Nie scrollujesz, nie żyjesz – recenzja książki „Nikt o tym nie mówi” Patricii Lockwood
Patricia Lockwood „Nikt o tym nie mówi”, tłum. Dorota Konowrocka-Sawa, wyd. W.A.B.
Ocena: 7 / 10
Na księgarskie półki trafił polski przekład „Nikt o tym nie mówi” Patricii Lockwood. Książka zdobyła międzynarodowe uznanie, była nominowana do Women’s Prize for Fiction i trafiła do finału Nagrody Bookera 2021. O co ten cały hałas?
„Nikt o tym nie mówi” to proza ze wszech miar specyficzna. Fragmentaryczny i anegdotyczny strumień świadomości, łączący różne nitki fabularne i spojony formą przypominającą internetowe pasty. Na nieco ponad 250 stronach Patricia Lockwood porusza nieskończoną liczbę tematów, dotyka kwestii fundamentalnych dla ludzi żyjących w dzisiejszych czasach i będących uzależnionymi od wirtualnej rzeczywistości, ale nie ma również oporów, by poważniejsze wynurzenia przerwać niespodziewaną anegdotą o „Rodzinie Soprano” czy klozetowym żartem.
Forma książki przypomina scrollowanie serwisu społecznościowego, dlatego też w zagranicznych recenzjach doczekała się określenia bildungsonline. Kolejne fragmenty powieści ograniczają się często do kilku linijek. Krótkiego wspomnienia, zabawnej anegdoty, retorycznego pytania, które musi zostać zapisane, tak jak zapisane zostają często nieznaczące posty na portalu społecznościowym. Aż dziwne, że autorka bądź wydawca pod kolejnymi akapitami nie umieścili licznika polubień dla zwiększenia immersji. Tak specyficzna lektura jest wymagająca. Z jednej strony dynamiczna i dosadna forma sprawia, że kolejne strony przewraca się bardzo szybko, z drugiej – warto czasem zrobić sobie przerwę. Odpocząć od kolejnych bodźców. Czytelnik przeskakuje od historyjki do historyjki, a jego mózg musi się co chwilę dostosowywać do czegoś nowego. Patricia Lockwood pisząc „o tym, o czym nikt nie mówi” (czy aby na pewno? czy w dobie social mediów istnieją tematy tabu?), żongluje tematami, konwencjami i zmienia styl. Pisze o sobie i znajomych, ale w tym wszystkim da się znaleźć dziwnie znajome elementy. We fragmenty prozatorskie wplata onomatopeje i emotikony, wyciąga na wierzch skrywane sekrety i wstydliwe nawyki, którymi dzielimy się mniej lub bardziej anonimowo w internecie, oczekując odrobiny współczucia ze strony obcych.
Książka „Nikt o tym nie mówi” została podzielona na dwie części. Pierwsza skrzy się często absurdalnym humorem i jest mniej konkretna fabularnie. Autorka daje upust fantazji i ma się wrażenie, że często testuje granice czytelnika – jego wrażliwości, humoru, tolerancji, otwartości. Druga część – choć dalej mająca strukturę internetowego pamiętnika, krótkich wrzutek jakby portal ograniczał liczbę znaków – jest spójniejsza, bo w niej Lockwood skupia się na temacie rodziny, macierzyństwa, kontaktów z bliskimi. Mniej tu żonglowania anegdotami, a całość z czasem poważnieje, więc znikają również żarty wystawiające cierpliwość czytelnika i jego poczucie dobrego smaku na próbę.
Lockwood potrafi dotknąć istoty współczesnego życia, a uczynienie z bohaterki gwiazdy mediów społecznościowych, która wiedzie jakby dwa życia – w realu i na portalu – jest przemyślanym zabiegiem, który usprawiedliwia wszystkie stylistyczne fikołki. Spod rozhisteryzowanej formy wyłaniają się czasem refleksje warte przemyślenia, trudne tematy ubrane w szaty spisanych naprędce spostrzeżeń. Uważna lektura książki „Nikt o tym nie mówi” z pewnością może okazać się wartościowa. Dlatego warto czytać ją we fragmentach, dając sobie czas na przemyślenie wchłanianych treści, trochę na przekór temu, do czego przyzwyczaiły nas media społecznościowe i do czego nawiązuje forma obrana przez Lockwood. W codziennym zalewie bezsensownej treści, zdjęć dzieci znajomych z podstawówki, śmiesznych memów, słodkich kotów i dziwacznych ogłoszeń trzeba się wysilić, by wyselekcjonować treści wartościowe. Podobnie jest z rozbuchaną narracją w „Nikt o tym nie mówi” – warto poświęcić chwilę, by docenić fragmenty dotykające wrażliwej struny naszego jestestwa.
Sięgając po „Nikt o tym nie mówi”, trzeba mieć na uwadze, że zarówno obrana anegdotyczna forma, „internetowy” styl autorki, jak i pewna frywolność fabularna mogą sprawić, że wielu czytelników odbije się od tej książki. Sam mam do niej ambiwalentny stosunek – w najlepszych momentach zaskakiwała mnie dosadnością przemyśleń, błyskotliwą ironią i piękną zabawą słowem pisanym (skojarzenia z Masłowską czy Karpowiczem wydają się trafne). W najgorszych chwilach książka irytowała, męczyła i wzbudzała zażenowanie. Jeśli Patricia Lockwood chciała oddać uczucia towarzyszące przeglądaniu w dzisiejszym internecie portali społecznościowych, to udało jej się to w stu procentach. Z pewnością warto więc docenić eksperymentalną formę, pod którą pewnie każdy czytelnik – niczym na osobistym wallu – znajdzie nieco inne treści warte uwagi.
Jan Sławiński
Kategoria: recenzje