Przeszłość jest w twojej głowie – recenzja filmu „Kiedy stopi się lód” Veerle Baetens
„Kiedy stopi się lód”, reż. Veerle Baetens, scen. Veerle Baetens, Maarten Loix, dystr. Aurora Films
Ocena: 7,5 / 10
Kiedy Eva otrzymuje zaproszenie na wydarzenie w rodzinnej wsi, kliknięcie ikonki „wezmę udział” kosztuje ją wiele wysiłku. Powrót w rodzinne strony oznacza bowiem konfrontację z koszmarem, który naznaczył ją na całe życie. I musi się z nim zmierzyć sama. Z wielkim blokiem lodu w bagażniku samochodu.
Eva (Charlotte De Bruyne) jest cichą i wycofaną mieszkanką Brukseli, której życie w ułamku chwili zakłóca wyprowadzka młodszej siostry oraz Facebookowe zaproszenie na uroczystość honorującą zmarłego przyjaciela z dzieciństwa. Kobieta zaczyna wracać myślami do wydarzeń sprzed lat, które w mroźnej zimowej aurze przywołują wspomnienie pewnego gorącego lata.
Jako trzynastoletnia dziewczynka, Eva (Rosa Marchant) spędza wakacje w rodzinnej wsi. Podczas gdy w domu czeka na nią pociągająca z butelki matka oraz zrezygnowany i skłonny do wybuchów ojciec, dziewczynka woli spędzać czas w towarzystwie dwóch przyjaciół, Tima i Laurensa. Aby utrzymać się w centrum ich zainteresowania, gotowa jest zrobić wszystko. Także brać udział w grze, która z niemądrej rozrywki przepoczwarzy się w przyczynek do tragedii.
„Kiedy stopi się lód” jest adaptacją powieści „Szpadel”, będącej jednym z większych przebojów belgijskiego rynku wydawniczego ostatnich lat. Reżyserski debiut aktorki Veerle Baetens zapewne podzieli widzów. Nie jest to film łatwy, ale trudno by taki był, skoro opowiada o głębokich psychologicznych ranach. O przemocy, jaką wyrządzają sobie dzieci, i represyjnej naturze małych społeczności. Zapowiadana promocyjnym sloganem konfrontacja z demonami przeszłości jest w zasadzie z góry przesądzona, a widz nie może liczyć na żadną rekompensatę za obcowanie z ciemną stroną. Tu nie ma happy endu ani morału do zanotowania ku potomności. Jest emocjonalna dewastacja i marne szanse na katharsis.
Obok świetnych zdjęć i sprawnie budowanego suspensu niekłamanym atutem „Kiedy stopi się lód” jest występ nastoletniej Rosy Marchant, samym spojrzeniem wyrażającej całe zagubienie i ból dorastania w miejscu, do którego rażąco nie pasuje. Kiedy po całej swej gehennie dziewczynka otrzymuje jeszcze policzek od matki jednego z oprawców, wcześniej okazującej jej substytut matczynych uczuć, dostajemy zarówno odpowiedź na pytanie, dlaczego dzieci zdolne są do podłości, jak i potwierdzenie tego, że Eva nie może liczyć na wsparcie, zrozumienie ani sprawiedliwość.
Filmowi Baetens ktoś gotów zarzucić domniemane słabości. Można utyskiwać, że osobowość dorosłej Evy wydaje się sprowadzać wyłącznie do doświadczonej traumy, ale nie świadczy to o słabości rysu samej postaci, lecz o zupełnym wydrenowaniu jej z wrażliwości. Z kolei sceny z przeszłości, utrzymane w letniej, „prześwietlonej” kolorystyce lat 90., zaczynają się niemrawo – ba, z ekranu momentami wieje nudą – zanim akcja nie zawiąże się na dobre. Jest wreszcie i tajemniczy blok lodu, który bardzo długo czeka na ujawnienie jako strzelba Czechowa. Jak już wspomniałem, to film z założenia mocny, więc nic nie musi tu być ładne, poprawne ani wygodne.
„Przeszłość jest w twojej głowie, przyszłość jest w twoich rękach” – czyta Eva w opisie wydarzenia na Facebooku. Pierwsze zdanie nie mogło być bardziej prawdziwe, nad trafnością drugiego można dyskutować. O ile po seansie widz będzie miał na to jeszcze siłę.
Sebastian Rerak
Tweet