Udręczone dusze – recenzja książki „Szpital Filomeny” Grahama Mastertona
Graham Masterton „Szpital Filomeny”, tłum. Małgorzata Stefaniuk, wyd. Albatros
Ocena: 6 / 10
Zalegający na podniszczonych meblach kurz, tchnące zgnilizną i tonące w półmroku korytarze wypełnione niepokojącym skrzypieniem drewnianych podłóg. Już tylko przez wzgląd na to, że wcześniej były arenami ludzkiego cierpienia, opuszczone szpitale potrafią roztaczać posępną atmosferę. To doskonałe miejsca dla miłośników emocjonującego urbexu… albo wdzięczna sceneria dla historii grozy.
Dokładnie do takiego miejsca zabiera nas w najnowszej powieści brytyjski autor horrorów Graham Masterton. Lilian Chesterfield znalazła się w tytułowym przybytku z powodów zawodowych. Bohaterka specjalizuje się bowiem w wykupie porzuconych nieruchomości, ich renowacji a następnie sprzedaży za znacznie wyższe kwoty. Tym razem ma być podobnie – a przynajmniej do momentu, w którym pracujące w budynku osoby jedna po drugiej zaczynają zdradzać symptomy niewytłumaczalnej choroby. Gdy trawieni fantomowym bólem ludzie trafiają do bezradnych lekarzy, na jaw wychodzą szczegóły, które w nieoczekiwany sposób wiążą obecne wydarzenia z traumą leczonych wcześniej w szpitalu żołnierzy wracających z misji w Afganistanie. Problem w tym, że większość z nich… nie przeżyła. Pytania i wątpliwości mnożą się nieubłaganie. Czy możliwym jest, by ból i cierpienie sprzed lat mogły rezonować w konkretnym miejscu niczym echo, infekując żywych?
Graham Masterton to jeden z tych pisarzy grozy, którzy mają tak rozbudowane portfolio, że znajdziemy w nim również miejsce na tematyczne eksperymenty, jak i pozycje korzystające z wielokrotnie przerobionych przez popkulturę klisz. „Szpital Filomeny” plasuje się bliżej tej drugiej kategorii – niemniej autor potrafi zagrać w kilku aspektach na oczekiwaniach odbiorców. Wszystko dzięki temu, że fabułę zbudował na ludowych wierzeniach sięgających Bliskiego Wschodu. Takie mało eksploatowane przez głównonurtową grozę fundamenty zapewniają książce nieco powiewu świeżości, co w walce o czytelnicze zainteresowanie okazuje się elementem niezbędnym, zwłaszcza że pozostałe elementy to już przykład rzemieślniczo solidnej roboty, ale niekoniecznie wykraczającej poza Mastertonowy standard.
„Szpital Filomeny” czyta się więc niemal jak podszyty dawką gore policyjny kryminał proceduralny. Poszczególni bohaterowie próbują za wszelką cenę znaleźć racjonalne wyjaśnienie dla tajemniczych wypadków, krok po kroku odkrywając rzeczywiste podłoże sytuacji. Im bliżej będą prawdy, tym większe sprowadzą na siebie zagrożenie eskalacją przemocy – wszystko więc sprowadza się do tego, czy zdołają rozwikłać zagadkę, zanim mroczne siły obiorą ich za cel. Jak to zwykle u Mastertona bywa, nie każdemu się to uda, a skutkiem testowania kolejnych hipotez będą rozsmarowane na ścianach płyny ustrojowe nieszczęśników… Dokładnie taki schemat służy za podstawę środkowego aktu „Szpitala Filomeny”. Największy problem, jaki z tego wynika, to nasilające się wrażenie, że postaci zdają się uparcie przeć do sytuacji, w których może stać im się coś złego – nawet jeżeli wszystkie znaki na niebie i ziemi krzyczą, by porzucić wreszcie racjonalizm i zarządzić odwrót.
Fabuła stopniowo meandruje zatem w rejony doskonale znane miłośnikom grozy i cokolwiek jednostajne. Trudno tu o większe emocje nawet w sytuacjach, gdy Masterton podkręca tempo bardziej dynamicznymi lub krwawymi sekwencjami. „Szpital Filomeny” ma przez to problem z wypracowaniem momentów kulminacyjnych, w tym tego najważniejszego, który pozwalałby zamknąć historię w odpowiednio satysfakcjonujący sposób. Rozegrany zaledwie na kilku stronach finał jest zresztą dobitnym podsumowaniem takiego stanu rzeczy.
Wobec powyższego trudno powiedzieć, by Graham Masterton wykorzystał potencjał drzemiący w niewątpliwie intrygującym pomyśle. Otrzymujemy zatem horror z rodzaju tych niewymagających, których podstawowym zadaniem jest dostarczenie lekkostrawnej rozrywki przed snem – najlepiej w precyzyjnie odmierzanych, niewielkich dawkach. W przypadku takich oczekiwań „Szpital Filomeny” wypełni swoje zadanie na przyzwoitym poziomie.
Maciej Bachorski
Kategoria: recenzje