Conan razy dwa – recenzja komiksu „Krew Barbarzyńcy” El Torresa i Joe Bocarda

21 czerwca 2023

El Torres, Joe Bocardo „Krew Barbarzyńcy”, tłum. Jakub Jankowski, wyd. Mandioca
Ocena: 8 / 10

W ostatnich latach fani Conana mają wiele powodów do radości, szczególnie ci, którzy czytają komiksy. Aktualnie na naszym rynku jest naprawdę wiele albumów z tym bohaterem, a wśród nich jeden wyjątkowy – taki, który nie zawiera na okładce nawet imienia jednego z najpopularniejszych i najstarszych bohaterów popkultury. Chodzi o „Krew Barbarzyńcy”, komiks, w którym mamy nie jednego, a dwóch Conanów.

„Krew Barbarzyńcy” jest nietypowym wydawnictwem nie tylko ze względu na pominięcie w tytule imienia barbarzyńcy z Cymerii. To jak najbardziej autorski zamysł, ponieważ w scenariuszu ważniejszą postacią jest syn Conana, młodzieniec o tym samym imieniu co ojciec – ktoś, kto nie jest jeszcze tak sławny i kto musi zapracować na noszone po ojcu imię, ktoś, kto pragnie wyjść z cienia, ale też ma świadomość wszystkich kosztów z tym związanych. Na kartach tej historii ów syn potrafi być równie waleczny i okrutny jak ojciec, ale w jego wykonaniu to już jest jednak inny rodzaj barbarzyństwa, jakby wykalkulowanego, co nie powinno dziwić – jest przecież dziedzicem tronu, zapewne pobierał specjalne nauki na dworze. Wyrachowanie, refleksja, szersze spojrzenie – to zalety, które odróżniają jego młodość od młodości ojca, czyli od czasów, kiedy Conan senior nie był jeszcze królem i szedł na żywioł.

W bardzo ciekawym posłowiu scenarzysty El Torresa możemy przeczytać, że w tej historii chciał on cofnąć się do źródeł świata i postaci stworzonych przez Roberta E. Howarda, źródeł wielokrotnie już przetworzonych przez różnego rodzaju adaptacje. Efekt jest taki, jakbyśmy czytali coś nowego i świeżego – brutalną, surową historię o pokoleniowym starciu, które ma zaskakujące konsekwencje. Syn Conana to bohater, o którym prawie nic nie wiemy, ledwie wzmiankowany przez Howarda. El Torres pragnie nadać mu większego znaczenia i jednocześnie wysnuć historię o przyszłości oryginalnego Conana – zmęczonego władzą starca, który chciałby jeszcze raz poczuć barbarzyński zew młodości.

W efekcie mamy w dość krótkim komiksie dwie przeplatające się opowieści, z których każda mocno wciąga, a sam pomysł na ich rozwinięcie jest zaskakujący fabularnie. Młody Conan zalicza tutaj rodzaj sprawdzianu z tego, czy będzie w stanie zastąpić ojca, zaś stary Conan niejako prowokuje wydarzenia, żeby jeszcze raz w szale walki móc bez żadnych skrupułów użyć miecza. To wszystko jest tak sugestywnie ze sobą zgrane, że nawet w głowie czytelnika pojawia się pytanie, co by się wydarzyło, gdyby Barbarzyńca nie pojawił się w pewnym miejscu, o określonym czasie.

„Krew Barbarzyńcy” nie jest zatem jakąś beztroską przygodą, w czasie której Conan zachowywałby się lekkomyślnie, nie wylewał za kołnierz i potem zbierał konsekwencje swojego zachowania. To historia o czarach, ale podana jakby na zimno, niczym w horrorze, a nie w fantasy. Czarami są tutaj przepowiednie młodej jasnowidzki, która staje się kluczową postacią fabuły, ale prorokowane przez nią wizje przyszłości nagle nabierają uniwersalnego wymiaru. To już nie tylko opowieść o ojcu i synu, którzy młodość spędzali w innych okolicznościach, ale także historia na temat swoistego koła czasu – to, co zostanie stworzone, musi być unicestwione, każda cywilizacja bowiem ma swój kres. Jeden i drugi Conan stoją na styku tych punktów – barbarzyństwa i cywilizacji – i obaj zaczynają sobie zdawać sprawę, że ów krąg nie jest niczym innym, tylko pułapką historii, pułapką istnienia.

Czy rzeczywiście ów klasyczny Conan z opowiadań skłaniał do takich rozmyślań? Jeśli czytało się prozę Howarda jako nastolatek, chłonęło się przede wszystkim przygodę spod znaku magii i miecza i takie emocje wynosiło się głównie z lektury. Co ciekawe, w tej kwestii albumowi El Torresa i Joe Bocarda niczego nie brakuje, krew się leje, miecze śmigają, czary robią swoje. Ale jest to podane w jakimś dziwnym, momentami hipnotyzującym rytmie, który nadają narracji także rysunki trochę przypominające styl Andrei Sorrentina. Mrok, blizny, wątpliwości i w końcu rodzaj przeklętego losu Barbarzyńcy, który jakimś trafem za sprawą tego, co potrafi, co wychodzi mu najlepiej, zbudował to, na co się zazwyczaj porywał. Prosta historia fantasy, w której w niezwykły sposób wybrzmiewa ironia losu.

Tomasz Miecznikowski


Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje