Powieść bez dziewczyny w tytule – recenzja książki „Trzynasta opowieść” Diane Setterfield

6 marca 2021

Diane Setterfield „Trzynasta opowieść”, tłum. Magdalena Słysz, Wydawnictwo Albatros
Ocena: 8 / 10

Diane Setterfield nie pisze powieści zbyt często, ponieważ przygotowania do każdej z nich z całą pewnością wymagają ogromu pracy i lektur uzupełniających. Ważny jest też efekt końcowy, który w przypadku jej debiutanckiej „Trzynastej opowieści” łączy w zadziwiający i przenikliwy sposób klasyczną literaturę angielską spod znaku sióstr Brontë z tak popularnymi w dzisiejszych czasach domestic thrillerami.

Na jednym z etapów „Trzynastej opowieści” bohaterka i zarazem narratorka książki, Margaret Lea, przeżywa rodzaj załamania nerwowego. Diagnoza lekarza jest pokazem pisarskiej błyskotliwości Diane Setterfield. Jakie Margaret czytała ostatnio lektury? „Dziwne losy Jane Eyre”? „Rozważną i romantyczną”? „Wichrowe wzgórza”? Cóż, wszystko jasne. Przedawkowanie, które skutkuje melancholią, znużeniem, brakiem łaknienia, chwilową utratą przytomności i jest charakterystyczne dla pań o romantycznej naturze.

Czy to oznacza, że „Trzynasta opowieść” również jest lekturą dla czytelniczek o romantycznej naturze? Czy nie zacieśnia to z automatu kręgu odbiorców powieści? Bo przecież wyżej wymienione tytuły od lat uważane są za przykład literatury pisanej dla kobiet i z pewnością „Trzynastą opowieść” także przeczyta więcej pań niż panów. A szkoda.

Zanim dotrzemy do momentu, kiedy Margaret ulegnie przedawkowaniu dobrą literaturą i natłokiem tajemnic, dużo wcześniej zaczynamy tę powieść, nie do końca wiedząc, co przyniesie nam lektura. Blurby określają „Trzynastą opowieść” mianem współczesnej powieści gotyckiej i ten przymiotnik lepiej do niej pasuje niż nawiązująca do klasyki powieść romantyczna (nawet jeśli sugeruje to elegancka obwoluta), ponieważ znacznie więcej jest tu z rasowego thrillera niż romansu, choć poszczególne elementy tego pierwszego są starannie przez autorkę poukrywane.

Tak samo w fabułach sióstr Brontë można znaleźć bardziej mroczne elementy. Podczas lektury są one automatycznie wypierane przez czytelników, a na wierzch wyciąga się bardziej istotne dla kobiecej wrażliwości walory tych powieści. Tyle że ta „kobieca wrażliwość” to już dziś rodzaj wyświechtanego stereotypu, a może nawet eufemizm, który jest stale – i słusznie – rozbijany, co pozwala na wychodzenie poza strefę tego typu stygmatyzowania. Czy jednak czytelniczki (i czytelnicy) „Trzynastej opowieści” w ogóle zechcą podjąć taki krok i zmienić optykę, urzeczeni magicznym pisarstwem Diane Setterfield? Cóż, będą musieli – nawet jeśli narratorka, a w zasadzie narratorki będą ich zwodzić pięknymi słowami do ostatniej strony powieści.

To nadmienienie o dwóch narratorkach to żaden spoiler i wynika bezpośrednio z fabuły. Oto Margaret Lea, córka antykwariusza, która podziela miłość ojca do książek, dostaje od słynnej pisarki Vidy Winter list z propozycją przeprowadzenia z nią wywiadu, w którym ta opowie jej całą prawdę o swym życiu. Vida Winter to tajemnicza kobieta bez udokumentowanej przeszłości i zarazem słynna autorka bestsellerów, która pojawiła się znikąd na literackim firmamencie i weszła na jego szczyt.

Tak oto Margaret, która dotąd nie przeczytała żadnej książki Winter (jakoś nie było jej po drodze), dostaje szansę z punktu widzenia wielu reporterów i dziennikarzy wręcz życiową. Bohaterka jednak nie podchodzi do tego w ten sposób, nawet poważnie się waha, czy przyjąć propozycję, ale kiedy sięga po pierwszą książkę Winter, wsiąka na całego.

Rzecz w tym, że to rzeczywiście pierwsza książka pisarki i zarazem bibliofilski rarytas, czyli „Trzynaście opowieści o przemijaniu i rozpaczy” – wydana pod takim tytułem tylko raz, ponieważ ostatecznie składała się z dwunastu, a nie trzynastu opowieści, przez co została natychmiast wycofana z obiegu. Każde następne wydanie miało już tytuł „Opowieści o przemijaniu i rozpaczy”. Zaintrygowana tym wszystkim Margaret godzi się na wywiad i w międzyczasie pochłania kolejne dzieła Winter. A potem zaczyna się niezwykła historia, w której rolę narratorki przejmuje co jakiś czas pisarka i opowiada historię rodzinnego szaleństwa i traum, które powinny na zawsze zniszczyć jej życie, a jakimś zrządzeniem losu wyniosły na szczyt.

Czy to mówi nam wszystko o pomyśle na fabułę? Oczywiście, że nie. Diane Setterfield zastawia na czytelnika tyle pułapek, że ten będzie musiał co rusz rewidować przebieg zdarzeń i sens zawartych w książce tajemnic. Warto też przed albo po, a nawet po prostu w trakcie lektury „Trzynastej opowieści” czytać równolegle „Dziwne losy Jane Eyre”, do której to książki autorka wielokrotnie bezpośrednio nawiązuje i z której wzięła poszczególne, najczęściej dramatyczne elementy fabuły i po części same postaci.

Mamy tutaj małe, nieco przerażające bliźniaczki, przenikliwą guwernantkę przeciętnej urody, nieodzowny pożar, szalone rodzeństwo i najprawdopodobniej na dokładkę duchy. To jednak tylko wierzchnia część tej opowieści. Tę głębszą Setterfield wrzuca nam do głów jakby mimochodem, w kolejnych skrawkach, w jakiś sekretny sposób, za pomocą pobocznych wątków, które z czasem okazują się niezmiernie istotne dla konstrukcji historii.

Dlatego na powierzchni fabuły nie spodziewajmy się jakichś specjalnych rewolucji – to jest powieść gotycka i taką pozostaje do końca. To także piękna opowieść o samych książkach, o miłości do nich, o tym, że główna bohaterka wolałaby ocalić dzieła Szekspira niż życie jakiegoś zwykłego człowieka. Ale to wciąż nie wszystko. Tę książkę odczytuje się w pewnym sensie podwójnie, jak podczas sceny z posiadłością, którą Margaret widzi całkowicie odmienioną dopiero po założeniu okularów (szkiełko i oko?). To też historia o stracie i niemożności pogodzenia się z nią. Symbolizujące tę stratę bliźnięta zapewne wielu krytykom wydadzą się zbyt czytelnym motywem, ale być może to tylko kolejna pułapka Setterfield. Pułapek jest tyle, że w pewnym momencie nie wiadomo, czy błąd zrobił tłumacz, czy też oszukuje nas sama narratorka, wskazując pierwszy moment, kiedy Winter zaczyna opowiadać swoją historię w pierwszej osobie, podczas gdy nastąpiło to już wcześniej. Nawet jeśli to był błąd, to w jakże niezwykły sposób pasuje do fabuły „Trzynastej opowieści”.

I wreszcie dochodzimy do tematu pomostu między dzisiejszymi książkami w rodzaju „Zaginionej dziewczyny”, „Dziewczyny z pociągu” i całej rzeszy domestic thrillerów a pełnymi tajemnic gotyckimi dziełami sprzed stuleci, z których wzorców te współczesne powieści tak zachłannie korzystają. Rzecz w tym, że Setterfield nie musiała wrzucać do tytułu dziewczyny, ponieważ sama „opowieść” jest w tym przypadku symbolicznie bardziej pojemna. Jej książka – wydana w tym samym roku, co „Ostre przedmioty” – nie bawi się w dosłowności, a jednak w finale działa jak cios obuchem, uwydatniając to, co było dotąd w gotyckiej literaturze niewypowiedziane, choć jak najbardziej obecne i powszechne, ale tak trudne do wyartykułowania wprost przez jej bohaterki i same twórczynie.

Jednak od czasu takiej literatury jak „Ostre przedmioty” zaczyna się mówić o tym na głos. Niewypowiedziane nagle nie jest już jedynie zawoalowanym elementem, lecz staje się czymś, o czym można mówić głośno i co wyprowadza kobiety poza ramy powieści gotyckiej, na ulice, na czarne marsze. Staje się niewygodnym faktem, który trzeba wyartykułować, bo inaczej żyje się nieustannie w fikcyjnym, nieprawdziwym świecie. W końcu przychodzi moment, kiedy trzeba to z siebie wyrzucić, nawet jeśli – tak jak Vidzie Winter z „Trzynastej opowieści” – musiało zająć to całe życie.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje