Pouczająco o opowiadaniu historii – recenzja książki „Uratuj kotka!” Blake’a Snydera

26 czerwca 2023

Blake Snyder „Uratuj kotka!”, tłum. Katarzyna Mojkowska, wyd. W.A.B.
Ocena: 7 / 10

Po cholerę mi ta książka? Przecież nawet nie zamierzam pisać scenariusza filmowego! – to pierwsza myśl, która przemknęła mi przez głowę. Poza tym czemu miałbym w tej kwestii zaufać facetowi, który nie jest znów jakąś branżową legendą? Nie ma na koncie popkulturowych hitów, a za swój scenariusz do „Stój, bo mamuśka strzela” zarobił nawet niesławną Złotą Malinę. Więc po co sięgać po tę pozycję?

Zacznijmy od tego, że „Uratuj kotka!” nie nauczy was, jak stworzyć genialny scenariusz, ale da wam trochę całkiem słusznych wskazówek w temacie pisania, pozwoli trochę lepiej zapanować nad twórczym procesem. Może też wypunktuje najważniejsze błędy, jakie przydarzają się laikom, przekonanym, że „przecież oni dobrze wiedzą, jak to się robi” i „to nie może być takie trudne”. Bo w praktyce okazuje się, że jest – i to trudniejsze, niż nam wszystkim się wydaje.

Przyznaję, że sam jestem pisarzem. Tworzę opowieści, odkąd pamiętam, a od kilku lat nawet je wydaję, i to nie własnym sumptem. Więc mógłbym buńczucznie uznać, że na opowiadaniu historii co nieco się znam. Jednak lektura „Uratuj kotka!” była dla mnie bardzo pouczającą lekcją. Przede wszystkim dlatego, że to nie do końca jest książka o pisaniu scenariuszy. Owszem, głównie o tym, jednak w rzeczywistości Snyder napisał coś w rodzaju „wprowadzenia do opowiadania”. Bo przecież każda historia w popkulturze, niezależnie od tego, czy przełożona na język literatury, filmu czy komiksu, jest w gruncie rzeczy snuciem opowieści. A Snyder to rozumie i choć sam nie ma na koncie dzieł wybitnych, to jednak okazuje się całkiem wprawnym nauczycielem. Wiecie dlaczego? Bo kocha popkulturę i nie tylko poznał ją na wskroś, od dziecka będąc jednym z drobnych trybów w show-biznesowej machinie, ale też udało mu się zrozumieć mechanizmy, jakie nią sterują.

W tej książce Snyder pisze o filmowych klasykach, przyglądając się temu, jak zostały skonstruowane na poziomie scenariusza. Wyjaśnia co oraz dlaczego działa. Posługuje się przykładami świetnych filmów, na szczęście nie swoich, zważywszy na wątpliwe sukcesy, jakie w tym zakresie osiągnął… Ale – jak widać – teoria to jedno, a praktyka drugie. Snyder dobrze to rozumie i potrafi bardzo rzeczowo wyłuskać z kinematografii to, co ważne, na co należy zwrócić uwagę, by fabularna konstrukcja trzymała się kupy… albo rozłaziła w szwach. Bo i takie przykłady tu znajdziemy, kiedy autor wskazuje otwarcie, co według niego nie zadziałało i zaowocowało zwyczajnie kiepskim scenariuszem.

Czemu ta książka jest warta uwagi? Czemu stała się swoistą „biblią scenarzystów”? Być może dlatego, że pozwala nieco lepiej zrozumieć język opowieści i zasady nim rządzące. Pozwala nam zwrócić uwagę na zabiegi, jakie stosują scenarzyści, by filmowa opowieść do nas trafiła. Wzruszyła nas, zachwyciła, zszokowała, rozbawiła – słowem, przykuła naszą uwagę, pozwoliła zawiesić niewiarę, choćby na czas seansu, i zapewniła dobrą zabawę.

To nie jest kolejny super poważny podręcznik. To raczej luźna narracja o tym, co powinno się znaleźć w dobrej opowieści. Jak ją skonstruować, by finalne dzieło w należyty sposób przekazało to, co mamy do powiedzenia.

„Uratuj kotka!” to w zasadzie książka dla wszystkich, którzy kochają historie, szczególnie te filmowe. Pozwoli im zajrzeć za kulisy twórczego procesu. Obnaży pewne warsztatowe tajemnice. I da szanse lepiej zrozumieć kino. A to bardzo dobre powody, by książkę Snydera przeczytać.

Można by polemizować z jej znaczeniem w obecnym świecie, w którym dominują platformy strumieniowe i teoretycznie zupełnie inaczej rozdawane są karty w filmowej branży. Ale czy na pewno? Fakt, że streaming próbuje zawłaszczyć cały tort w branży, nie znaczy, że możemy zignorować wszelkie zasady sztuki opowiadania historii. Jaki jest efekt, jeśli się na to poważymy, pokazało ostatnio kilka głośnych produkcji. Co ciekawe, bazujących na dziełach literackich, a więc w duże mierze fabularnie już rozpisanych. Więc może to nie w zmianie sposobu rozdawania branżowych kart tkwi problem, ale w próbie swoistego wymyślania koła na nowo w miejsce stosowania sprawdzonych zasad, o których pisał Blake Snyder?

Czy „Uratuj kotka!” zrobi z was wziętych scenarzystów? Śmiem wątpić. Ale czy powinniście mimo to sięgnąć po tę książkę? Jak najbardziej. To lekka, barwna i rzeczowa jednocześnie opowieść o… opowiadaniu historii. I o popkulturze, w której otoczeniu żyjemy na co dzień. A kto wie, może niektórzy z was jednak odkryją w sobie zamiłowanie do pisania i w końcu polskie kino doczeka się scenariusza godnego taśmy filmowej użytej na potrzeby jego nakręcenia? Mam szczerą nadzieję, że tak będzie.

Mariusz Wojteczek


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje