiegnie jednak łatwo i przyjemnie, a dla wielu bohaterów „DMZ” będzie czasem, którego nie przeżyją, bądź wyjdą z niego z fizycznymi i psychicznymi bliznami.
W czwartym tomie dochodzi do najpoważniejszych przetasowań. Matty Roth, kiedyś idealistyczny dziennikarz, staje się kimś w rodzaju wojennego watażki i dokonuje samych złych wyborów. Wszystko zmierza do eskalacji, w której duchowo zagubiony bohater, rozczarowany działaniami Parco, da nagle upust emocjom, czego wynikiem będzie wyjątkowy akt agresji. Ów akt w olbrzymi sposób zaważy na życiu Matty’ego. Straci on szacunek nie tylko innych bohaterów „DMZ”, ale też dla samego siebie. I odtąd nic już nie będzie takie samo.
Czwarty tom to zatem opowieść o demonach, które zawładnęły dziennikarzem, a piąty opowiada o porządkach, które bohater dokonuje w swoim życiu. A że życiem w ciągu ostatnich sześciu lat była dla Matty’ego strefa zdemilitaryzowana, równa się to także ostatecznym porządkom w samym DMZ. Brian Wood rozplanował to tak, że potrafi momentami wcisnąć w fotel. Już w czwartym tomie były rozdziały, w których wydarzyły się rzeczy ostateczne i na takie szykujemy się w finałowej odsłonie serii, jednak autor świadomie ucieka od oczywistych rozwiązań fabularnych i szykuje jeszcze większy emocjonalny rollercoaster, niż można się było spodziewać.
Sposób, w jaki – głownie za sprawą Matty’ego – przywrócony zostaje pokój w strefie zdemilitaryzowanej, to coś zupełnie wyjątkowego w literaturze wojennej. W finale losy dziennikarza i DMZ splatają się w nierozerwalny sposób, który czytelnikowi komiksu długo nie pozwala przejść po lekturze do porządku dziennego. A ostatni zeszyt – swoista coda z anonimową bohaterką wędrującą po Nowym Jorku – jest jednym z najpiękniejszych finałów, jakie kiedykolwiek zaprezentowała uznana seria komiksowa.
Tak naprawdę po przeczytaniu ostatniego tomu jesteśmy gotowi na ponowną lekturę „DMZ”. Jest ona potrzebna, aby w pełni ogarnąć wszystkie niuanse wkomponowane przez Briana Wooda do tej historii. A przy okazji pozwoli jeszcze raz zanurzyć się w odmalowanym przez Riccardo Burchielliego i innych rysowników brudnym, wojennym świecie. Kto nie wierzy w tę potrzebę, niech koniecznie przeczyta wywiad z Woodem zamieszczony pod koniec piątego tomu. To, w jaki sposób scenarzysta mówi o symbolice poszczególnych postaci i elementów swojej fabuły, uświadamia nam, że ta historia jest w równym stopniu historią widniejącej na okładce Zee, co Matty’ego. Dziewczyna, która jest w tej opowieści duszą miasta, żegna je na symbolicznej planszy, robiąc miejsce dla innych, nowych bohaterów, którzy zajmą się jego odbudową. Ona już spełniła swoją rolę, spełnił ją też Matty, który po wszystkich przejściach jak nikt inny zasługiwał na spokój. Jego wybór jest nie do zapomnienia i stanowi narodziny odpowiedzialnego mężczyzny, którym nie mógł być w czasie wojny. Do tego – jak się okazuje – potrzebny jest czas pokoju.
Tomasz Miecznikowski
TweetKategoria: recenzje