Tylko Włoch zrozumie Włocha
John Fante „Bractwo winnego grona”
Ocena: 9,5 / 10
John Fante miał to szczęście i nieszczęście w życiu, że dla świata odkrył go Charles Bukowski. Szczęście, bo Bukowski potraktował wypromowanie autora ?Bractwa winnego grona? niczym misję. Nieszczęście natomiast, że pisarz tego kalibru, co Fante potrzebował wsparcia swego literackiego adepta, żeby zapisać się w świadomości szerszej grupy czytelników. Bo przecież dzisiaj częściej mówi się o Fante jako inspiracji dla wielkiego Bukowskiego niż o Bukowskim jako spadkobiercy wielkiego Fantego.
Chociaż wrażliwy, nieco romantyczny język Fantego zdecydowanie różni się od szorstkiej niczym tarka, szelmowsko szczerzącej kły prozy Bukowskiego, to jednak z łatwością można dostrzec elementy wspólne dla pisarstwa obu panów: autobiograficzny styl powieści, nieodłączne zmaganie się z istotą pisarstwa czy ? co chyba najważniejsze ? bijąca spomiędzy zdań emocjonalna szczerość. Oczywiście, znalazłoby się też kilka mniej literackich czynników ? wystarczyłoby pogrzebać obydwu twórcom w życiorysach. Albo w kieliszkach.
?Bractwo winnego grona? to powieść szczególna. Napisana przez Fantego po dwudziestu pięciu latach milczenia, u progu życia, miała być ostateczną próbą rozliczenia się schorowanego autora z przeszłością, a w szczególności z własnym ojcem.
Bohaterem książki jest Henry Molise, uznany pisarz, który wraca do rodzinnego domu, żeby pogodzić skłóconych rodziców, starych włoskich emigrantów. Matka bohatera, prosta, zdewociała kobiecina domaga się rozwodu, ponieważ podejrzewa męża o zdradę. Podejrzenia wydają się o tyle zasadne, że głowa rodziny to drań, jakich mało ? nie dość, że babiarz to na dokładkę tyran i alkoholik. Próby zażegnania konfliktu okazują się bezowocne. Ojciec nie zwraca większej uwagi na matkę, a synami pogardza, bo nie chcieli przejąć po nim kamieniarskiej profesji. Całe dnie spędza w lokalnej spelunie, grając w karty z podobnymi sobie podstarzałymi włoskimi pijaczynami, tytułowym ?bractwem? ? miłośnikami ?winnego grona?. Skoro jednak w domu pojawił się Henry, ojciec postanowił wykorzystać okazję i namówić go do pomocy w realizacji ostatniej w życiu fuchy ? wybudowania u znajomego mężczyzny wędzarni. Zadanie wydaje się karkołomne ? ojciec jest w podeszłym wieku i nie powinien nadwerężać się fizycznie, Henry zaś zarabia dobrze jako literat i nie widzi potrzeby realizowania bzdurnych zachciewajek, mających jedynie służyć udowodnieniu, że staruszek ma jeszcze wigor. W końcu jednak ulega ojcu i wyruszają razem zdezelowaną bagażówką do położonej w górach posiadłości.
Z niemałym poruszeniem obserwujemy na kartach powieści zderzenie się dwóch jakże odległych od siebie światów: dawnego, rządzącego się patriarchalnymi zasadami włoskiej prowincji z nowoczesnym, ?ucywilizowanym? zachodem, prostego robotnika z inteligentnym pisarzem, wreszcie ? despotycznego ojca z wrażliwym i nieskorym do kłótni synem.
Henry zalicza się do wąskiej grupy pechowców, którzy urodzili się pod niewłaściwym dachem. Jest intelektualistą w domu, w którym nie ma zrozumienia dla pracy intelektualistów czy artystów. O ile jednak potrafi jako tako porozumieć się z rodzeństwem, zaś matkę kocha i szanuje, o tyle ojciec jawi mu się zbiorowiskiem negatywnych cech, jakich zawsze chciał w życiu uniknąć. Oprócz więzów krwi nie łączy ich praktycznie nic. Paradoksalnie, to właśnie te więzy są powodem zgryzot Henry?ego.
Bohater jest w prostej linii drugim pokoleniem włoskich emigrantów, robotniczej rodziny, której życie toczy się wokół prostych przyjemności, niekończących awantur i przywiązania do dawnych tradycji. Od swojej nowej ojczyzny, Ameryki, nie oczekują zbyt wiele, są wdzięczni, że przyjęła ich z otwartymi ramionami, że dała możliwość zarobku i zapewnienia dzieciom przyszłości (dzieci różnie z tych możliwości skorzystały, najczęściej przeszczepiły najgorsze narodowe cechy na grunt amerykański). Tymczasem Henry tkwi na rozdrożu. Z jednej strony czuje się Amerykaninem, którego życie diametralnie różni się od modelu włoskiego, można wręcz powiedzieć, że ?włoskość? go uwiera, z drugiej jednak nie potrafi wyzbyć się do końca bagażu genów, który czasem bierze górę nad jego osobowością.
Ciężka, fizyczna praca u boku ojca, prażące słońce podlewane litrami czerwonego wina pozwoliły Henry?emu odnaleźć wewnętrzny balans, nauczyć się podchodzić z dystansem do siebie i swoich korzeni. Bo Włocha można zrozumieć tylko w jeden sposób. Samemu stając się Włochem. Choćby na krótką chwilę.
?Bractwo winnego grona? wydano u nas mniej więcej w tym samym czasie, co wznowienie kultowego ?Pyłu?. Obie książki dzielą od siebie jednak lata świetlne. Młodzieńczy gniew i nieokrzesanie ustąpiły miejsca dojrzałości i emocjonalnej głębi. Zmienił się również bohater, literackie alter ego pisarza. Wstydzącego się swojego pochodzenia idealistę i marzyciela-debiutanta (Arturo Bandini), zastąpił pogodzony ze swoimi korzeniami a przy tym spełniony zawodowo pisarz (Henry Molise).
Zdumiewa lekkość, z jaką Fante porusza się po tematach poważnych, wręcz bolesnych. Zachwyca odwaga, z jaką obdziera siebie z literackiego pancerza. Wielka książka. Prawdziwa literatura.
Artur Maszota
TweetKategoria: recenzje