Powieść uważana za „Ulissesa” Pokolenia X. Mamy dla was przedpremierowy fragment „Niewyczerpanego żartu” Davida Fostera Wallace’a

24 sierpnia 2022

Książka legenda. Obszerne, wielowarstwowe dzieło nazywane „Ulissesem” Pokolenia X. Jedna ze 100 najważniejszych powieści anglojęzycznych z lat 1923-2005 na słynnej liście magazynu „Time”. „Niewyczerpany żart” Davida Fostera Wallace’a po wielu latach wyczekiwania wreszcie ukaże się 28 września w polskim przekładzie Jolanty Kozak. Dla tych, którzy odliczają dni do premiery, ciekawych, cóż takiego znajduje się w ponad 1000-stronicowym tomie, uważanym za przełomowy dla amerykańskiej literatury, udało nam się już zajrzeć do książki. Poniżej możecie przeczytać sam początek powieści „Niewyczerpany żart”, którą przygotowuje do druku Wydawnictwo W.A.B.

ROK GLAD

Siedzę w gabinecie otoczony głowami i ciałami. Moja poza jest świadomie zgodna z kształtem twardego krzesła. Do tego zimnego pomieszczenia w gmachu Administracji Uniwersytetu, obitego boazerią, obwieszonego remingtonami, zaopatrzonego w podwójne okna chroniące przed listopadowym upałem, izolowanego od odgłosów Administracji zewnętrzną poczekalnią, zaproszono przed chwilą Wuja Charlesa, pana deLinta i mnie. Jestem tu, w środku.

Trzy twarze uplasowały się nad letnimi sportowymi marynarkami i półwindsorami po drugiej stronie stołu konferencyjnego z polerowanej sosny, lśniącego rozpajęczonym światłem arizońskiego południa. To trzej Dziekani – ds. Rekrutacji, ds. Studenckich, ds. Sportu. Nie wiem, która twarz należy do którego.

Wierzę, że sprawiam wrażenie neutralne, może nawet miłe, chociaż pouczono mnie, żebym raczej zgrzeszył neutralnością, niż silił się na przyjemny wyraz twarzy czy też uśmiech.

Zdecydowałem się starannie, mam nadzieję, założyć nogę na nogę, kostka stopy na kolanie, dłonie razem w kroku spodni. Moje splecione palce tworzą lustrzaną serię czytelnych dla mnie liter X. Resztę obsady pokoju przyjęć stanowią: uniwersytecki Dyrektor ds. Prac Pisemnych, uczelniany trener tenisa, i prorektor Akademii, pan A. deLint. C.T. jest przy mnie, pozostali, kolejno, w pozycji siedzącej, stojącej, stojącej, znajdują się na marginesie mojego pola widzenia. Trener tenisa pobrzękuje drobnymi w kieszeni. Zapach pokoju ma w sobie coś niejasno spożywczego. Wysokoprzyczepna podeszwa mojego gratisowego buta Nike tkwi równolegle do dyndającego mokasyna brata mojej matki, który występuje tu w roli Dyrektora Szkoły i zasiada w fotelu tuż po mojej, mam nadzieję, prawicy, również twarzą do Dziekanów.

Dziekan z lewej, chudy, żółtawy mężczyzna, którego permanentny uśmiech ma w sobie nietrwałość odcisku w opornym materiale, reprezentuje typ osobowości, który ostatnio nauczyłem się cenić: odracza konieczność mojej reakcji, recytując za mnie, pod moim adresem, moje własne kwestie. Odkąd środkowy Dziekan, który wygląda jak kudłaty lew, podał mu plik wydruków komputerowych, przemawia mniej lub bardziej do tych stronic, uśmiechając się z góry.

– Nazywasz się Harold Incandenza, lat osiemnaście, data ukończenia szkoły średniej w przybliżeniu za miesiąc, obecnie uczęszczasz do Enfieldzkiej Akademii Tenisowej w Enfield, Massachusetts, szkoły z internatem, w którym zamieszkujesz.

Jego okulary do czytania są prostokątne, mają kształt kortów tenisowych z liniami bocznymi zaznaczonymi górą i dołem ramek.

– Według Trenera White’a i Dziekana [nieczytelne] figurujesz w regionalnym, krajowym i kontynentalnym rankingu tenisistów juniorów, jesteś wielce obiecującym sportowcem ONANCAA*, pozyskanym przez nas drogą korespondencji Trenera White’a z obecnym tu doktorem Tavisem, zapoczątkowanej… w lutym bieżącego roku. – Górna strona zostaje usunięta i pedantycznie przeniesiona na spód pliku. – W Enfieldzkiej Akademii Tenisowej zamieszkujesz od siódmego roku życia.

Waham się, czy zaryzykować podrapanie się po prawej stronie ręki, gdzie mam torbiel łojową.

– Trener White informuje nasz wydział, że darzy wielkim szacunkiem program Enfieldzkiej Akademii Tenisowej oraz że drużyna tenisowa Uniwersytetu Stanu Arizona już kilkakrotnie skorzystała na immatrykulacji wychowanków EAT, jednym z których był niejaki pan Aubrey F. deLint, obecny tu dzisiaj wraz z tobą. Trener White i jego personel dali nam…

Słownictwo żółtawego Administratora jest, ogólnie rzecz biorąc, niewyszukane, chociaż muszę powiedzieć, że trafia w sedno. Dyrektor ds. Prac Pisemnych zdaje się mieć większą niż normalna liczbę brwi. Dziekan po prawej stronie dziwnie wpatruje się w moją twarz.

Wuj Charles mówi, że przypuszcza, iż Dziekani skłonni będą potraktować jego słowa jako panegiryk entuzjasty EAT, jednak on zapewnia panów Dziekanów, że to wszystko prawda: Akademia kształci obecnie ni mniej, ni więcej, tylko jedną trzecią z trzydziestu najlepszych juniorów kontynentu, we wszystkich przedziałach wiekowych, a ja, czyli Hal, zaliczam się do „samej śmietanki”. Dziekani prawy i środkowy uśmiechają się profesjonalnie, głowy deLinta i trenera skłaniają się ku sobie, a Dziekan z lewej odchrząkuje i podejmuje wątek:

– …do zrozumienia, że mógłbyś już jako student pierwszego roku włączyć się w program szkolenia tenisowego naszego uniwersytetu. Miło nam słyszeć – mówi albo czyta, przekładając kartkę – że znalazłeś się tu po ważnych zawodach, dając nam okazję do spokojnej rozmowy o twoim podaniu, ewentualnym przyjęciu, immatrykulacji i stypendium.

– Poproszono mnie o dodanie, że nasz Hal jest rozstawiony z trójką w Zawodach Singlowych Chłopców do lat 18 prestiżowego WhataBurger Southwest Junior Invitational w Centrum Tenisowym Randolpha – mówi domniemany Dziekan ds. Sportu, którego przekrzywiona głowa ukazuje piegowatą łysinę.

– Mieszczącym się w parku Randolpha, obok znakomitego hotelu El Con Marriott – wtrąca C.T. – Cała reprezentacja jest, jak dotąd, zachwycona tym miejscem, które…

– Święta prawda, Chuck, i chciałbym przy okazji dodać, że zdaniem Chucka Hal udowodnił już, że zasłużył na swoją wysoką pozycję, dochodząc do półfinału dzięki imponującej podobno wygranej z dzisiejszego rana, a jutro znów zagra w Centrum, ze zwycięzcą dzisiejszego wieczornego spotkania ćwierćfinałowego. Mecz, jeśli się nie mylę, zaplanowany jest na godzinę 8:30…

– Chcą zacząć, zanim przyjdzie ten przeklęty upał. Wprawdzie to suchy upał, ale jednak.

– …i już podobno zakwalifikował się do zimowych Kontynentalnych Rozgrywek Halowych w Edmonton, jak mi donosi Kirk… – Przekrzywia głowę jeszcze bardziej, żeby spojrzeć do góry i w lewo na trenera reprezentacji uniwersyteckiej, którego zęby lśnią w uśmiechu na tle agresywnej opalenizny. – To doprawdy niemało. – Uśmiecha się, patrząc na mnie. – Wszystko się zgadza, Hal?

C.T. nonszalancko założył ręce; w klimatyzowanym blasku słońca ciało na jego tricepsach pokryte jest mapą cętek.

– Wszystko się zgadza idealnie, Bill. – I uśmiecha się. Dwie połówki jego wąsów nigdy dokładnie do siebie nie pasują. – I pozwolę sobie dodać, że Hal jest bardzo przejęty, przejęty tym, że zaproszony został trzeci rok z rzędu do udziału w WhataBurger Invitational, że ponownie należy do społeczności, którą darzy szczerym uczuciem, że może odwiedzić waszych wychowanków i kadrę trenerską, że już potwierdził swoją wysoką pozycję w niełatwych zawodach w tym tygodniu, że wciąż, jak to się mówi, jest na topie, ale najbardziej przejęty jest spotkaniem z wami, panowie, i możliwością obejrzenia tutejszych obiektów. To, co już widział, jest absolutnie najwyższej klasy.

Cisza. DeLint przesuwa plecami po boazerii i centruje na nowo środek ciężkości ciała. Mój wuj promienieje i prostuje się jak rozpięty pasek od zegarka. 62,5% twarzy obecnych w pokoju obraca się w moją stronę z wyrazem życzliwego wyczekiwania. Klatka piersiowa podskakuje mi jak wirówka z butami w środku. Układam usta w kształt, który w moim zamyśle zostanie odebrany jako uśmiech. Obracam się nieznacznie to tu, to tam, dzieląc uwagę między wszystkich obecnych w pokoju.

Cisza zmienia charakter. Brwi żółtego Dziekana tworzą cyrkumfleksy. Dwaj pozostali Dziekani patrzą na Dyrektora ds. Prac Pisemnych. Trener tenisa przesunął się pod szerokie okno, maca ostrzyżone na jeża włosy nad karkiem. Wuj Charles gładzi przedramię powyżej zegarka. Po lśniącym blacie sosnowego stołu przesuwają się nieznacznie cienie zajętych dłoni i jeden cień głowy jak czarny księżyc.

– Czy Hal dobrze się czuje, Chuck? – pyta Dziekan ds. Sportu. – Hal przed chwilą jakby się… no, skrzywił. Czy coś go boli? Boli cię coś, synu?

– Hal jest zdrów jak ryba. – Mój wuj się uśmiecha, pacyfikując powietrze niedbałym ruchem ręki. – To tylko taki mały, niewinny tik, z nadmiaru adrenaliny wywołanego, jak mi dał do zrozumienia, przebywaniem tutaj, na waszym imponującym kampusie, potwierdzeniem słuszności rozstawienia bez utraty, jak dotąd, ani jednego seta, otrzymaniem oficjalnej pisemnej oferty nie tylko zwolnienia z opłat, ale i stypendium socjalnego od tu obecnego Trenera White’a, na papeterii Pac 10, a także możliwością podpisania Zobowiązania przystąpienia do Narodowego Stowarzyszenia Sportowego Studentów, i to już dzisiaj, tu i teraz.

C.T. patrzy na mnie, a spojrzenie ma upiornie łagodne. Wybieram bezpieczne wyjście: rozluźniam wszystkie mięśnie twarzy, pozbawiając ją jakiegokolwiek wyrazu. Pilnie wpatruję się w kekuliański splot krawata środkowego Dziekana.

Moja milcząca odpowiedź na wyczekującą ciszę zaczyna wpływać na atmosferę w pokoju, drobinki kurzu i kłaczki lnu sportowych marynarek, wzniecane cugiem z ujść klimatyzatorów, tańczą nerwowo w ukośnej płaszczyźnie wpadającego przez okna światła, a powietrze nad stołem musuje jak nad świeżo nalaną wodą sodową. Trener, z lekkim akcentem, który nie jest ani brytyjski, ani australijski, tłumaczy C.T., że całą procedurę ubiegania się o przyjęcie, będącą z reguły miłą formalnością, znakomicie uprawnia fakt, że kandydat ma prawo mówić sam za siebie. Dziekani prawy i środkowy, nachyleni ku sobie, odbywają cichą konferencję, tworząc coś na kształt tipi ze skóry i włosów. Przypuszczam, że trenerowi tenisa chodziło nie o „uprawnianie”, ale o „usprawnianie”, chociaż sensowniejszym, jakkolwiek udźwięcznionym z punktu widzenia fonetyki przejęzyczeniem byłby czasownik „udrażnia”. Dziekan o płaskiej żółtej twarzy nachylił się i odsłania zęby w wyrazie, który ja odczytuję jako zatroskanie. Jego dłonie stykają się na powierzchni stołu konferencyjnego, a palce wyglądają, jakby spółkowały, podczas gdy moja seria czterech X rozplata się i ściskam kurczowo krawędzie krzesła.

Powinniśmy szczerze pogadać o potencjalnych problemach z moim podaniem – zagaja – oni i ja. Rozwija wątek szczerości i jej wagi.

– W materiałach dołączonych do twojego podania, Hal, Komisja Rekrutacyjna zwróciła uwagę na wyniki niektórych testów. – Zerka w dół na kolorowy arkusz ujednoliconych wyników, ukryty w okopie jego ramion. – Członkowie Komisji Rekrutacyjnej analizują twoje wyniki testów, które, jak sam zapewne wiesz i możesz wytłumaczyć, są, powiedzmy to sobie… poniżej normy.

Powinienem się wytłumaczyć.

Jasne, że ten naprawdę dosyć szczery żółty Dziekan po lewej reprezentuje Komisję Rekrutacyjną. A w takim razie drobna ptasia figurka po prawej to Sport, ponieważ zmarszczki na twarzy kudłatego Dziekana pośrodku ściągnęły się w wyraz wyniosłej urazy, z gatunku dzięki-temu-co-jem-naprawdę-doceniam-to-czym-popijam, zdradzający fachowo akademickie zastrzeżenia. A więc pośrodku mamy nieskomplikowaną wierność standardom. Mój wuj spogląda na Sport, jakby zdezorientowany. Poprawia się nieznacznie w fotelu.

Niezgodność odcieni ręki i twarzy Rekrutacji jest wręcz agresywna.

– …wyniki Egzaminów Ustnych niepokojąco bliskie zeru w zestawieniu ze świadectwem szkoły średniej, w której kierownictwie pracują twoja matka i jej brat… – Czyta z arkusza zamkniętego w elipsie jego ramion: – W minionym roku istotnie nieco się opuścił, ale zaznaczam, że opuścił się do oceny „wybitny” z niewiarygodnego wręcz poziomu z trzech poprzednich lat.

– Poza skalą.

– Większość placówek oświatowych nie stosuje nawet oceny A z wieloma plusami – mówi Dyrektor ds. Prac Pisemnych z niemożliwą do zinterpretowania miną.

– Ten rodzaj… jak to powiedzieć… rozbieżności – mówi Dziekan ds. Rekrutacji z miną szczerą i zatroskaną – zapala, rzec muszę, czerwoną lampkę potencjalnego problemu w procedurze przyjęcia.

– Prosimy cię zatem o wyjaśnienie tej ewidentnej rozbieżności, żeby nie rzec matactwa.

Dziekan ds. Studenckich ma cienki głosik, który brzmi absurdalnie, wydobywając się z tak dużej twarzy.

– „Niewiarygodny” miało zapewne znaczyć wielce, wielce imponujący, w odróżnieniu od dosłownego znaczenia słowa „niewiarygodny”, na pewno – mówi C.T., który zdaje się obserwować trenera masującego sobie kark przy oknie. Przez wielkie okno nie widać nic poza oślepiającym słońcem i spękaną ziemią owianą mgiełką upału.

– Do wyjaśnienia pozostaje też kwestia dziewięciu, zamiast dwóch wymaganych, esejów załączonych do podania o przyjęcie na studia, z których część ma rozmiary bliskie monografii, a wszystkie bez wyjątku ocenione zostały jako „celujące”, jakkolwiek z użyciem różnych przymiotników…

Dyr. ds. P.P.: – Ja celowo posłużyłem się w swoich ocenach określeniami „lapidarność” i „przeestetyzowany”.

– …i których tematykę i tytuły na pewno dość dobrze pamiętasz.

Hal: – Założenia neoklasyczne we współczesnej gramatyce normatywnej, Implikacje Przekształceń post-Fourierowskich w holograficznie mimetycznym kinie, Zjawisko stazy heroicznej w rozrywce telewizyjnej…

Gramatyka Montaguego a semantyka modalności fizycznej?

Człowiek, który zaczął podejrzewać, że jest ze szkła?

Symbolizm trzeciego stopnia w erotykach justyniańskich?

Odsłania znaczne fragmenty dziąseł dotkniętych recesją.

– Powiem krótko: szczerze niepokoi nas to, że osoba, która uzyskała tak niefortunne, nawet jeśli wytłumaczalne, wyniki w testach, jest zarazem autorem tych esejów.

– Nie jestem pewien, czy Hal jest pewien, co tu się implikuje – mówi mój wuj.

Dziekan pośrodku pociera palcami klapy marynarki, interpretując budzące niesmak dane komputerowe.

– W opinii naszej uczelni ze ściśle akademickiego punktu widzenia mamy tu do czynienia z problemem rekrutacyjnym, który Hal musi nam pomóc rozwiązać. Na naszym uniwersytecie pierwszą rolą kandydata jest i musi być rola studenta. Nie możemy przyjąć na studia kandydata, którego mamy powód podejrzewać, że nie sprosta wymaganiom, choćby się nie wiem jak wyróżniał na boisku.

– Dziekan Sawyer ma, oczywiście, na myśli kort, Chuck – mówi Dziekan ds. Sportu, który tak mocno przekrzywia głowę, że wygląda, jakby zwracał się również do tego całego White’a. – Nie wspominając o regulaminie ONANCAA i o szpiclach, którzy wszędzie węszą nieprawidłowości.

Trener uniwersyteckiej kadry tenisa zerka na zegarek.

– Przyjmując, że niniejsze arkusze ocen adekwatnie odzwierciedlają umiejętności kandydata – mówi z powagą Dziekan ds. Studenckich, ściszając piskliwy głos i wciąż wpatrując się w leżące przed nim akta jak w talerz jakiegoś paskudztwa – powiem wprost: uważam, że to byłoby nie fair. Nie fair wobec pozostałych kandydatów. Nie fair wobec całej społeczności akademickiej. – Spogląda na mnie. – A zwłaszcza nie fair wobec Hala. Przyjęcie na studia chłopca, w którym widzimy tylko nadzieję sportową, byłoby równoznaczne z wykorzystaniem go. A nas śledzą tysiące oczu, pilnując, żebyśmy nikogo nie wykorzystywali. Twoje arkusze ocen, synu, mogłyby nas narazić na takie oskarżenie.

Wuj Charles prosi Trenera White’a, żeby zapytał Dziekana ds. Sportu, czy sąd nad moimi wynikami byłby równie surowy, gdybym był, dajmy na to, przynoszącym zyski geniuszem futbolu. Narasta we mnie znajoma panika wobec niezrozumienia, serce mi łomocze. Całą energię ładuję w milczące trwanie na krześle, wewnątrz mam pustkę, moje oczy to dwa wielkie wyblakłe zera. Obiecywano mi, że pójdzie gładko.
(…)
_
Przypisy:
* Organization of North American Nations Collegiate Athletic Association – Uczelniany Związek Sportowy Organizacji Narodów Ameryki Północnej [przypis pochodzi od tłumaczki].

David Foster Wallace „Niewyczerpany żart”
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 1136

Opis: Opus magnum Davida Fostera Wallace’a. Gargantuiczna, błyskotliwa i dowcipna historia o pogoni za szczęściem w Ameryce. Portretująca najbardziej wzruszająco dysfunkcyjną rodzinę, jaka pojawiła się w literaturze ostatnich lat, powieść zgłębia zasadnicze pytania o kondycję człowieka i o rozrywkę: czym ona jest i dlaczego w tak dużym stopniu zdominowała nasze życie; jak pragnienie rozrywki wpływa na naszą potrzebę kontaktu z innymi ludźmi; co o nas mówią przyjemności, które wybieramy. „Niewyczerpany żart” powszechnie uznawana jest za przełomową amerykańską powieść lat dziewięćdziesiątych i najlepszą jak dotąd próbę uchwycenia rzeczywistości w nierealnym świecie. Główną osią fabuły jest poszukiwanie zaginionej kopii taśmy wideo znanej jako „Rozrywka”: filmu tak zabawnego, że każdy, kto go zobaczy, będzie zmuszony oglądać go w kółko, a zainteresowanie jedzeniem, piciem i podstawowymi warunkami sanitarnymi z czasem wygaśnie. To pełna rozmachu analiza namiętności i rozkoszy, które czynią nas ludźmi – a także jedna z tych rzadkich książek, które na nowo definiują granice powieści.


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek