Pełnoprawne dopełnienie serii – recenzja komiksu „Muminki tom 1” Tove Jansson
Tove Jansson „Muminki tom 1”, tłum. Teresa Chłapowska, wyd. Egmont
Ocena: 8,5 / 10
Muminki zawojowały Polskę przede wszystkim dzięki serii książek Tove Jansson i animowanym adaptacjom, jednakże międzynarodową sławę przyniosło tym hipopotamowatym stworzeniom inne medium – paski komiksowe publikowane w prasie codziennej. Część z nich mogliśmy przeczytać już wcześniej, teraz Egmont podejmuje się ambitnego zadania opublikowania ich wszystkich – na dodatek w albumowych wydaniach, na jakie od dawna sympatyczne szwedzkie trolle zasługiwały.
Dla Tove Jansson medium komiksowe nie było niczym nowym. Już pierwsze dzieło, które wypuściła drukiem jako czternastolatka, miało formę komiksu z wierszykami. Kiedy w 1952 roku zgłosił się do niej przedstawiciel brytyjskiego syndykatu prasowego z propozycją tworzenia pasków o Muminkach dla gazet, autorka ofertę przyjęła z entuzjazmem. Oto pojawiła się możliwość dotarcia ze stworzonymi przez siebie postaciami do ogromnej rzeszy międzynarodowych odbiorców. Po raz pierwszy w życiu oznaczało to też stałą pracę, co miało tym większe znaczenie, że książki o Muminkach nie przynosiły jeszcze sensownych pieniędzy, zaległe podatki i długi rosły, a na dodatek trzeba było spłacać kredyt na mieszkanie. W tej niezależności finansowej Tove postrzegała szansę na swobodę twórczą. Jak się jednak miało z czasem okazać, codzienne paski komiksowe i swoboda twórcza niekoniecznie idą w parze.
Proces powstawania komiksów dla prasy przypomina produkcję serialu telewizyjnego. Najpierw należało omówić ogólną koncepcję z dyrektorem syndykatu Charlesem Suttonem. O tym, jak dużą rolę odgrywał on w powstaniu komiksowych Muminków, niech świadczą słowa samej autorki. „Jeżeli ja jestem matką Muminków, to ty naprawdę jesteś ich ojcem” – przyznała w jednym z listów. Kiedy już Sutton dokładnie objaśnił, jakie są oczekiwania w stosunku do pasków, Tove przygotowywała streszczenie fabuły i miniaturowe szkice, które trafiały do redakcji. Potem następowała cała długa korespondencja, podczas której omawiano pomysł w formie „otwartego dialogu”. Po zaakceptowaniu danej historii Tove mogła zabierać się za właściwe rysowanie. Każdego tygodnia dostarczała sześć odcinków. Jednocześnie musiała już myśleć o kolejnych historiach. Najlepiej bowiem, żeby tytuł ukazywał się nieprzerwanie. Niewielu jest twórców jak Charles M. Schulz, który nad „Fistaszkami” pracował samodzielnie przez pół wieku. Najczęściej kończy się to tak, że twórcy popularnych tytułów zatrudniają do pomocy nakładacza tuszu bądź scenarzystę, a czasem nawet tworzą całe studio, które pracuje nad danym komiksem. Tak robi chociażby Jim Davis ze swoim „Garfieldem”.
Tove Jansson podobnie jak Schulz próbowała tworzyć komiksowe „Muminki” sama. Wytrzymała trzy lata. W tym czasie paski zaczęły ukazywać się w dwudziestu krajach na świecie, jednak radość z sukcesu przyćmiewał fakt, że wciąż trzeba było pracować i wymyślać kolejne historie na czas. I to dobre historie. Doszło do tego, że myślała już wyłącznie o uwolnieniu się od kontraktu, a w listach do najbliższych podawała dokładne wyliczenia, nad którym paskiem aktualnie pracuje, jakby każdy jeden sprawiał jej prawdziwą katorgę. W końcu zaczął pomagać jej brat Lars, a po kolejnych dwóch latach przejął kontynuowanie serii. „Nie mam zamiaru już nigdy o nich myśleć” – pisała o komiksach z ulgą, kiedy już mogła podziękować za dalszą współpracę. „To coś, od czego się odcinam. Tak samo, jak nie myśli się o bólu zęba, który minął”.
Ta późniejsza niechęć Tove do pasków nie powinna jednak przysłonić wartości tego, co stworzyła. Komiksowe „Muminki” to nie jedynie ciekawostka, którą można potraktować na zasadzie kolekcjonerskiego dodatku do książek dla najwierniejszych fanów szwedzkich trolli. Paski miały być pełnoprawnym dopełnieniem pierwotnej, prozatorskiej serii. I choć niektóre motywy (na przykład zima czy powódź w dolinie) posłużyły później do napisania kolejnych książek, to jednak zawierają oryginalne historie. Co więcej, paski pełniły często rolę swoistego laboratorium, gdzie autorka dopracowywała swoje postaci. To tu Tata Muminka po raz pierwszy pojawił się w kapeluszu, a Mama Muminka założyła fartuch.
W pierwszym albumie, który ukazał się właśnie w sprzedaży, zebrano wszystkie komiksy, które Tove stworzyła samodzielnie. Są one kierowane głównie do dorosłego czytelnika – w końcu to on był potencjalnym odbiorcą gazet. Muminki oczywiście zachowują swój bajkowy charakter, ale mierzą się z codziennymi sprawami, do których czytelnicy prasy mogli się bez trudu odnieść, jak niespodziewana wizyta dużej liczby gości, wyjazd na wczasy, budowa domu, zakochanie się, stagnacja w związku, relacje między rodzicami a dziećmi czy kwestia ograniczonego zaufania do wszelkiej maści przywódców religijnych i innych osób próbujących układać nam życie. Opowieści te przeplatane są też czysto baśniowymi czy też fantastycznymi historiami, jak spotkanie z piratami czy inwazja Marsjan.
Tove doskonale odnajdywała się w wymagającej formule pasków gazetowych. Starała się, by każdy z odcinków niósł sam w sobie treść, a jednocześnie ich większy zbiór układał się w jedną historię. To dzięki temu „Muminki” czyta się nieporównanie lepiej w zbiorczym albumowym wydaniu niż dzieła innych twórców pasków, którzy ograniczali rozmach swoich opowieści do raptem kilku epizodów. Tove nie szczędzi również swoim rysunkom szczegółów, co nie jest wcale tak częstym widokiem w codziennych komiksach gazetowych, a na pewno przysłużyło się do szybszego wyczerpania autorki.
Tego zmęczenia materiałem w samym komiksie jednak nie czuć. „Muminki” tchną spokojem, magią i urokiem – bez względu na to, co podczas ich tworzenia przeżywała sama Tove. To oderwanie dzieła od autorki to najlepsza rekomendacja dla tego albumu, a jednocześnie cień nadziei, że również brat Tove, Lars, który kontynuował dzieło po niej, uniósł Muminkowy świat na swoich barkach. Częściowo będziemy mogli sprawdzić to już w albumie numer dwa, w którym znajdą się historię stworzone wspólnie przez rodzeństwo Janssonów.
Artur Maszota
TweetKategoria: recenzje