Dojrzewający strach i demoniczny klaun – recenzja filmu „To”

29 stycznia 2018

„To”, reż. Andy Muschietti, scen. Chase Palmer, Cary Fukunaga, Gary Dauberman, dys. Galapagos
Ocena: 9 / 10

W dojrzewaniu jest coś diabelnie interesującego, a przy tym trudnego do zdefiniowania. Strach przed samotnością, a równocześnie poczucie wspólnoty, chęć rywalizacji, pierwsze zauroczenia, ale też fizyczne i psychiczne akty przemocy… Słowem dynamiczne, to znaczy żywo pulsujące emocje, dzięki którym można opowiedzieć naprawdę sugestywne historie, co swego czasu uczynił Stephen King, a niedawno Andy Muschietti, realizując film na podstawie kultowej powieści „To”.

Groza wyjęta z obrazów codzienności zyskuje w tym kinowym widowisku bardzo realną formę – postać przerażającego klauna Pennywise’a , który potrafi zamienić się w coś, czego ofiara boi się najbardziej. Może być to zatem utopiec, poparzeniec, wilkołak, ale również sadystyczny ojciec czy martwy członek rodziny. To koszmarne wizje budzące osobiste traumy, z którymi zmierzyć się muszą główni bohaterowie historii – licealni nastolatkowie przeżywający niełatwy przecież okres dorastania.

Muschietti w doskonały sposób przeniósł ducha Kingowskiej powieści, decydując się przy tym na dwie modyfikacje. Pierwszą z nich jest osadzenie historii w latach 80., a nie jak miało to miejsce w książce: pod koniec lat 50. XX wieku. Bliższa nam kulturowo epoka jest ostatnio popularna w kinie stawiającym na klimat retro, żeby wspomnieć tutaj choćby perełkę „Stranger Things”. Druga zmiana wiąże się z perspektywą – w filmie skupiono się na młodości protagonistów, dzięki czemu silnie wygrywa poczucie nostalgii. Dziś, po sukcesie produkcji, wiemy już oficjalnie, że doczeka się ona kontynuacji z akcją osadzoną współcześnie, w której, podobnie jak i w literackim pierwowzorze, poznamy losy dorosłych bohaterów. A skąd wziął się wspomniany sukces?

„To” może uchodzić za horror idealny, bo łączy w sobie doskonale zmierzone proporcje realizmu i fantastyki. Twórcy – zarówno Muschietti, jak i King – stworzyli solidne, obyczajowe fundamenty historii, określili też jasne kontury świata, które stopniowo ulegają rozmyciu. A dzieje się to w momentach, gdy wyobraźnia nastolatków zaczyna wyraźnie wymykać się spod kontroli. Wówczas wszystko, czego boją się bohaterowie, zaczyna żyć własnym życiem. Galeria z obrazami upiornej niesamowitości potrafi poruszyć, a niektóre z nich zostaną pod powiekami jeszcze jakiś czas po seansie. Jest krwisto i bardzo onirycznie.

W świetny sposób opracowano też dramaturgię i nastrojowość całej historii. Zanim przystąpiono do eksplozji strachów, pozwolono nam, widzom, zżyć się z bohaterami. Wiemy o niemal wszystkich słabościach i marzeniach członków Klubu Frajerów, jak w filmie i książce określali siebie licealiści.

Domyślamy się też, skąd mogą brać się ich lęki, aby po pewnym czasie skonfrontować nasze wyobrażenia z tym, co jest naprawdę. Ten świat poznajemy i odczuwamy wspólnie z dorastającą grupą przyjaciół, w których życiu nie brakuje małych-wielkich trosk, ale też prawdziwych chwil szczęścia. Jest w tym filmie dużo refleksyjności, nostalgii, generalnie – emocji rezonujących w nieprawdopodobnie silny sposób.

Na dzień dzisiejszy „To” jest najbardziej dochodowym horrorem w dziejach X Muzy, co samo w sobie stanowić może już jakąś rekomendację. Ale sukces komercyjny w tym przypadku ściśle splata się z artystycznym. Ekranizacja jednej z najsłynniejszych powieści Kinga zawiera w sobie wszystkie dobre elementy oryginału, zniewala wizualnie i stawia wciąż aktualne pytania o to, czego się boimy, jak radzić sobie z trudami dorastania, a także okiełznać poczucie strachu, który może zostawić w nas trwały ślad na całe późniejsze życie. „To”, czyli groza, która przeraża, i groza, która fascynuje.

Marcin Waincetel

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje